Krzyś z "Kubusia Puchatka" dorósł. Jest smutnym facetem, gnębi go szef. Ale jego Miś idzie mu na pomoc
Na końcu "Chatki Puchatka", zwieńczenia dylogii o Misiu o Bardzo Małym Rozumku, mały Krzyś opuszcza Stumilowy Las, udając się do szkoły z internatem, ku dorosłości. Tak jak i ten prawdziwy Krzyś, czyli Christopher Robin, syn A.A. Milne’a, twórcy literackiego Kubusia Puchatka. Czy zadaliście sobie kiedyś pytanie, co było dalej?
W nowym filmie Disneya „Krzysiu, gdzie jesteś?” okazuje się, że, inaczej niż w baśniowych opowieściach bywa, nie wszyscy żyli długo i szczęśliwie. A przynajmniej nie od razu. Co pasuje doskonale do historii prawdziwego Christophera Robina, który swoje literackie „ja” - Krzysia - znienawidził. I wiele lat trwało, zanim się z nim pogodził.
Krzyś dorósł. Ale Puchatek znów musi mu iść na pomoc
Ciekawe, czy podobałby mu się „duży”, dorosły Krzyś, którego poznajemy na początku filmu Marca Forstera. Pan Christopher Robin Milne – o twarzy szkockiego gwiazdora Ewana McGregora – zmaga się bowiem z wyzwaniami wieku średniego, permanentnym brakiem czasu dla rodziny spowodowanym pracą, apodyktycznym szefem i zwyczajnym zmęczeniem. Aż któregoś dnia, gdy siedzi załamany na ławce w parku i pyta głośno samego siebie, co robić, za jego plecami to samo pytanie zadaje głos, którego nie słyszał od lat. Od czasu, gdy był małym Krzysiem.
„Puchatku?!” – pyta zdumiony dorosły Krzyś, a Miś odpowiada mu tak, jakby nic się nie zmieniło. A przecież zmieniło się wszystko. Tak, jak dla oryginalnego Krzysia.
Prawdziwy Christopher Robin Milne, wychowywany pod kloszem dzieciak, również zaliczył przykre zderzenie z rzeczywistością, która była znacznie mniej przyjazna od Stumilowego Lasu. Dopiero po zetknięciu się z kolegami ze szkoły poznał, czym – prócz, oczywiście, czystej przyjemności wynikającej z połechtania chłopięcego ego – może skutkować sława.
Syn słynnego autora wyszedł w końcu z cienia Krzysia. Sam został pisarzem, a do tego statecznym mężem i ojcem. Pogodził się z poniesioną, jak sam powiedział, ofiarą, ze swoim poświęceniem „dla przyjemności lektury milionów ludzi, których nigdy nie poznam”. Założył z żoną księgarnię i nie przeganiał licznie pielgrzymujących tam miłośników prozy ojca. Ale pluszowego misia, któremu Milne'owie zawdzięczają nieśmiertelność, przekazał na ręce nowojorskiego wydawcy.
Tak, pan Christopher, czyli Krzyś, komercjalizacji literackiej spuścizny swojej rodziny nie znosił do tego stopnia, że nie tylko oddał misia, ale i odsprzedał bez żalu prawa do tantiem. Zmarł we śnie w kwietniu 1996 roku. Jego młodsze o prawie siedemdziesiąt lat literackie alter ego przeżyje z pewnością nas wszystkich. Z co najmniej dwóch powodów.
Miś o Bardzo Małym Rozumku i Bardzo Grubym Portfelu
Kolejne pokolenia młodych czytelników zakochują się w genialnym dziele jego ojca – to raz. A po drugie Krzyś, a przede wszystkim Kubuś Puchatek i jego ferajna, to po prostu prawdziwa żyła złota.
