Ich śmierć przerwała zdjęcia. Jak poradzili sobie reżyserzy?
Krzywdzące ograniczenie wiekowe, problemy z finansowaniem filmu, kaprysy gwiazd, wypadki na planie – na przestrzeni lat twórcy filmowi borykali się z niezliczonymi trudnościami, mogącymi opóźnić lub wstrzymać realizację filmu. Ale tylko jedna sytuacja stwarza komplikacje, które mogą doprowadzić do jego nieukończenia – śmierć gwiazdy.
Krzywdzące ograniczenie wiekowe, problemy z finansowaniem filmu, kaprysy gwiazd, wypadki na planie – na przestrzeni lat twórcy filmowi borykali się z niezliczonymi trudnościami, mogącymi opóźnić lub wstrzymać realizację filmu. Ale tylko jedna sytuacja stwarza komplikacje, które mogą doprowadzić do jego nieukończenia – śmierć gwiazdy.
W historii kina lat aktorzy umierali, nie ukończywszy zdjęć do zakontraktowanych filmów, a ich twórcy radzili sobie z tym raz lepiej, a raz gorzej. Czasem wykorzystywano w tym celu, podobnie jak w "Szybkich i wściekłych 7", efekty komputerowe i dublerów, kiedy indziej decydowano się na rozwiązania niestandardowe lub wręcz absurdalne – np. zastąpienie aktora... tekturową makietą.Bywało i tak, że śmierć gwiazdy doprowadzała do zawieszenia produkcji i nieukończenia filmu.
Paul Walker
Niespodziewana śmierć Paula Walkera w listopadzie 2013 roku nie tylko zszokowała rodzinę, przyjaciół i fanów, ale też postawiła pod znakiem zapytania powodzenie siódmej części “Szybkich i wściekłych”. Walker nie skończył zdjęć do filmu, a w chwili wypadku twórcy dysponowali tylko połową planowanych scen z jego udziałem.
Pomimo początkowych problemów, poradzono sobie jednak z tym nad wyraz sprawnie –* przesunięto premierę, a następnie zmodyfikowano fabułę, kręcąc szereg dodatkowych scen.*
W tych, które wymagały udziału Walkera ekipa radziła sobie za pomocą efektów komputerowych, oświetlenia, kaskaderów oraz... braci aktora – Caleba i Cody'ego – przypominających go fizycznie.
Heath Ledger
Przed nie lada dylematem stanął Terry Gilliam. Gdy w styczniu 2008 roku dowiedział się o śmierci Heatha Ledgera, trwały zdjęcia do jego najnowszego filmu – "Parnassusa".
Ledger nie tylko grał w nim główną rolę, ale poprzez swój udział zagwarantował finansowanie całego projektu. "To koniec" – miał wtedy powiedzieć Gilliam, a podobna sytuacja... zdarzyła mu się już wcześniej. W 2000 roku, po szeregu komplikacji na planie i poważnej kontuzji Jeana Rocheforta, zawieszono realizację „The Man Who Killed Don Quixote”. Filmu nigdy nie skończono.
Mając w pamięci to przykre doświadczenie, Gilliam postanowił nie składać broni. Zmodyfikował fabułę tak, by świat zewnętrzny oddziaływał na bohatera granego przez Ledgera, zmieniając jego fizjonomię. W tym celu poprosił o pomoc bliskich przyjaciół aktora – Johnny'ego Deppa, Colina Farrella i Jude'a Lawa – którzy następnie zagrali różne wersje jego postaci, podróżujące po różnych światach. W filmie wykorzystano większość scen, w których Ledger zdążył zagrać. Te, które nie pasowały do nowego konceptu, zostały w montażowni.
Philip Seymour Hoffman
O sporym szczęściu mogą mówić twórcy “Igrzysk śmierci: Kosogłosa”.
Gdy 2 lutego 2014 roku media poinformowały o nagłej śmierci Philipa Seymoura Hoffmana, odtwórcy roli Plutarcha Heavensbeego, film był już prawie skończony, a on sam zdążył zagrać w zdecydowanej większości planowanych scen.
