Jerzy Karaszkiewicz błyszczał w komediach Stanisława Barei. Został zaszufladkowany jako "miły, nie za mądry"
Jerzy Karaszkiewicz uchodził za prostaka i człowieka z marginesu, bo większość ról, jakie grywał, w tym u Stanisława Barei, wpasowywała się w masowej wyobraźni w ten stereotyp. Aktor wiódł życie playboya, późno się ustatkował. Żonę poznał w dramatycznych okolicznościach. Była miłością jego życia. Jego ostatnie słowa brzmiały: "Elu, ja umieram".
Jerzy Karaszkiewicz grał u największych: Andrzeja Wajdy ("Wszystko na sprzedaż", "Polowanie na muchy"), Marka Piwowskiego ("Rejs"), Jerzego Hoffmana ("Ogniem i mieczem"), ale największą sławę zapewniły mu epizody w komediach Stanisława Barei. Był m.in. pijaczkiem w filmie "Brunet wieczorową porą", który prowadzi Fiata 125p. na dwóch kołach i handlarzem przeterminowanych biletów lotniczych w "Misiu".
- Orłów intelektu nie grywam. Reżyserzy widzą mnie w rolach cwaniaczków, cinkciarzy, elementu. To moja tragedia. Wyszedłem z biedy, wykształciłem się sam. [...] Robiłem wieczorówkę, pracując fizycznie, blisko pijących kolesiów. Może pozostało mi coś z tego w twarzy? Filmowcy traktują mnie lekceważąco. Ich oczy wyrokują: "Miły, nie za mądry. Szczyt oczekiwań to kierowca nyski" - relacjonował w "Rzeczpospolitej".
Aktor cieszył się specyficzną rozpoznawalnością.
"Skąd my się znamy? Z więzienia w Rawiczu czy we Wronkach?" - cytował zaczepki na ulicy.
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" znęcamy się nad serialem "Forst" z Borysem Szycem, omawiamy ostatni film Nicolasa Cage'a, a także pochylamy się nad "The Curse" czyli najbardziej niezręczną produkcją ostatnich lat. Możecie nas słuchać na Spotify, Apple Podcasts, YouTube oraz w Audiotece i Open FM.