''Interstellar'': Rozczaruje, rozgniewa, zafascynuje (recenzja)
Nie będzie to miłość łatwa. „Interstellar” rozczaruje i rozgniewa. A może nawet zmęczy. Bo nie jest to film, który kocha się już na pierwszej randce. Nie robi maślanych oczu, nie zaleca się, nawet onieśmiela swoją bezpośredniością. Ale już po wygaśnięciu ekranu, podczas spaceru do domu, kiedy mimowolnie odtwarza się w pamięci poszczególne sceny, fascynuje.
Trudno go odegnać, odpędzić od siebie myśli o nim. Tak właśnie działa kino niegodzące się na bylejakość, kino niecodzienne. I owa – choć zapewne, po dłuższym przemyśleniu tylko pozorna – nieprzystępność jest wartością dzieła Christophera Nolana, bowiem kontakt z filmem nietuzinkowym powinien zmuszać do reakcji intelektualnej i emocjonalnej. Co też „Interstellar” czyni.
Zwiastun:
Nolan, choć osadza swój film w czasie trwającej, nieuchronnej apokalipsy, kiedy klęska głodu dotknęła każdego zakątka globu, snuje opowieść nie o porażce, a tryumfie. Nawet, w pewnym sensie, rezultat wyprawy ku gwiazdom w poszukiwaniu nowego lądu gdzieś w kosmosie, jakiej podejmuje się były pilot Cooper, przestaje być kluczowy, bo istotna jest sama wola walki, chęć nie tyle przetrwania, co ocalenia tych, którzy sami ocalić się nie mogą. „Interstellar”, pozbawione zwyczajowego efekciarstwa, oczekiwanego od widowisk z podobnym budżetem, staje się swoistym antyblockbusterem, subtelnym, wyciszonym, co może zdawać się dziwnym w obliczu produkcji tej skali. Lecz Nolan swoją gwiezdną orkiestrą, w przeciwieństwie do Kubricka, którego „2001: Odysei kosmicznej” pragnąłby dorównać, dyryguje w ciszy. Zresztą arcydzieło z 1968 roku nie jest jedynym tropem, jakim należałoby podążyć, analizując materię „Interstellar”, rozpiętość rozmaitych nawiązań jest niezwykle szeroka – Brytyjczyk sięga też do literatury, chociażby po
„Grona gniewu” Steinbecka – i, co niesłychanie ważne, nie sprowadzają się one do mrugnięcia okiem, ale stanowią o jego duchu. Nolan, nie odżegnując się od dziedzictwa science-fiction, twórczo je adaptuje, ani przez chwilę nie pozwalając zapomnieć, że to jego autorski film. Na bliższą, intymną wręcz dyskusję z klasykami pozwala sobie dopiero, ucinając w finale pogawędkę z Kubrickiem. Zresztą chyba tylko raz zahacza o fałszywą nutę, przy łzawym monologu jednej z bohaterek, ale ostateczny bilans zysków i strat wychodzi na jego korzyść.
Christopher Nolan opowiada o filmie:
I choć uważa siebie za tradycjonalistę, brytyjski filmowiec potrafi dowieść swojej elokwencji, korzystając rozsądnie z dobrodziejstwa nowoczesnej technologii (zresztą opracowany na potrzeby filmu model graficzny czarnej dziury zyskał aprobatę świata nauki; astrofizycy mają korzystać z niego podczas badań), generując komputerowe tła pod tradycyjne efekty specjalne, które, w połączeniu z filmową taśmą – Nolan konsekwentnie odmawia kręcenia cyfrą – i kamerami IMAX nadającymi obrazowi specyficzną fakturę, tworzą efekt rzadko spotykany. Lot w kosmos ogląda się niczym archiwalne materiały z misji Apollo.
Zapewne nie będzie „Interstellar” klasykiem typu instant, ale na długie lata pozostanie przedmiotem dyskusji; niewykluczone też, że za pół wieku to ten film cytować będą następcy Kubricka. I Nolana.
OCENA: 8/10