Jerzy Matałowski: Miał w planach mnóstwo projektów
Rola Stanisława Skiernika w serialu "Kolumbowie" przyniosła mu popularność i uwielbienie żeńskiej części publiczności.
Lecz choć kobiety zasypywały go listami miłosnymi i wydzwaniały do teatru, a koledzy po fachu zazdrościli mu powodzenia u pań, Jerzy Matałowski nie pozwolił, by sodówka uderzyła mu do głowy.
Pozostał mężczyzną skromnym, najchętniej trzymał się na uboczu i rzadko opowiadał o swoim życiu prywatnym. Dla fanów jednak zawsze miał dobre słowo i niekończące się pokłady cierpliwości.
Był człowiekiem pełnym pasji i nigdy nie chciał się ograniczać wyłącznie do aktorstwa. W ostatnich latach życia poświęcił się reżyserii. Miał w planach mnóstwo projektów. Niestety, nie zdążył ich zrealizować. W lutym 2017 roku obchodziłby swoje 69. urodziny.
Znudzony aktor
Urodził się 1 lutego 1948 roku. Ogromne ambicje i chęć do działania przejawiał już jako dziecko, choć na aktorstwo zdecydował się dość późno. W dodatku był o krok od rzucenia szkoły, gdyż przyszły zawód wydał mu się... nudny.
- Chciałem zaistnieć, ale niekoniecznie jako aktor – wyznawał w "Tele Tygodniu" Jerzy Matałowski. - Gdybym za pierwszym razem nie dostał się do łódzkiej filmówki, zapewne bym z niej zrezygnował. Zresztą po pierwszym roku studiów byłem nimi tak znudzony, że zastanawiałem się, czy ich nie rzucić. Na szczęście miałem znakomitych profesorów, którzy uczciwie nade mną popracowali i przekonali mnie, że jeszcze nic nie umiem.
Uczył się od najlepszych
Studia ukończył z wyróżnieniem i, by jakoś rozruszać swoją karierę, postanowił przenieść się do stolicy.* - Ze studiów w Łodzi przyjechałem do Warszawy tylko z kołdrą w plecaku* – śmiał się w rozmowie z portalem Weranda.
Ale miał już za to doświadczenie zdobyte na planie filmowym i na scenie. - Od samego początku mojej przygody z filmem i teatrem miałem się od kogo uczyć, podpatrywać grę lepszych od siebie – wspominał w "Tele Tygodniu". - Jeszcze na studiach zagrałem główną rolę w "Sąsiadach" z Józefem Nowakiem oraz w "Żeglarzu" ze Stanisławem Łapińskim, który za papierosa uczył mnie, jak mam grać.
Listy od wielbicielek
Na ekranie zadebiutował w 1969 roku; rok później otrzymał rolę w miniserialu "Kolumbowie" Janusza Morgensterna, opartym na powieści Romana Bratnego. To wtedy rozkochał w sobie tysiące kobiet w każdym wieku.
- W tamtych czasach, kiedy w telewizji nadawano tylko jeden czarno-biały program, udział w serialu sprawiał, że człowiek natychmiast stawał się rozpoznawalny – śmiał się w "Tele Tygodniu". - W tapczanie przechowywałem stosy listów od dziewczyn, które codziennie dzwoniły do Teatru Klasycznego w Warszawie, gdzie pracowałem. Trochę irytowało to moich kolegów. Pewnego razu Jurek Duszyński odebrał telefon i na pytanie, czy można porozmawiać z Matałowskim odpowiedział: "Nie. Wysłałem go po piwo dla aktorów!".
Nie dał się zaszufladkować
Ale etykietka ekranowego amanta mocno go uwierała i nie zamierzał dać się zaszufladkować. - Nie czułem się przywiązany do tej roli i dość szybko się od niej "odkleiłem". Moim następnym filmem był "Trąd", gdzie zagrałem czarny charakter – wspominał w "Tele Tygodniu".
Śmiał się, że kiedy zależało mu na jakimś angażu, potrafił być uparty. Tak jak w przypadku "Czarnych chmur", gdzie wcielił się w Tarłowskiego. - O tę rolę starało się kilku moich kolegów, ale jakimś cudem udało mi się przekonać reżysera Andrzeja Konica, że świetnie jeżdżę konno. Nie było to prawdą, co odczułem na własnej skórze, kiedy spadłem z konia na jednym z pierwszych treningów – śmiał się.
Wybredny w doborze ról
Do swojej pracy podchodził profesjonalnie, nie chciał się rozdrabniać, nie zależało mu na brylowaniu na imprezach branżowych. - Nie chcę być celebrytą, o prywatnych sprawach też z mediami nie rozmawiam, dla mnie ważne jest, aby wiarygodnie zagrać swoją postać – podkreślał w "Tele Tygodniu".
Zdarzało mu się też odrzucać niektóre propozycje. - Nie występuję w reklamach. Uważam, że rozpoznawalność zdobyłem, pracując w teatrach czy filmach, dlatego byłoby niestosowne, aby to wykorzystywać – tłumaczył.* - Nie mam oczywiście wielu możliwości wyboru, bo jestem uzależniony od propozycji producentów, ale staram się nie brać wszystkiego, co mi zaoferują.*
Miał wiele planów
Wywiadów udzielał niechętnie, cenił sobie spokój i zawsze oddzielał pracę od życia prywatnego. Był szczęśliwym mężem i ojcem i nie zamierzał wpuszczać mediów do swojego domu. - Prywatnie był raczej człowiekiem zamkniętym. Niewiele mówił o sobie i swoim życiu – wspominał w Gazecie Wyborczej Witold Sadowy. Miał przy tym mnóstwo energii, którą chętnie pożytkował w teatrze. Nie tylko grał, zajął się również reżyserią. Marzył, by wystawić "Szmirę" Charlesa Bukowskiego.
- Jeszcze nie powiedziałem ostatniego słowa - zapewniał. Zmarł niespodziewanie 1 grudnia 2013 roku. Miał 65 lat.