Jego śmierć nie tylko nie wpłynęła na ustaloną wcześniej premierę kinową obu części “Kosogłosa”, ale wręcz nie wymagała wielu dodatkowych działań. Sceny, których Hoffman nie zdążył nakręcić, po prostu usunięto ze scenariusza.
Oliver Reed
Śmierć 61-letniego Olivera Reeda zaskoczyła w maju 1999 ekipę „Gladiatora”.
Aktor zmarł na atak serca, przebywając na planie filmowym na Malcie.Miało to miejsce przed ukończeniem wszystkich scen z jego udziałem, w tym tej najważniejszej – ostatniej konfrontacji z Maximusem.
Ridley Scott podjął decyzję o wykorzystaniu cyfrowej postaci aktora.
- To wielka, poruszająca rola – mówił wtedy reżyser. - Nie mogliśmy pozwolić sobie na jej wycięcie, a jednocześnie brakowało nam właściwej kulminacji. Dwie minuty dodatkowego materiału z komputerowym „dublerem” Reeda kosztowały przeszło 3 miliony dolarów. Efekt końcowy jest zaskakująco autentyczny i bardziej subtelny, niż zakładała to wcześniejsza wersja scenariusza.
Bruce Lee
Umierając w tajemniczych okolicznościach w lipcu 1973 roku, Bruce Lee nie dożył swoich największych sukcesów. Nie zdążył też zrealizować ambitnych planów. Bo choć w chwili jego śmierci zdjęcia do legendarnego „Wejścia smoka” były ukończone, to jego bardziej ambicjonalny projekt, „Gra śmierci”, pozostawał nieukończony.
Lee rozpoczął realizację tego filmu na początku lat 70. w Hongkongu, a cel jaki mu przyświecał, miał podwójne znaczenie – po pierwsze: perfekcyjny film kung fu, po drugie: wielka metafora wyznawanej przez niego filozofii sztuk walki.
Lee zdążył sfilmować tylko część scen do „Gry śmierci”. Zawiesił projekt, gdy szefowie Warner Bros. zaproponowali mu udział w „Wejściu smoka”, pierwszym hollywoodzkim filmie kung fu, mogącym przynieść mu większą rozpoznawalności i zagwarantować pozycję w branży, do której zawsze dążył.
Bruce Lee
Po jego śmierci i olbrzymiej popularności, jaką przyniosła mu premiera „Wejścia...”, rozpoczęła się batalia o prawa do wykorzystania powstałych zdjęć do „Gry...”. Lee zdążył nakręcić 100 minut materiału, ale sporą jego część stanowiły duble kilku wybranych ujęć.
W wersji filmu, jaka trafiła na ekrany w 1978 roku, sprzeniewierzono się wizji Lee, wykorzystując jedynie komercyjny potencjał jego pracy. W filmie użyto zaledwie 10 proc. sfilmowanych przez niego scen, zmieniono fabułę, a postać Lee w pozostałych scenach zastąpiono dublerami i… tekturowymi makietami.
Wykorzystano też fragmenty jego wczesnych, nieznanych szerokiej publiczności filmów. Pozostałości oryginalnej „Gry śmierci”, zmontowane według wskazówek samego Lee, upubliczniono dopiero w roku 2000.
Brandon Lee
Brandon Lee, syn Bruce'a, zmarł niemal dokładnie 20 lat po śmierci ojca.
Kręcił wówczas ważny dla niego film, „Kruka”, który miał być dla niego wielkim przełomem w nabierającej rozpędu karierze. Lee zmarł 31 marca 1993 roku, wskutek postrzału na planie filmu. Gdy realizowano scenę, w której jego bohater zostaje raniony przez jednego z bandziorów, w stronę aktora wystrzelono z niewłaściwie zabezpieczonego rewolweru.Pomimo wysiłków lekarzy, aktor zmarł tego samego dnia.
