Festiwal w Gdyni: Zimna wojna z Klerem. Tydzień w filmowej stolicy polskiego filmu

Morza szum, ptaków śpiew, złota plaża i sale kinowe wypełnione po brzegi. Dosłownie i w przenośni, bo podczas Festiwalu Filmowego w Gdyni zdobyć dobre miejsca na seans to sztuka, której nawet najwytrwalsi kinomaniacy nie opanowali do perfekcji.

Festiwal w Gdyni: Zimna wojna z Klerem. Tydzień w filmowej stolicy polskiego filmu
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe
Magdalena Drozdek

Rusza 43. Festiwal Filmowy w Gdyni. Impreza, która co roku ściąga nad morze tłumy gwiazd polskiego kina. Część tych gwiazd świeci od lat mocnym światłem, część dopiero lekko mruga. Gdynia pozwoliła się wybić wielu młodym aktorom i twórcom. Być może tak będzie i tym razem. Zacieramy ręce, szykujemy popcorn.

Kogo obchodzi Gdynia?

To pytanie pewnie rozbija się w głowie części czytających, którzy festiwal w Gdyni traktują jako kolejną imprezę dla celebrytów. A to duży błąd. Tu miejsca dla celebrytów zwyczajnie nie ma. Jest za to dużo polskiej kultury, o którą tak dzielnie walczymy w sieci i nie tylko. To jeden z kilku polskich festiwali filmowych, gdzie liczy się tylko to, co na ekranie. Prawdziwe święto filmu, którego atmosferę bardzo łatwo poczuć. Wystarczy pokręcić się przed Teatrem Muzycznym czy otwartym trzy lata temu Gdyńskim Centrum Filmowym.

Gdyby nazwać gdyński festiwal polskim Cannes czy Toronto, to byłoby to nadużycie. Do światowych festiwali mamy daleko. Pod względem imprez z pompą – nasz skromny czerwony dywan to wciąż miejsce, gdzie większość twórców woli pokazać się w starym swetrze i jeansach. I pod względem organizacyjnego rozmachu - co i tak zmienia się z roku na rok. Festiwal rośnie w siłę.

W Gdyni zdecydowanie największą uwagę przyciągają filmy. To na ten festiwal czeka większość twórców, by pokazać swoje najważniejsze filmy w danym roku. Nie bez powodu "Kler" czy "Kamerdynera" zobaczymy premierowo właśnie w Gdyni. Prestiż, rozgłos to jedno. To najlepsze miejsce, by odpowiednio rozgrzać publiczność przed tymi właściwymi premierami w kinach w Polsce. Tu Łukasz Palkowski pokazywał "Bogów", którzy potem zawładnęli box officem. Tu pierwszy raz widzieliśmy "Ostatnią rodzinę" czy "Cichą noc". Tu Polacy dowiedzieli się o istnieniu Dawida Ogrodnika, a ostatnio Jagody Szelc. Wymieniać można do rana.

Festiwal od lat angażuje mieszkańców Trójmiasta i to jedna z niewielu imprez, która generuje takie zainteresowanie polskimi filmami. Jest coś niesamowitego w tym, że przez tydzień tłumy ludzi oglądają polskie produkcje z wypiekami na twarzy, a przed kasami codziennie zbierają się ci, którzy cudem próbują dostać się na seanse najgłośniejszych produkcji. A to chyba jedna z lepszych odpowiedzi na pytanie, czy kogoś w ogóle obchodzi festiwal.

Obraz
© Materiały prasowe

Zabawa z eterem i 3 takie, które piły alkohol

Podczas Festiwalu Filmowego w Gdyni będzie co oglądać. W sumie podczas imprezy organizatorzy pokażą 100 filmów. O główną nagrodę, czyli Złote Lwy, powalczy 16 tytułów. W konkursie Inne Spojrzenie o nagrodę Złotego Pazura ubiegać się będzie 8 filmów. W konkursie filmów krótkometrażowych o nagrodę im. Lucjana Bokińca, założyciela festiwalu, wystartuje kilkadziesiąt kolejnych produkcji.

Największe emocje oczywiście zawsze kumulują się wokół Konkursu Głównego. A tu cała plejada historii. Ciekawie zapowiada się "7 uczuć" Marka Koterskiego. Powrót Adasia Miauczyńskiego na kinowe ekrany musiał kiedyś nastąpić. A czekaliśmy 7 lat. Koterski Adasia przemycał już w wielu produkcjach i zdążyliśmy poznać go na różnych etapach jego życia. W nowym filmie cofamy się do dzieciństwa Adasia. W roli głównej Misiek Koterski, a w filmie pojawią się też m.in. Sonia Bohosiewicz, Maja Ostaszewska, Marcin Dorociński czy Katarzyna Figura.

