Filmowy hit roku. Operator zdradza, co działo się na planie
"Duchy Inisherin" są w czołówce filmów, zdobywających najwięcej nominacji w tym sezonie nagród. Triumfowali na Złotych Globach, a to dopiero początek. Operator Ben Davis opowiedział WP, jak Colin Farrell musiał radzić sobie... ze zwierzętami na planie.
Magda Drozdek, Wirtualna Polska: Co było lepsze: praca z Colinem Farrellem czy filmowanie tych niesamowitych irlandzkich krajobrazów?
Ben Davis: Wybieram obie odpowiedzi. Colin Farrell na tle irlandzkich, epickich krajobrazów to najlepsza możliwa kombinacja, prawda?
Pamiętam, jak przed pierwszym pokazem filmu w Polsce, na EnergaCamerimage, widzowie podchodzili do filmu z rezerwą, nie potrafili za bardzo powtórzyć tytułu. A po seansie byli tak bardzo zachwyceni i komentowali, że to ich nowy ulubiony film. Serwujecie, jakby się wydawało, prostą historię…
Zapowiedź jest bardzo prosta: dwóch przyjaciół nagle przestaje się do siebie odzywać. Ale sprawy szybko wymykają się spod kontroli. "Duchy Inisherin" pozostają prostą historią osadzoną w równie oszczędnej scenerii, ale jest tam wiele intrygujących niuansów. Myślę, że bardzo oddziałuje na ludzi, bo niemal każdy z nas coś takiego przeżył. Zakończył jakąś relację z kimś.
Mi to przypomina ghosting w aplikacjach randkowych. Rozmawiasz z kimś, a potem on z dnia na dzień, bez słowa, usuwa cię ze swojego życia.
Zgadza się. Rozmawialiśmy o tym z Martinem McDonaghiem i widzieliśmy, że nasza historia jest analogią do tego, co dzieje się w mediach społecznościowych. Dajmy na to na Twitterze, gdzie ludzie toczą ze sobą zaciekłe wojny. Jeden coś napisze, drugi mu odpowie, bo się nie zgadza. Nakręcają się i nakręcają, jakby miało dojść do rozlewu krwi. Dla mnie fenomen tego filmu tkwi w tym, czy wystarczy być w życiu przyzwoitym i tyle? Co po nas zostanie, jeśli będziemy tylko przyzwoici?
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Padło, że to prosta historia, ale chyba nie było tak łatwo ją nakręcić. Jest w tym filmie dużo natury, a ta bywa problematyczna. Jak to wyglądało?
Kręciliśmy w miejscu otoczonym żywiołem, jakim jest Atlantyk. Wszędzie dookoła nieujarzmiona natura. Może się wydawać, że dom, w którym mieszka postać grana przez Colina Farrella, od zawsze był elementem krajobrazu tamtego miejsca, ale został zbudowany na potrzeby filmu. Przez pandemię wyglądało to tak, że ekipa scenografów znalazła odpowiednie lokacje, zbudowali dom i inne potrzebne nam do filmu budynki i na rok musieli je zostawić. Wtedy natura zrobiła swoje. Wiesz, tam, gdzie chcieliśmy nakręcić nasz film, nikt nie był tak szalony, by zbudować sobie dom.
Wy za to byliście na tyle szaleni, by mieć na planie mnóstwo zwierząt. Osły, konie, krowy…
Martin uwielbia zwierzęta, więc były one dla niego niezwykle ważne. Ale też jeśli pojedziesz na irlandzką wieś, większość osób trzyma w domu zwierzęta. Zawsze w parze, bo samotne zwierzę popada w depresję. Nasza oślica Jenny, która była jednym z domowników naszej filmowej rodziny, miała cały czas na planie swoją przyjaciółkę Rosie. Za każdym razem, gdy Jenny stała przed kamerą, Rosie była gdzieś obok, pilnowała jej. Bez Rosie Jenny nie była sobą.
Mój ulubiony obrazek z tego filmu, to jak Colin Farrell zasypia w swoim łóżku tuż obok krowy.
Krowa to Charlie, kolejny świetny bohater. Wprowadzaliśmy zwierzęta do chaty i z przyjemnością patrzyliśmy, jak one zachowują się u boku Colina. Zwierzęta były naprawdę niesamowite.
Dzięki kręceniu przed laty produkcji z Clintem Eastwoodem nauczyłem się, jak to jest pracować ze zwierzętami na planie. On jest w tym mistrzem. Nigdy nie krzyknie: "Akcja!", bo dla zwierząt to jak sygnał do ruszenia do pościgu. Clint nie krzyczy "Akcja!" nawet wtedy, gdy ma do czynienia z ludźmi. Po prostu mruczy niskim głosem: "Ruszamy". Praca z tym człowiekiem była dla mnie jednym z najważniejszych osiągnięć w karierze. Dla wielu jest bohaterem, który w wieku ponad 90 lat dalej kręci filmy.