Puchatek i jego przyjaciele zarabiali ogromne pieniądze jeszcze przed drugą wojną światową za sprawą niejakiego Stephena Slesingera, który w 1930 roku nabył prawa do postaci od A. A. Milne’a. I rozbił bank. Miał niebywałego nosa do interesów i był pionierem tzw. dojenia licencji, czyli maksymalizacji zysku, jaki można osiągnąć poprzez sprzedaż wszystkiego, co dotyczy uwielbianych przez masy bohaterów. Licencje skupował hurtowo, jeszcze zanim ta praktyka upowszechniła się na rynku rozrywki. Tak samo postąpił z Puchatkiem: uruchomił marketingową machinę i zalał sklepowe półki lalkami, grami, układankami i innymi zabawkami związanymi z przyjaciółmi ze Stumilowego Lasu. Przeniósł też Kubusia na ekrany i wymyślił jego ikoniczną już czerwoną koszulkę. Dopiero po jego śmierci prawa trafiły do Disneya. Nie doczekał tej chwili sam Milne, który zmarł prawie równe dziesięć lat wcześniej.
Dzisiaj Kubuś Puchatek przynosi koncernowi Disneya tylko nieco mniej zysków niż „Gwiezdne wojny” i niezliczone Księżniczki z rozmaitych animacji, jak Arielka z „Małej syrenki” czy indiańska księżniczka Pocahontas. Sympatyczny miś zarabia jakieś pół miliarda zielonych miesięcznie i popularnością ustępuje chyba tylko Myszce Miki. Nic więc dziwnego, że prawie dwadzieścia lat trwały sądowe przepychanki pomiędzy spadkobiercami Slesingera, Clare Milne, córką Christophera, i Disneyem. Sąd orzekł, że prawa należą do amerykańskiego giganta, z zastrzeżeniem, że musi wypłacać tantiemy pozostałym stronom sporu za wykorzystanie postaci w przyszłości.
Niebawem, czyli za niecałe dziesięć lat, za oceanem wygasają prawa autorskie do książek Milne'a i przechodzą do domeny publicznej. Raczej nie zaszkodzi to interesom Disneya, który obwarował co się dało – czyli przede wszystkim swoje interpretacje literackich postaci - znakami towarowymi. Raz wykreowanej marce, zwłaszcza tak silnej jak disnejowski Kubuś, nic nie jest w stanie zagrozić.
Gorzka prawda o prawdziwych losach Krzysia
Sam Milne kręcił nosem na popularność Kubusia i nie było w tym żadnej blagi czy kokieterii. Jeszcze przed wydaniem dwóch książek prozą o Krzysiu i Puchatku – w 1926 i 1928 roku – zdobył sławę jako dramaturg i autor bestsellerowej powieści kryminalnej. Zawsze upierał się pisać tylko to, co chciał. Może z pewnej przekory po sukcesie komercyjnym nigdy nie powrócił do literatury dziecięcej. Powodzenie, jakbym cieszył się Kubuś, było zresztą źródłem nieustających zgryzot rodzinnych Milne’ów.
Jednym z efektów szalonej popularności książki o Puchatku i Krzysiu było oziębienie relacji ojca i syna, Alana i Krzysia. Łatka słynnego dziecka ciążyła chłopcu na tyle, że oskarżał ojca o naruszenie jego prawa do intymności. Po ślubie z kuzynką, któremu rodzice byli przeciwni, Christopher praktycznie zerwał z nimi kontakt. Przy ojcu zjawił się dopiero, gdy ten leżał na łożu śmierci. Do lasu okalającego ich wiejską posiadłość, który posłużył za wzór tego Stumilowego, nigdy już nie wrócił.
Dlatego w tym świetle mający swoją polską premierę 17 sierpnia „Krzysiu, gdzie jesteś?” można odczytywać jako swoiste myślenie życzeniowe, gdzie historia dorosłego już pana Christophera Robina i jego bliskich zakończyła się, jak można było mieć nadzieję, dobrze, a Puchatek jak był przyjacielem, tak i nim pozostał. Ale to nie Kubuś jest tu głównym bohaterem, a Krzyś.
