''Faceci od kuchni'' są atrakcyjni i apetyczni - wywiad z Jeanem Reno
Jeden z najpopularniejszych francuskich aktorów, Jean Reno, znany jest przede wszystkim z dramatycznych kreacji choćby w "Leonie Zawodowcu" i "Wielkim błękicie". W "Gościach, Gościach" udowodnił jednak, że znakomicie sprawdza się także w komediach. Kolejna - "Faceci od kuchni" - weszła właśnie na ekrany naszych kin.
Jaki masz stosunek do kuchni?
Na szczęście wykonuję zawód, który pozwala mi wiele podróżować i otwierać niektóre drzwi. Po raz pierwszy poznałem tajniki prawdziwej kuchni ponad dwadzieścia lat temu. To było podczas tournee z Darrym Cowlem. Występowaliśmy w sztuce Labicha Umiłowany Celimare, w reżyserii nieżyjącego już Andreasa Voutsinasa. Grałem w niej jednego z dwóch „rogaczy”. Przemierzyliśmy niemal całą Francję, dając ponad sto przedstawień. Pan Barel, organizator tournee, znał w każdym mieście wszystkie znaczące restauracje. To była inicjacja kulinarna udzielona mi przez konesera. Jest tajemnicą Polichinelle’a, że lubię dobrze zjeść. Jedzenie jest faktem nie mniej znaczącym, od dzielenia się z bliźnimi. To przy stole załatwia się wiele spraw i nawiązuje przyjaźnie. Przecież rzadko jemy z tymi, których nie lubimy. Jedzenie w szczególny sposób określa zatem naszą postawę wobec świata. A skoro tak, nabrzmiewają nasze emocje, w zależności od tego, z kim wspólnie jemy albo dla kogo gotujemy.
Co zaintrygowało cię w tym projekcie?
Po pierwsze: świat kuchni, po drugie: wyeksponowane w nim wartości ludzkie i po trzecie: możliwość zagrania z Michaelem Younem. Zetknęliśmy się kilka razy, jednak od początku miałem wrażenie, że pod maską prowokatora jest człowiekiem o wielkiej uczciwości i wrażliwości. Nasze spotkanie w "Facetach od kuchni" to potwierdziło. Michael jest bardzo inteligentny, to artysta o głębokiej i intelektualnej uczciwości. Oczywiście, jest to też zasługą wytwórni Gaumont, wobec której jestem lojalny, a także reżysera, Daniela Cohena, z którym uciąłem sobie małą pogawędkę.
Jak pracowałeś nad swoją rolą?
Znam kilka osób, które do złudzenia przypominają Aleksandra Lagarde’a. Mam szczęście, że przyjaźnię się z kilkoma wielkimi szefami kuchni. To prawdziwe indywidualności i mocne charaktery. Uwielbiają obserwować i słuchać. Przy takiej percepcji nic nie jest przypadkowe. To są soliści. I pomyśleć, że na tysiące francuskich restauracji mamy tylko kilkadziesiąt, które szczycą się trzema gwiazdkami. Z prostych ziemniaków wyczarowują niebiańskie dania! Ich szefowie są wyjątkowymi ludźmi. Zupełnie jak artyści: stale dopadają ich wątpliwości i działają pod presją, towarzyszą im pełne uniesienia wzloty i poniżające upadki. Vatel, mistrz biesiad Ludwika XIV, popełnił samobójstwo, ponieważ dostawa ryb na ucztę Króla Słońce przybyła za późno. Która z wielkich pasji może doprowadzić człowieka do odebrania sobie życia? A jednak poznałem szefów kuchni, którzy plasują się na tym samym poziomie świadomości, co Vatel.
Postanowiłem, że moja postać, gdy jest w kuchni, zawsze będzie miała zwiniętą w ręku ściereczkę, którą czyści talerze przed wysłaniem ich na salę. Zupełnie jak dyrygent trzymający batutę w sali koncertowej przed występem. Podoba mi się ta idea doskonałości, ta chęć zakończenia prezentacji ostatecznym dotykiem. Czegoś takiego nie robi się w domu. Jednak jestem przekonany, że prawdziwi szefowie tak robią w swoim królestwie.