Zdążył jednak wystąpić w większości zaplanowanych scen, mając przed sobą jeszcze tylko trzy dni pracy na planie. Po tym jak z dystrybucji wycofało się studio Paramount, a jego rolę przejęło Miramax, zadecydowano o wprowadzeniu zmian do scenariusza, które uwiarygadniałyby nieobecność nielicznych pozostałych scen, których Lee nie zdążył nakręcić. W kilku z nich skorzystano z efektów komputerowych, nanosząc twarz aktora na ciało dublera.
Bela Lugosi
Partyzanckimi metodami radzono sobie na planie „Planu 9 z kosmosu”.
Legendarny odtwórca Draculi zmarł w sierpniu 1956 roku, schorowany, żyjąc w biedzie i osamotnieniu. W tym czasie współpracował blisko z „najgorszym reżyserem wszech czasów” – Edwardem D. Woodem, Jr. Ten, będąc fanem Lugosiego, angażował go do szeregu swoich projektów, z których wiele pozostało nieukończonych. Już po śmierci aktora Wood rozpoczął realizację kolejnego filmu – dziś tyleż niesławnego, co kultowego „Planu 9 z kosmosu”. W jednej ze scen... miał pojawić się Lugosi, a jego nazwisko – przyciągnąć widzów do kin.
I faktycznie, Wood wykorzystał nakręcone z udziałem Lugosiego sceny z wcześniejszych, nieukończonych projektów. Co ciekawe, żadna z nich nie miała najmniejszego związku z „Planem...” – czego przykładem ujęcie z Lugosim w pelerynie czy charakteryzacji wampira. By połączyć te sceny z fabułą swojego nowego filmu, Wood skorzystał twarz z pomocy sobowtóra, zasłaniającego sobie twarz... peleryną.
Dziś „Plan...” nie bez powodu uznawany jest za jeden z najbardziej kuriozalnych tworów filmowych wszech czasów.
Marilyn Monroe
Są i takie filmy, które w związku ze śmiercią gwiazdy nigdy nie zostały ukończone. Modelowym przykładem jest tu „Something's Gotta Give”, hollywoodzka komedia z Marilyn Monroe i Deanem Martinem, którą porzucono po śmierci aktorki.
Problemy od początku towarzyszyły produkcji, bowiem zmagająca się z uzależnieniem od leków i kryzysem zawodowym gwiazda utrudniała jego realizację od pierwszego dnia zdjęć – bywała rozkojarzona, nie zjawiała się na planie, a gdy już była obecna, zdarzało się, że sceny z jej udziałem trzeba było wielokrotnie powtarzać.
W czerwcu 1962 została za swoje zachowanie zwolniona z udziału w produkcji, ale po tym jak Martin odmówił zastąpienia jej inną aktorką, studio podpisało z Monroe nową umowę. Zdjęcia miały ponownie ruszyć w październiku, ale 5 sierpnia gwiazda niespodziewanie zmarła po rzekomym przedawkowaniu leków. Filmu nie ukończono, a powstały wówczas materiał, trwający niespełna 37 minut, po raz pierwszy ujrzał światło dzienne w 2001, przy okazji premiery dokumentu „Marilyn – Ostatnie dni”.
River Phoenix
Podobny los spotkał „Dark Blood” w 1993 roku.
Gdy pojawiła się informacja o śmierci Rivera Phoenixa, który grał w filmie główną rolę, sfilmowanych było ok. 80 proc. zaplanowanych scen.
Zdaniem reżysera George'a Sluizera brakowało pośród nich kilku najbardziej istotnych z udziałem Phoenixa.* Po miesiącu niepewności i konsultacjach z ekipą, Sluizer ogłosił, że film nie zostanie ukończony.* Materiał trafił do archiwum reżysera, a światło dzienne ujrzał dopiero 19 lat później, gdy po ponownym przemontowaniu i zastąpieniu brakujących scen narracją reżysera, został wyświetlony na festiwalach filmowych w Utrechcie i Berlinie. (pp/gol)