Kazimierz Kutz: ''Zawsze byłem nienasycony, takie moje kalectwo''
Uchodził za twórcę kontrowersyjnego, odważnego, pobudzającego do dyskusji, niebojącego się głośno wyrażać swojego zdania. Zasłynął nie tylko dzięki wspaniałym filmom, ale i ciętemu językowi, bezkompromisowym wypowiedziom, między innymi na temat kochanek i życia uczuciowego, oraz stanowczym poglądom, również tym politycznym. Zmarł 18 grudnia, w wieku 89 lat.
Kazimierz Kutz od lat zmagał się poważnymi z chorobami, ale nawet na chwilę nie tracił woli walki. Nie daje się pokonać starości. Powtarzał, że życie jest zbyt krótkie i miał zamiar w pełni je wykorzystać.
Jego współpracownicy podkreślali, że był reżyserem zmotywowanym i motywującym swoich aktorów, zawsze miał jasno określoną wizję i bezwzględnie się jej trzymał, nie godząc się na żadne kompromisy. Nigdy nie chciał być nijaki, gardził przeciętnością.
Pochodził ze Śląska i nigdy nie krył, że to miejsce było mu wyjątkowo bliskie. Urodził się 16 lutego 1929 roku w Szopienicach, w rodzinie górniczej. Przez jakiś czas nosił nazwisko "Kuc”.
- Byliśmy Kutze, ale w ramach przedwojennej polonizacji zmuszono ojca, żeby zmienił pisownię na "Kuc” - mówił w "Playboyu”. - W końcu się wku..., i wróciłem do starej pisowni.
''Wybrałem inny świat''
Rodzice spodziewali się, że po szkole Kutz zacznie pracę w kopalni, ale on nie chciał, uważał, że to nie jest życie dla niego. Nie było mu łatwo walczyć z oczekiwaniami społecznymi.
- Wybrałem inny świat, musiałem się napocić, żeby w tej kopalni nie skończyć – dodawał w "Twoim Stylu”. - Startowałem z samego dołu, pierwszy śląski film zrobiłem dobrze po czterdziestce. Minęło trochę czasu, zanim do czegoś doszedłem.
Cięty język
Pytany, które filmy ze swojego dorobku ceni najbardziej, odpowiadał bez wahania: "Nikt nie woła” i "Sól ziemi czarnej”. Podkreślał jednak, że równie ważna była dla niego książka "Piąta strona świata”, którą nazywał swoim "artystycznym pożegnaniem”. Cieszył się za każdym razem, kiedy mógł włożyć kij w mrowisko, zmusić swoim dziełem do dyskusji.
- Ja wciąż jestem postrachem dla wielu z powodu mojego ciętego języka – mówił w wywiadzie dla "Twojego Stylu” - I będę. Trzeba ludzi prowokować do myślenia. To dla mnie rodzaj gry, przyjemności. Nie ma dla mnie nic gorszego niż obojętność, wzruszenie ramion, znaczy, że człowiek nie trafia w tarczę.
''Nie chciałem być nijaki''
Z czasem Kutz zainteresował się również polityką.
- Pewnego dnia instynkt powiedział mi, że czas skończyć z filmem – tłumaczył w "Dzienniku Zachodnim”. - Po pierwsze, rodzina, która mnie potrzebowała. Po wtóre, stwierdziłem, że nie zamierzam dłużej zajmować miejsca młodszym. Po trzecie, jakoś wydawało mi się to nieprzyzwoite: stary facet dalej się gdzieś pląta z kamerą. Po siedemdziesiątce raczej już bym nic ciekawego nie nakręcił.
Nie martwił się, że przysporzy sobie nowych wrogów. Z krytyką spotykał się od lat i był na nią przygotowany.
- Nigdy w życiu nie jest tak, że wszyscy kochają wszystkich. A ja nigdy nie byłem i nie chciałem być nijaki. Ponoszę konsekwencje swojego zachowania – mówił.
Później przyznawał jednak, że polityka go rozczarowała i odszedł z partii, mocno urażony niespełnionymi obietnicami wyborczymi.
Bankiety, orgie...
Kutz dał się poznać nie tylko jako wybitny reżyser i bezkompromisowy mówca, ale również jako płomienny kochanek. Wiele mówiło się o jego romansach - reżyser zresztą śmiał się, że wzmożone zainteresowanie kobietami to jego wstydliwa ułomność.
- Zawsze byłem nienasycony, takie moje kalectwo – przyznawał w "Gali”. - Stan dojrzałości osiągnąłem dopiero po czterdziestce.
Przyznawał również, że jego zawód sprzyjał romansowaniu.
