Historia pewnej miłości, czyli jak gołębica poślubiła słonia

O Fridzie Kahlo stało się głośno pod koniec lat 80. paradoksalnie wraz z nastałą w USA modą na meksykańskie jedzenie, folklor i korzystanie z uroków tamtejszych słonecznych plaż. Latynoska malarka zachwyciła i krytyków i zwyczajnych ludzi brutalną szczerością swoich obrazów i ich niezwykłą kolorystyką. Jej burzliwe, prowokujące, często łamiące społeczne konwenanse życie dodatkowo stwarzało intrygującą otoczkę jej twórczości, owocując szeregiem mniej lub bardziej przekłamanych biografii. W 1983 roku ukazała się książka Haydena Herrery, starannie udokumentowana, wyczerpująca historia artystki, którą w końcu zainteresowały się studia filmowe. I tak, po długich latach, w 2002 roku światło dzienne ujrzała Frida w reżyserii Julie Taymor.

Film opowiada historię malarki, począwszy od lat młodości i okropnego wypadku, który zaważył na całym jej życiu, aż po moment jej śmierci. Główną oś tej opowieści stanowi miłość Fridy do męża, Diego Riviery, najbardziej znanego meksykańskiego artysty. Starszy od niej o 21 lat, nie uznający wierności i kompromisów, egoista Diego był nie tyle obiektem jej uczuć, co w równej mierze źródłem ogromnego cierpienia. Życie z nim było udręką, do tego stopnia, że pewnego dnia Frida przyznała: Padłam w życiu ofiarą dwóch straszliwych wypadków. Pierwszy raz wtedy, gdy przejechał po mnie tramwaj, drugi to Diego. Kochała go jednak bezwarunkowo, cierpliwie, wyrozumiale. Obsesyjne uczucie do męża uwidaczniało się w jej obrazach. Diego pojawiał się na nich często - był na nich dzieckiem, trzecim okiem czy drugą połową. W życiu Fridy tyleż samo miejsca zajmowało malarstwo, co burzliwy związek z mężem. Film ilustruje tę niezwykłą, prawie niewiarygodną historię małżeństwa, w którym dzięki prawdziwie głębokiej miłości dwoje ludzi
potrafiło przezwyciężyć łamane obietnice, niezliczone niewierności, burzliwe starcia i rozstania, nawet rozwód i nadal widzieć się nawzajem jako jedność.

O życiu malarzy powstało już bardzo wiele filmów. W większości przypadków ich autorzy narzucali widzowi swoją własną wizję opisywanych postaci. Frida jest tu chlubnym wyjątkiem - życie i temperament tytułowej bohaterki całkowicie zapanowały nad filmem i jego twórcami. Być może jest to zasługą Salmy Hayek, która stworzyła tu prawdziwą kreację. Udało jej się niemalże całkowicie zdominować film. Delikatna i wrażliwa w jednym momencie, przeistaczała się w silną i niezależną kobietę w drugim. Chwilami nie można się oprzeć wrażeniu, że aktorka nie tylko gra Fridę, ale że jest nią naprawdę. Być może ta autentyczność wynika z faktu, że to właśnie Hayek była osobą, która w dużej mierze przyczyniła się do powstania filmu. Zafascynowana osobą malarki, odwiedzała jej wystawy, sama zbierała o niej materiały, spotykała się z ludźmi, którzy ją znali, pozyskała jej obrazy do reprodukcji, brała lekcje malarstwa. Chętnie dała się oszpecić, by tylko
bardziej upodobnić się do granej postaci. Niewątpliwie w tej roli jest poważną kandydatką do tegorocznego Oscara. Aktorstwo Hayek wspaniale uzupełnia pozostała obsada. Alfred Molina w roli Diego jest bardzo przekonujący i choć nie wymagało to od aktora równie wielkich poświęceń i wytężonej pracy, on także przyczynił się do tego, że wzajemne uczucie Fridy i Diego na ekranie stało się tak realistyczne. Smaczku filmowi dodają jeszcze małe role bardzo znanych hollywoodzkich aktorów, wśród których są m.in. Ashley Judd, Edward Norton, Antonio Banderas, Geoffrey Rush.

Równie pasjonujące jak postacie tego filmu jest tło opowieści. Burzliwe życie Fridy było bowiem nierozerwalnie związane z klimatem epoki, w której żyła. Jesteśmy więc świadkami tego, jak artyści Meksyku skupiali się wokół nurtu socjalistycznego, jak ich wiarę w utopijne marzenia o społecznej sprawiedliwości i wolności jednostki niszczyły wiadomości o terrorze Stalina. Nakreślono tu też pewien paradoks ich życia - wiodąc je na dobrym poziomie za pieniądze zarabiane u bogatych, często robili to kosztem biedoty i robotników, o których prawa w swoich pracach tak głośno walczyli.
Frida to także obraz Meksyku, niezwykłego kraju, którego dziejów, my Europejczycy prawie nie znamy. Film daje nam możliwość zapoznać się z latami kipiącymi politycznym i artystycznym fermentem, gdzie artyzm przenikał się z folklorem, jego kiczowatością, humorem i fantazją. Meksyk nigdy nie wyglądał w filmie tak pięknie, ze swoimi oryginalnymi aspektami kulturowymi, zwyczajami i przepięknymi miejscami.

O ogromnej sile tego filmu stanowi też jego formuła. Podobnie jak w Tytusie Andronikusie reżyserka, Julie Taymor pokazała swą niezwykłą wrażliwość na kolory i detale a także ogromną wyobraźnię, która pozwoliła połączyć przedstawiane fakty z surrealistycznymi wyobrażeniami. Autorka zrezygnowała z tradycyjnej narracji, zastępując ja pewnego rodzaju artystycznym kolażem. Z założenia film miał być bowiem równie artystyczny jak jego bohaterka. Z wielkim sukcesem Taymor za pomocą komputerowych efektów i wnikliwej, drobiazgowej scenografii ożywiła obrazy Fridy. Przenikanie się jej życia i prac, ożywianie jej obrazów miało sens nie tylko dla plastycznej wymowy filmu. Wiadomo bowiem powszechnie, że artystka łączyła swą osobowość i postępowanie z działalnością twórczą w sposób tak organiczny i szczery, że jej życie i sztuka stały się niepodzielną całością. Czasem świat, który oglądamy wnika w jej prace i odwrotnie. Widzimy dokładnie moment
i przyczyny powstawania takich a nie innych obrazów, które w pełni odzwierciedlały emocjonalny i zarazem fizyczny stan bohaterki. W filmie ważne stało się nie tylko ukazanie kobiety-artysty,ale także procesu tworzenia, który był integralną jej częścią.

Wizualna strona filmu robi ogromne wrażenie, zdjęcia są dynamiczne, kolorowe i jednocześnie bardzo subiektywne. Ideą było bowiem pokazanie świata oczami głównej bohaterki, rzetelnie i bez popadania w sensację. Rodrigo Prieto, który robił niezwykłe zdjęcia do Amores Perros znakomicie wywiązał się z tego zadania. Kamera płynnie, z lekkością przesuwa się pomiędzy bohaterami. Czasem w ogóle jest statyczna, pozwalając aktorom niemalże tańczyć przed nią. Muzyka, kostiumy i niezwykła scenografia dopełniają tylko niezwykłości obrazu.

Frida to film o niezwykłej kobiecie, jej oryginalnej twórczości i jeszcze bardziej nieprawdopodobnym uczuciu. Nie sposób się z tym wszystkim nie skonfrontować i nie zachwycić. Gorąco polecam.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)