Trudno znaleźć drugi aż tak wyrazisty przykład, gdzie literacka fikcja rzuca równie długi cień na czyjeś życie – najbliższy będzie chyba „Piotruś Pan” J. M. Barriego, z którym zresztą Milne grywał w krykieta. Barrie inspiracje do swojej książki czerpał, podpatrując dzieci swojej przyjaciółki i oddając hołd zmarłemu jako dziecko bratu, który przez nagłą śmierć w jego przekonaniu nigdy nie dorósł. W latach 90. XX w. historia Piotrusia Pana doczekała się ciągu dalszego, hollywoodzkiego filmu w gwiazdorskiej obsadzie Robin Williams – Dustin Hoffman – Julia Roberts. Piotrusiowi przydarzyło się w nim to samo, co teraz Krzysiowi – dorósł i opuścił swoją Nibylandię jak Krzyś Stumilowy Las.
Oczywiście powstawały już wcześniej oficjalnie licencjonowane literackie kontynuacje puchatkowych i krzysiowych losów, których akcję osadzono już po rozstaniu chłopca z przyjaciółmi ze Stumilowego Lasu. A disnejowskich animacji, gier komputerowych i konsolowych oraz komiksów chyba nie sposób policzyć. Oczywiście na przestrzeni lat wymyślono nowe postacie (chociażby Gofer to korporacyjny wymysł), odczytywano dzieła Milne’a na modłę taoistyczną (wydane także u nas „Tao Kubusia Puchatka” oraz „Te Prosiaczka” pióra Benjamina Hoffa), a nawet, ocieplając stosunki amerykańsko-radzieckie, dano animatorom zza żelaznej kurtyny pozwolenie na realizację swojej wersji. Jednak ograniczenia narzucone przez Disneya nie pozwoliły na bardziej postmodernistyczne przeróbki.
A jednak wszystko się dobrze skończy?
Dlatego też wydaje się, że popkultura jeszcze odkryje bogactwo znaczeń „Kubusia Puchatka”. I odczyta go na nowo. Kwestia licencji jest skomplikowana i dopiero za blisko dekadę okaże się, kto i co będzie mógł zrobić ze spuścizną A.A. Milne’a. Ale do tej pory Disney z pewnością tematu nie zostawi. „Krzysiu, gdzie jesteś?” raczej nie będzie jedynym powrotem wytwórni do Stumilowego Lasu, nakręconym na fali „ożywiania” słynnych postaci, dotychczas rysowanych, jak niedawna aktorska „Piękna i bestia”, czy szykowana dopiero fabularna wersja rysunkowej „Mulan”. Poprzednie animacje z Kubusiem nie były co prawda wyjątkowymi hitami kasowymi, lecz film fabularny może cieszyć się znacznym powodzeniem. Wszystko zweryfikujemy dopiero za kilka miesięcy, bo „Krzysiu, gdzie jesteś?” np. do Japonii czy Francji wejdzie dopiero na jesieni.
Niecały rok temu powstał jeszcze inny film. „Żegnaj, Christopherze Robin”, który oczywiście nie korzysta z licencji posiadanej przez Disneya, to biograficzna opowieść o rodzinie Milne, sukcesie książek o Kubusiu i wywołanych przez nie problemach osobistych paru pokoleń. Można oba te filmy potraktować jako awers i rewers tej samej historii. Warto je zresztą obejrzeć jeden po drugim, bo nie dość, że znakomicie się uzupełniają, to jeszcze na dodatek Krzyś, czy też Christopher, nigdy wcześniej kina nie interesował tak jak Kubuś.
Czesław Miłosz mówił, że kiedy w rodzinie rodzi się pisarz, to jest po rodzinie. Obaj panowie Milne mogliby się zapewne pod tymi słowami podpisać. Bo Christopher Robin tak naprawdę nigdy nie dorósł. Raczej rozpadł się na dwie części, których nie udało się posklejać. Krzyś i Kubuś pozostali przyjaciółmi na dobre i na złe, ale Krzysztof nie dogadał się z żadnym z nich. I to nawet nie jest takie złe zakończenie książki, która odpowiedziałaby na zadane sobie przez niektórych z nas pytanie o to, co było dalej.