Są w twoim życiu też superbohaterzy. W 2014 r. dołączyłeś do uniwersum Marvela, stając za kamerą "Strażników Galaktyki".
To do dziś jeden z moich ulubionych filmów Marvela. Wiesz, za co go lubię? Za to, że się wyróżnia. Jest wyjątkowy, a takiej wyjątkowości zawsze szukam w nowych projektach. Gdy James Gunn pokazał mi plan, byłem jak w innym świecie. Cały czas pamiętam to uczucie, które towarzyszyło mi przy czytaniu scenariusza do "Strażników…". A potem zobaczyłem projekty i sztukę, jaka kryła się za przygotowaniami do tego filmu i myślałem sobie, że jeszcze nigdy nie widziałem czegoś takiego. W efekcie powstał świetny film.
Jak to jest pracować przy filmie, w którym mnóstwo scen powstaje nie przed kamerą, a w komputerach gości od efektów specjalnych?
Jeśli wiesz, co dokładnie będzie działo się w danej scenie, to ten wirtualny świat wcale nie jest jakimś dużym wyzwaniem. Gorzej, a pracowałem przy takich produkcjach, gdy pytasz swoich współtwórców, co będzie działo się z bohaterem, a oni mówią, że jeszcze tego nie wiedzą do końca, bo to okaże się później. Bardzo problematyczna sprawa. Robiąc "Strażników Galaktyki", wszyscy dokładnie wiedzieliśmy, co będzie w danym kadrze, danej scenie.
Przylgnęła do ciebie łatka "faceta od komiksów". Boli cię to? Masz przecież na koncie takie filmy jak "7 psychopatów", "Trzy billboardy za Ebbing, Missouri", "Cry Macho", "Rytuał"...
Zrobiłem kilka filmów na podstawie komiksów, to prawda, ale nie lubię tej łatki. Gdy wybieram nowe projekty, którymi będę się zajmował, robię to bardzo starannie. Nawet jeśli jest to nowy film Marvela czy jakaś produkcja oparta na komiksie, to najważniejsza jest oryginalność tego projektu. Ktoś przychodzi z propozycją nakręcenia drugiej czy trzeciej odsłony jakiejś znanej historii, a ja chcę wiedzieć, co nowego chcą z tym zrobić? Co tam naprawdę będzie ciekawego.
"Eternals" to przykład takiego bardzo, ale to bardzo wyróżniającego się projektu na tle kina superbohaterskiego. Chloe Zhao, która była reżyserką tej produkcji, przyszła z zupełnie innego świata. Jej "Nomadland" nie miał obsady wypełnionej po brzegi wielkimi gwiazdami. Film składał się ze statecznych zdjęć, żadnych efektów specjalnych. I tę estetykę przeniosła do nowej produkcji Marvela. Praca z nią była świetna. Kocham w niej to, jaka jest odważna jako reżyserka i jak walczy o to, w co wierzy. Wiele się od niej nauczyłem. Nie można powiedzieć, że coś jest mniej ambitne, bo jest na podstawie komiksów.
Są filmowcy, którzy ponoć czekają na śmierć Marvela. Quentin Tarantino na przykład. Skąd to się bierze i co o tym sądzisz?
Dociera do mnie ta krytyka. Scorsese czy Tarantino mogą być zmęczeni filmami Marvela, ale widzowie nie są. "Czarna pantera: Wakanda w moim sercu" biła ostatnio rekordy popularności z światowym box office. Dla mnie fundamentalne jest to, by zrobić wszystko, by kino przetrwało. Po pandemii nastąpił wszędzie duży krach. Kocham chodzić do kina. Moja rodzina kocha oglądać filmy w kinowej sali, a tak wiele małych placówek nie poradziło sobie z brakiem widzów i bardzo powolnym ich powrotem do kin. Jeśli te wielkie marvelowskie widowiska mają sprawić, że ludzie będą ciągnęli do kin, to nie pozostaje mi nic innego, jak bić im brawo i trzymać kciuki, by tak działo się dalej. Miejsce na niezależne produkcje też się dzięki temu znajdzie.
Magda Drozdek, dziennikarka Wirtualnej Polski
Ben Davis był operatorem na planie takich filmów jak "Trzy billboardy za Ebbing, Missouri", "Strażnicy Galaktyki", "Avengers: Czas Ultrona", "Doktor Strange", "Eternals", "Kapitan Marvel", "Gniew tytanów", "Hotel Marigold". Prywatnie jest ojcem Romana Griffina Daviesa, młodziutkiego aktora znanego z "Jojo Rabbit". W 2022 r. był gościem EnergaCamerimage w Toruniu, gdzie premierowo pokazywał "Duchy Inisherin". W 2017 r. na tym samym festiwalu odbierał nagrodę publiczności za "Trzy billboardy za Ebbing, Missouri".
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" rozmawiamy o rozdaniu Złotych Globów, przeżywamy aferę z rewelacjami księcia Harry’ego i z wypiekami na twarzach czekamy na nadchodzące w 2023 roku filmy i seriale. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.