Godzilla na przestrzeni lat. Jeden z filmów nie ma sobie równych
Cudze chwalicie, japońskiego nie znacie. A wypadałoby. Oczywiście jest to retoryka cokolwiek przesadzona, bo nie ma siły, żeby ten, kto wychował się w epoce kaset wideo, nie natknął się na chociaż jeden tamtejszej produkcji film o Godzilli. Albo prędzej dziesięć, bo legendarna już wytwórnia Toho nie szczędziła nam spektakli, wypuszczając je regularnie od lat 50.
Z groźnego monstrum wyłaniającego się z mórz, tytułowy bohater serii prędko stał się budzącym sympatię sojusznikiem ludzkości, broniącym Japonii przed potworami niemającymi żadnego do człowieka sentymentu. I choć na pewnym etapie, zwłaszcza z nastaniem epoki cyfrowych efektów specjalnych - przypomnijmy dla porządku, że aż do 2016 r. Godzilla made in Japan nie był dziełem supernowoczesnego komputera, ale przebranym za gigantycznego gada facetem - filmy te przestały nas zachwycać, to trudno przecenić rolę, jaką odegrały w kulturze popularnej.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
GODZILLA MINUS ONE Final Trailer
I nawet po niejakim przejęciu tematu przez Hollywood, rozpoczętym równo przed ćwierćwieczem przez Rolanda Emmericha i jego nieudany blockbuster (zatytułowany, oczywiście, "Godzilla"), a kontynuowanym znacznie lepiej radzącymi sobie komercyjnie produkcjami Legendary Pictures, w ojczyźnie giganta nie złożono broni. Ba, najnowszy, goszczący jeszcze u nas na ekranach wybranych kin "Godzilla Minus One" to bodaj najlepszy film o owym monstrum od dziesięcioleci.
Może nawet i od oryginału z 1955 r., gdzie wybudzony przez testy amerykańskiej broni atomowej Godzilla służył za złowrogą metaforę wiszącego wtedy nad głowami całego świata konfliktu nuklearnego.
Teraz potwór odzyskuje dawne ja, ponownie jest zdziczały i bezlitosny, to niepowstrzymana siła natury, również służąca za przestrogę i przenośnię. Japoński blockbuster spogląda nieco szerzej na konteksty społeczne, ale skupia się na tym samym, co nieśmiertelny klasyk Ishiro Hondy, to istna zbiorowa sesja terapeutyczna narodu doświadczonego przez wojenne traumy, rodzinny melodramat na tle rozoranego bombami kraju, a zarazem pochwała patriotycznej postawy obywatelskiej i wyrażenie poglądu, że jedynie wspólnie można stawić czoło problemom. Nawet jeśli mają one pięćdziesiąt metrów wysokości i atomowy oddech.
Wcześniejszy o kilka lat reboot ze studia Toho, czyli "Shin Godzilla", również miał podobne ambicje, choć udało się je zrealizować tylko połowicznie (film był jednak przyjęty o niebo lepiej w ojczyźnie niż na Zachodzie), ale tam także świetnie pokazano urzędniczą opieszałość i biurokrację hamującą próby efektywnego zażegnania kryzysu.
Amerykańskie filmy o Godzilli, choć także skupiają się na jednostkowych ludzkich dramatach i próbują nanieść je na eksplozywne tło, po którym hasają ogromne monstra, to są one zwykle pokazane jak na blockbustery przystało, czyli po łebkach. Chyba najbliżej sukcesu był przed prawie dziesięcioma laty Gareth Edwards, który kręcił swoje, czyli kameralną opowieść rodzinną przetykaną spektakularnymi scenami akcji, ale można zrozumieć tych, którzy kręcili nosem na to, że Godzilli było w "Godzilli" zbyt mało.
Tyle że narzekania te zrozumiano opacznie, bo choć późniejsze o kilka lat "Godzilla II: Król Potworów" i "Godzilla vs. Kong" nie cierpiały na niedobór olbrzymich potworów na metr kwadratowy, to były to spektakle mało wymagające nawet jak na filmy o bezwstydnie tłukących się ze sobą gigantach.
A do tego nudnawe, słabo napisane i wypadające blado zwłaszcza przy ostatnim dokonaniu Toho. Zapewne nie zmieni tego zapowiedziany na następny rok "Godzilla i Kong: Nowe Imperium", gdzie szykuje się ni mniej, ni więcej, a bombastyczna rozpierducha w świecie poza światem, będącym domem dla stworzeń dorównujących Godzilli rozmiarem i siłą.
O dziwo, lepiej w tym całym potwornym uniwersum - oficjalne to MonsterVerse - sprawdzają się historie nieco mniejsze, dlatego pewnym pozytywnym zaskoczeniem jest dostępny na Apple TV+ serial "Monarch: Dziedzictwo potworów" dziejący się na dwóch płaszczyznach czasowych, w latach 50. i w 2015 r., niedługo po odwiedzinach Godzilli w San Francisco.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Monarch: dziedzictwo potworów — Oficjalny zwiastun | Apple TV+
Choć nie jest to żadne wiekopomne dzieło, sprawnie wypełnia on fabularne luki i zgodnie z pierwotnymi założeniami Edwardsa, skupia się na obyczaju, ale też nie do przesady; nie jest to bowiem żadna niezależna telewizja, to dalej wysokobudżetowa produkcja o wielkich potworach.
Dobrze jest zobaczyć Kurta Russella, który gra u boku swojego syna, Wyatta, poza tym udało się nieźle zbudować tło dla intryg znanych z dużego ekranu. Miejmy jednak nadzieję, że Japończycy nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa, bo Godzilla przecież nie umiera nigdy. Sequel "Godzilli Minus One" nie został co prawda zapowiedziany albo potwierdzony, ale szkoda byłoby odpuścić.
Walka Godzilla kontra Godzilla trwa.
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" rozmawiamy o najlepszych (i najgorszych) reklamach świątecznych, wielkich potworach w "Monarchu" na AppleTV+ i szokującym znęcaniu się na ludźmi w "Special Ops: Lioness" na SkyShowtime. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.