- Obok mnie mieszkał Has. W Wytwórni w tym samym czasie pracowały po trzy ekipy. Na Wystawowej toczyło się całe życie. Mieszkaliśmy tam ze swoimi dziewczynami, tu odbywały się bankiety, orgie... cudowne rzeczy – wyznawał w wywiadzie dla portalu Dolnośląskość.
''Reżyserzy przeważnie mają bardzo dużo kochanek''
Żenił się trzykrotnie, ale dopiero u boku trzeciej małżonki (na zdjęciu) odnalazł szczęście i skończył z romansami.
- Reżyser jest bardzo zajętym człowiekiem, a jednocześnie pracuje z kobietami. Rzadko która żona to wytrzymuje. Na dobrą sprawę młody reżyser nie powinien mieć żony, dlatego reżyserzy przeważnie mają bardzo dużo kochanek. I tak powinno być – opowiadał na portalu Dolnośląskość, tłumacząc, dlaczego jego poprzednie związki nie przetrwały.
- Natomiast ja się tym różniłem, że nigdy nie uwodziłem i nie spałem z aktorkami, które grały w moich filmach. No, do czasu zakończenia zdjęć przynajmniej. To się rozstrzygało, jak skończyliśmy zabawę na planie. Film z natury ma w sobie rodzaj erotyzmu, takiego podniecenia. Tego nie wolno zmarnować, nie wolno tego przekuć w trakcie zdjęć.
"Kaziu, zakochaj się"
- Reżyser to zawód nieco rozpustny, tym bardziej jeśli ma się skłonności do rozpusty, albo jest się wrażliwym na wdzięki kobiet – tłumaczył później w "Dzienniku Zachodnim”.
- Ja byłem i nie ukrywam, że lubiłem romansować. Mnie kobiety interesowały jako istoty, a nie jako narzędzia rozkoszy. Zbyszek Cybulski powtarzał, że reżyser może być garbaty, może mieć metr dwadzieścia, a jak przyjdzie zjawiskowa aktorka, to on dla niej i tak jest najprzystojniejszy. To byłem.
To właśnie Kutz – po jednej z imprez, na której gościło mnóstwo skąpo ubranych pięknych pań – stał się inspiracją dla Kabaretu Starszych Panów.
- Dzięki tobie wpadł nam do głowy pomysł na piosenkę – obwieścił reżyserowi Jeremi Przybora i napisał "Kaziu, zakochaj się”.
Ostatni zakręt
Nawet kolejne choroby nie zmusiły podupadającego na zdrowiu Kutza do usunięcia się w cień.
- Przeżywam być może ostatni zakręt w moim życiu. Jestem jak konduktor na końcowym kursie, który wie, że przed nim już tylko zjazd do zajezdni, ale ciągle jeszcze jedzie. Zmagam się ze starością. Próbuję w tym paskudnym dziadzieniu znaleźć jakiś modus vivendi, ale czy mi się uda? Nie wiem – mówił w "Newsweeku”. - Starość jest okropna, obrzydliwa, nieestetyczna. Jedyny sposób, by tę starość dało się skonsumować, to uczyć się jej mądrze i z pokorą. I ja właśnie grzebię się w tym gównie.
Dodawał również, że nie zamierza się poddawać, chce walczyć, póki starczy mu sił.
- Wielu ludzi jest zdziwionych, że ja jeszcze żyję. Ale ja wiem swoje: nie mogę się zatrzymać. Mam zaawansowanego raka i mam to w dupie – powtarzał. - Chorobom mówię: "gońcie się".
''Naprawdę, jest dobrze''
Czy czegoś żałował? Zapewniał, że nie, bo starał się korzystać ze wszystkich szans, jakie dawał mu los.
- Zawsze żyłem pełnią i starałem się być na bieżąco - mówił w "Gali”. - Tak jest nadal, co mnie uchroniło przed alzheimerem. Rano wychodzę z psem, robię zakupy, czytam gazety. Byłem kilka razy chory, nawet śmiertelnie. Mam cukrzycę i raka, którego nie przyjmuję do wiadomości. On mnie zżera, a ja jego. Walczę. Po swoich rodakach odziedziczyłem przekonanie, że nie należy się ze sobą pieścić. Żona zaczyna podejrzewać, że jestem potworem, bo zdrowieję.
- Chodzi o to, by nie zawracać innym głowy, nie robić ze swojej choroby terroru – dodawał w „Twoim Stylu”. - Żeby nie mendzić. Trzeba uczyć się znoszenia cierpienia w samotności, ale nie z powodu chwały. Naprawdę, jest dobrze. Wszystko już mam.