Na początku filmu twoja postać jest w dość kłopotliwej sytuacji…
Wręcz trudnej. Dla tych, którzy są na szczycie, utrata gwiazdki oznacza zszarganie reputacji: jest zarówno osobistą, jak i ekonomiczną katastrofą. Taka sytuacja nie jest obca szefom kuchni. Weźmy np. wspaniałego Bernarda Loiseau. Odebrał sobie życie nie dlatego, że był zadłużony, ale dlatego, że stracił część swoich wyróżnień. To tak, jakby został wyrzucony z klubu. Zdarzają się też tacy, którzy zbyt wiele inwestują lub zaciągają długi, ponieważ sądzą, że osiągną niewyobrażalny sukces. Są zmuszeni biec szybciej niż ich cień, stają się biznesmenami, jednak zapominają o tym, co sprawiło, że wybrali swój zawód. Właśnie w takiej sytuacji znalazła się moja postać. Aleksander nie jest już szefem u siebie, próbuje utrzymać głowę nad wodą. Trudno jest wciąż znajdować inspiracje, kiedy traci się całkowicie kontrolę nad interesami. Dlatego uważam, że podjęcie takiego tematu w komedii jest prawdziwym wyczynem.
Fot. Monolith Films
Wiesz, co to znaczy zjeść dobrze, znasz kucharzy i ich potrawy, ale czy znasz ich miejsce pracy?
Kuchnie wielkich restauracji to miejsca niezwykłe. Radzę każdemu, jeśli tylko ma okazję, żeby pozdrowił szefa kuchni. Obok pieca zawsze znajduje się stół. Zasiada przy nim szef kuchni, który jada ze swoją rodziną lub przyjaciółmi i obserwuje pracę brygady pomagierów. To jest to! Uwielbiam ten balet i kuchennych tancerzy, którzy pracują w pozornym bałaganie. Mimo to wszystko jest obliczone co do milimetra i co do sekundy. W kuchni musi być dyscyplina oraz pasja doskonałości. Wystarczy popatrzeć, jak kucharze imponująco posługują się swoimi nożami. To prawdziwi artyści! Sceny w kuchni były kręcone w szkole Grégoire-Ferrandi w Paryżu. Gra wśród prawdziwych kucharzy i ich doświadczonych uczniów bardzo mi pomogła. Zdarzało mi się spotkać szczęśliwych adeptów sztuki kulinarnej i zdecydowanych dać z siebie wszystko. Jednak coraz trudniej jest znaleźć młodych ludzi zadowolonych z tego, co robią.
Jak oceniasz obecność prawdziwych kucharzy i ich pomocników na planie?
Zawsze, gdy coś robię, czuję się bogatszy w doświadczenia. Przecież praca aktora polega na rekonstrukcji jakiegoś aspektu rzeczywistości, a może nawet wszechświata. Środowisko Haute cuisine, czyli wykwintnej kuchni, jest bardzo zhierarchizowane. To dało mi okazję do zagrania wielkiego szefa, który akceptuje powierzoną mu rolę. Tyle, że albo masz instynkt władcy, albo nie. Tego nie da się po prostu zagrać. Obserwując kucharzy, uczestniczących w naszej komedii, odczuwałem rosnącą we mnie motywacje do budowania roli.
My, aktorzy, byliśmy im bardzo wdzięczni, wręcz gotowi oddać im hołd za ich wkład w budowanie przestrzeni scenicznej. Oczywiście na planie mieliśmy mistrza kuchni, nauczyciela, który, zawsze obecny doradzał nam, jak mamy się zachowywać w konkretnych sytuacjach. To było niesamowite doświadczenie.
Jak przebiegała współpraca z Michaelem Younem?
Dopisywały nam świetny nastrój i chęć niesienia sobie pomocy. Nigdy nie miałem wątpliwości, że jest człowiekiem dbającym o własną godność. Poza planem wiele rozmawialiśmy o interesach, o życiu... Cieszę się, że miałem okazję zagrać z nim w filmie. Poza tym, podczas pracy nad rolą udzielała mi się jego energia. To był naprawdę szczęśliwy zbieg okoliczności. Np. w scenie kłótni zaangażował się w tak naturalny sposób, że poczułem do niego wielki szacunek.