Obraz
© Materiały prasowe

Równie dobrze zapowiada się "Eter" Krzysztofa Zanussiego. To opowieść o pierwszych eksperymentach medycznych z użyciem eteru. Sprawa brzmiałaby dość banalnie, ale doktor (Jacek Poniedziałek) zafascynowany możliwościami medycyny podaje śmiertelną dawkę eteru młodej kobiecie, którą chce uwieść. Ucieka i trafia do austro-węgierskiej twierdzy. I tu dopiero zaczynają się jego eksperymenty na dobre. Lekarz wykorzystuje eter nie tylko do uśmierzania bólu, ale też do manipulowania ludzkim zachowaniem. Zapowiada się niesztampowo. W wyścigu po Złote Lwy co roku trafia się przynajmniej jedna taka produkcja, która odbiegała scenariuszem i realizacją od pozostałych filmów skupiających się najczęściej na ludzkich dramatach. Poniedziałek w roli psychopatycznego lekarza? Czekamy.

Klimat buduje też Agnieszka Smoczyńska w "Fudze". Losy tego filmu też warto śledzić. Historia kobiety, która straciła pamięć i próbuje odnaleźć się w "nowym życiu". Nie pamięta miłości do rodziny; mąż i syn kompletnie jej nie rozpoznają. Scenariusz przygotowała Gabriela Muskała, którą gdyńska publiczność pokochała za rolę w "Moich córkach krowach".

Obraz
© Materiały prasowe

W konkursie też mocnym konkurentem wydaje się "Zabawa zabawa", czyli nowy film Kingi Dębskiej od wspomnianych już "Córek". Dębska opowiada o trzech kobietach, które zmagają się z problemem alkoholowym. Prokurator, chirurg dziecięca i studentka – każda z inną historią.

Jesteśmy też przyzwyczajeni, że podczas festiwalu prezentowane są filmy nawiązujące do drugiej wojny światowej czy czasów stalinowskich. Nie inaczej jest tym razem. "Ułaskawienie" to film oparty na prawdziwej historii dziadków reżysera – Jana Jakuba Kolskiego. – W ich losie wpisanym w panoramę losów polskich pierwszych lat po wojnie przechował się jakiś szczególnie przejmujący depozyt cierpienia, uporu, odwagi i... miłości – opowiada reżyser.

Adrian Panek pokaże "Wilkołaka". O grupie dzieci wyzwolonych z obozu Gorss-Rosen, które trafiają do prowizorycznego sierocińca. Próbują poradzić sobie z traumą, gdy w okolicznych lasach zaczynają krążyć obozowe wilczury. Wyczuwamy mocne kino i obyśmy się nie mylili.

Konkursową listę uzupełniają jeszcze: "Zimna wojna", "Twarz", "Pewnego razu w listopadzie", "Krew Boga", "Kler", "Autsajder", "Dziura w głowie", "Jak pies z kotem", "Juliusz" i "Kamerdyner".

Obraz
© Youtube.com | NEXTFILMPL

Zimna wojna kontra Kler

W ubiegłym roku festiwal obfitował w zaskoczenia. Najważniejsze nagrody wcale nie powędrowały do faworytów typowanych za kulisami. Złote Lwy trafiły do Piotra Domalewskiego za film "Cicha noc", Srebrne do Krzysztofa Krauze i Joanny Kos-Krauze za film "Ptaki śpiewają w Kigali" – o historii dziewczyny, która uciekła do Polski przed prześladowaniami w Rwandzie. Statuetkę najlepszego reżysera otrzymała Agnieszka Holland do spółki z Kasią Adamik za "Pokot", ale i tak wydawało się, że jury doceniło najbardziej Jagodę Szelc. O jej "Wieża. Jasny dzień" mówili praktycznie wszyscy. I to nie tylko my, dziennikarze, koczujący w festiwalowym biurze prasowym.

W tym roku również czekamy na niespodzianki. Już teraz z łatwością można byłoby rzucić, że wszystkie najważniejsze nagrody trafią do twórców "Zimnej wojny". Ale to nie Oscary, gdzie można w ciemno obstawiać zwycięzców, bo Akademia robi się coraz bardziej przewidywalna. "Zimna wojna", doceniona w świecie, może paradoksalnie przegrać ze świeżynkami, które jury i krytycy zobaczą po raz pierwszy.

Obraz
© Materiały prasowe

Pawlikowskiemu po piętach depczą w końcu przecież także Wojciech Smarzowski z "Klerem" i Filip Bajon z "Kamerdynerem". I to ta pierwsza produkcja może wiele namieszać. W końcu mamy klimat wyciągania prawdy o Kościele, którą przez lata ignorowano. A Smarzowski jest mistrzem w wyciąganiu brudów.

Nie odważyłabym się wykluczać z czołówki zestawienia też Agnieszki Smoczyńskiej, Kolskiego i Dębskiej. 22 września podczas gali może być kilka przetasowań. Choć dziś "Kamerdyner" jest przykryty aferą wokół "Kleru" i zagłuszony pieśniami pochwalnymi nad "Zimną wojną", może jeszcze błysnąć. I przerazić, bo to opowieść o zbrodniach wojennych na Kaszubach. Temat, który do tej pory pomijany był w mainstreamowych filmach.

Festiwal w Gdyni potrwa od 17 do 22 września.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (222)