Karol Strasburger: Rozdzieliła ich dopiero śmierć
02.07.2015 | aktual.: 22.03.2017 07:50
Przez widzów „Familiady” nierzadko nazywany „królem sucharów”, ale prawdą jest, że gdyby nie on i jego dowcipy, teleturniej pewnie nigdy nie zdobyłby takiej popularności i nie utrzymał się na antenie przez tyle lat.
Przez widzów „Familiady” nierzadko nazywany „królem sucharów”, ale prawdą jest, że gdyby nie on i jego dowcipy, teleturniej pewnie nigdy nie zdobyłby takiej popularności i nie utrzymał się na antenie przez tyle lat.
W młodości Karol Strasburger był za to ponurakiem i trzymał się z dala od aktorstwa. Marzyła mu się kariera marynarza albo sportowca. Dopiero gdy podczas jednej z akrobacji cyrkowych o mało nie stracił życia, zaczął myśleć o innym, bardziej spokojnym zawodzie.
Irenę poznał, gdy jego pierwsze małżeństwo chyliło się ku upadkowi. Ona również tkwiła w nieudanym związku. Od razu wiedzieli, że są sobie pisani.
Prasa regularnie donosiła o kolejnych kłótniach w ich związku, wieszcząc im rychły koniec, tym bardziej, że nigdy nie doczekali się dzieci. Ale oni przetrwali wszystkie kryzysy. Rozdzieliła ich dopiero jej śmierć.
Strasburger na statku
Urodził się 2 lipca 1947 roku w Warszawie. Przez lata sądził, że pójdzie w ślady swoich przodków i zostanie żeglarzem.
Szybko zainteresował się również sportem. Uprawiał gimnastykę akrobatyczną w klubie Legia Warszawa, gdzie odnosił pierwsze sukcesy – zdobył na przykład drużynowe mistrzostwo Polski w 1964 roku.
Skok śmierci
Przez kilkanaście tygodni pracował również w cyrku, jednak kiedy o mało nie zginął przy wykonywaniu karkołomnych akrobacji, na jakiś czas musiał pożegnać się ze sportem.
Pożegnał się więc z karierą sportową, podobnie zresztą jak ze studiami na Politechnice Warszawskiej, które nie przypadły mu do gustu. Wtedy postanowił, że zostanie aktorem.
''Byłem smutasem''
Dzięki graniu, interakcjom z innymi ludźmi, przestał być ponurakiem.
- Kiedyś byłem smutasem i tego w sobie nie lubiłem. Dość długo nie potrafiłem tego w sobie zwalczyć. Chyba pomogło aktorstwo – mówił w „Super Expressie”.
Na małym ekranie zadebiutował w 1970 roku, serialem „Kolumbowie”. Później grał coraz więcej, ale największą sławę przyniosła mu rola Józefa Toliboskiego w „Nocach i dniach” i pamiętna scena, kiedy w białym garniturze wchodzi do stawu i zrywa nenufary.
W ostatnich latach Strasburger pojawia się na ekranie sporadycznie, głównie w produkcjach telewizyjnych. Ostatnią większą rolę otrzymał w serialu „Pierwsza miłość”.
Za młody na ślub
Jeszcze na studiach zaczął umawiać się z Barbarą Burską i wkrótce postanowili się pobrać. Ale Strasburger nie był gotowy na tak poważne zobowiązania. Nowo zdobyta sława zamieszała mu w głowie, a zakochane fanki, zasypujące go wyrazami uznania, nie wpływały najlepiej na samopoczucie Burskiej.
- To, co działo się po spektaklach czy w kawiarniach, gdzie bywał, to było istne szaleństwo – cytuje „Na żywo” słowa kolegi aktora.
– Byliśmy zbyt młodzi. Nie byłem w stanie dawać tak wiele, ile chciałem brać – mówił Strasburger.
Nie pomógł też fakt, że aktor zadurzył się w innej kobiecie, poznanej na wyścigach samochodowych Irenie, żonie Andrzeja Jaroszewicza.
Ukradkowa miłość
Irena, dla której Strasburger stracił głowę, była już kobietą po przejściach. Jej pierwsze małżeństwo z malarzem Andrzejem Kendą okazało się niewypałem. Rozpadło się wkrótce potem, gdy w restauracji do Kendy podszedł Andrzej Jaroszewicz, mówiąc:
- Zakochałem się w pana żonie. Będzie moja.
Nie żartował. Po roku Irena wreszcie uległa, rozwiodła się i, mimo ostrzeżeń przyjaciół, poślubiła Jaroszewicza. Uczucie było intensywne, ale krótkotrwałe. Jej mąż wkrótce uległ wdziękom Maryli Rodowicz, ona zaś łaskawym okiem spojrzała na Strasburgera.
- Były podchody. W związku z tym, że byliśmy już w związkach, to nie było to łatwe. Ukradkowe spotkania, telefony – wspominał aktor w „Super Expressie” początki ich związku.
- Fascynowała mnie jej osobowość. No i powstał związek, który jest zbudowany na dorosłości uczucia, wspólnych zainteresowaniach, potrzebach.
Póki śmierć nie rozłączy
Strasburger rozwiódł się z Burską, Irena z Jaroszewiczem. Wzięli ślub, zamieszkali razem. Byli dla siebie stworzeni, mieli wspólne pasje, a konflikty, nawet te największe, potrafili odpowiednio załagodzić. Nigdy jednak nie doczekali się dzieci.
- Ciągle nie miałem na to czasu, a teraz trochę żałuję. Wtedy nie było to dla mnie ważne. Ale nie ma co gdybać, tak się ułożyło i tyle – mówił w magazynie „Świat i ludzie”.
Małżeńską sielankę przerwała dopiero choroba nowotworowa Ireny. Mało kto wiedział, że jej stan jest tak poważny, bo małżonkowie zawsze trzymali swoje życie prywatne z dala od dziennikarzy. Strasburger czuwał przy jej łóżku całymi dniami. Zmarła w nocy z 9 na 10 grudnia 2013 roku. Spędzili razem 30 lat. (sm/gk)