Na planie spotkałeś się też z Julienem Boisselierem i Salomé Stévenin...
Rola Juliena nie była prosta, ponieważ musiał być wiarygodnie groźny, a przy tym śmieszny, czyli mieścić się w standardach komedii. Podobało mi się, jak zagrał faceta bez skrupułów. Co do Salomé, to zupełnie inna sprawa. Mam córkę w jej wieku, co oznacza, że więź z nią nie była mi zupełnie obca. Pomimo całej miłości, jaką darzymy swoje dziecko, zawsze nadajemy na trochę innych falach. Odtworzenie tych sytuacji z Salomé, ale w zupełnie odmiennym kontekście, sprawiło mi wielką frajdę. To było tak, jak z wyciąganiem świeżych bułeczek, tyle że z innego pieca.
Jak przebiegała współpraca z Danielem Cohenem?
To były niekończące się rozmowy. Przede wszystkim omawialiśmy relacje między mną i Michaelem. Prawdziwym wyzwaniem było stopniowe wyważanie tonu, zwłaszcza w scenach kłótni. Poza tym, film porusza też sprawy poważne, które, nie zapominajmy, dryfują w kontekście komediowym. Prawdę mówiąc cały czas zastanawiałem się, jak Aleksander zachowałby się, gdyby nie był postacią filmową. Podobał mi się rytm filmu narzucony przez Daniela. Dominuje w nim lekkość, którą dostrzegliśmy dopiero po finalnym montażu. Sądzę, że "Faceci od kuchni" dostarczą widzowi estetycznych wrażeń. Film jest atrakcyjny, a przy tym apetyczny. Co do występujących w nim kobiet film nabiera wymiaru artystycznego piękna.
Postać, którą wykreowałeś uważa się za opokę gastronomii francuskiej w starciu z molekularną. Co sądzisz o debacie "Kuchnia tradycyjna" kontra "Kuchnia nowoczesna"?
Nie podoba mi się określenie "kuchnia nowoczesna" Co to oznacza? Mało i tanio? Dużo podróżuję, a np. w Azji nie słyszałem o debacie na temat nowej oraz starej kuchni chińskiej. Po prostu, jest kuchnia chińska, koniec, kropka. Kuchnia chińska przechodzi transformacje, ale wciąż bazuje na starych, wypróbowanych, tradycyjnych przepisach kulinarnych. A skoro mowa o tradycji i nowoczesności, film opowiada też o pokoleniowej wymianie. Widzimy na ekranie młodego człowieka, który zaczyna budować swoją karierę i starszego od niego mężczyznę z bogatym dorobkiem. Taka wymiana jest konieczna, ponieważ młodzi potrzebują doświadczenia starszych, natomiast starszym potrzebna jest energia młodych i ich zapał do kwestionowania istniejącego porządku. Sądzę, że postęp tkwi w międzypokoleniowej wymianie. Ten film właśnie o tym mówi, tyle że poprzez pryzmat kuchni.
Co najbardziej utknęło ci z planu w pamięci?
Lubiłem grać Aleksandra za to, kim jest. Podobało mi się też to, że byłem ubrany na biało. W bieli tego stroju jest coś czystego. Nie zapomnę spotkania z Michaelem Younem. Zrobił na mnie wrażenie jako człowiek i profesjonalista. Najważniejsze, że świetnie się bawiliśmy. Mam nadzieję, że ta historia pozwoli widzom spędzić miłe chwile. Myślę, że nie raz będę rozmawiać o tym filmie z moimi przyjaciółmi kucharzami. Pewnie będą zadowoleni, że fragment rzeczywistości, w której żyją, został przeniesiony na ekran. Ta opowieść pozwala zrozumieć, kim są ludzie z kuchni, jak żyją, co ryzykują i jak tworzą te wspaniałe potrawy, które my tak szybko pochłaniamy.