Trwa ładowanie...
dmxzk8n

Jak się masz, kochanie, jak się masz...

dmxzk8n
dmxzk8n

O wyjątkowym wymiarze ważnych pojęć, takich jak miłość, śmierć, przyjaźń czy rodzicielstwo decyduje zwykle nie arbitralnie przypięta metka z napisem “istotne!”, a subiektywny, emocjonalny stosunek do nich. Kiedy abstrakcyjne terminy zyskują konkretny kontekst - pojawiają się związane z nimi miejsca, imiona, konkretny czas – wówczas stają się namacalne i rzeczywiste, a przez to ważne i prawdziwe.

Filmy często wpadają w pułapkę patosu, próbując mówić o tych niezwykle istotnych wartościach i uczuciach językiem generalizacji. Chcą na siłę uczynić je uniwersalnie zrozumiałymi, a przez to uogólniają je i gubią ich moc. Zamiast przeszywających, intensywnych emocji, dostajemy wtedy wyprodukowane z jednej matrycy identyczne „pojęciowe McNuggetsy”. Raz na jakiś czas zdarza się jednak, że pojawia się produkcja, która te potencjalnie patetyczne uczucia potrafi wrzucić w fabularną mikroskalę, charakterystyczne okoliczności i właśnie przez specyfikację historii nadać niezwykle uniwersalny jej wymiar. Taka jest rumuńska melancholijna komedia „Hello, how are you”.

Ogromną zaletą filmu Alexandru Maftei jest lekkość. Choć reżyser opowiada o rozpadzie małżeństwa tonącego w rutynie, udaje mu się przedstawić ich losy z sympatią i ironicznym dystansem. Gabriela (Dana Voicu)
i Gabriel (Ionel Michailescu) żyją ze sobą, ale obok siebie. W rzeczywistości emocje w tym długoletnim związku gasną. Za to w wirtualnym świecie rozkwitają, kiedy ci komputerowi analfabeci przez absolutny przypadek trafiają na ten sam czat i rozpoczynają rozmowę. Nieświadomi tożsamości drugiej strony powoli zakochują się w sobie, a idealnie romantyczna wirtualna relacja staje się dla każdego z nich kontrapunktem dla rozczarowującej codzienności.

W filmie Maftei ważną rolę odgrywa inscenizacja. Od scenariusza, przez scenografię i charakterystykę postaci po dialogi, jest w „Hello, how are you” pewna doza teatralności i przesady, która zbliża go raczej do anegdoty i przypowiastki, niż realistycznego komediodramatu. Syn głównych bohaterów Vladimir (Paul Diaconescu)
pełni funkcję narratora, jednocześnie dodając kolejną poznawczą perspektywę. Jego często mylne przypuszczenia na temat aktywności rodziców przypominają, że ocena ludzi po pozorach jest z góry skazana na porażkę. To myśl, która w bezpretensjonalnym wcieleniu przewija się przez cały film.

dmxzk8n

Jednocześnie sposób kreacji tej postaci dobrze ilustruje opartą na kontrastach politykę autorów. Vladimir jest turbo-wersją zbuntowanego nastolatka, który zajmuje się głównie uprawianiem wyzwolonego seksu (w przeciwieństwie do swoich wycofanych seksualnie, oziębłych rodziców) i zna się na nowoczesnej technologii (o której jego „starzy” nie mają pojęcia). Jednocześnie, jako jedyny kwestionuje rzeczywistość – dlatego może mieć nadzieję na przemianę i szczęście. Choć trudno go kochać, od kiedy przestał być słodkim chłopczykiem, matka okazuje mu więcej czułości niż własnemu mężowi. Maftei zwraca uwagę, jak łatwo jest podążać za atawistycznymi uczuciami, podczas gdy pielęgnowanie i budowanie tych wynikających ze świadomych wyborów jest trudne. Największym wrogiem miłości jest bezrefleksyjna rutyna.

Komediowy ton nie odbiera tej historii powagi. Maftei zdaje się mówić, że czasami, kiedy życie bywa nieznośnie smutne i rozczarowujące, jedyną alternatywa dla depresji jest śmiech, który pozwala strząsnąć z siebie ciężar kolejnych rozczarowań i niepowodzeń. W „Hello, how are you” ten śmiech bywa głośny i szczery, kiedy indziej subtelny i nieśmiały, ale nigdy nie jest głupawym rykiem czy złośliwym chichotem.

dmxzk8n
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dmxzk8n