Lars Von Trier królem trollowania Cannes
W Cannes naprawdę widzieliśmy już wszystko - tortury ciała czy kontemplującą przez 20 minut na ludzkiej twarzy kamerę. Nastawiony na efekt szoku film Larsa Von Triera nie przekracza więc żadnych granic. Jego reżyser urasta na trolla, który pokazuje festiwalowi, gdzie go ma.
15.05.2018 | aktual.: 16.05.2018 09:40
Media na całym świecie obiegła informacja o tym, jak to widzowie w Cannes wychodzili z jego filmu na pierwszym pokazie, bo nie mogli wytrzymać tego, co Duńczyk pokazał na ekranie. To akurat nieprawda. Znakomita większość opuszczała salę, bo nie mogła znieść nudziarstwa, które leje się z ekranu. Dawno nie widziałam filmu tak żenującego, będącego raczej gestem wendety, niż jakąkolwiek próbą artystycznego wyrazu.
Zobacz także
Von Trier ma za co się mścić - kiedy po premierze „Melancholii” w Cannes powiedział na konferencji prasowej, że rozumie Hitlera, festiwal zamknął przed nim drzwi na siedem lat. Teraz wrota znów się przed nim uchyliły, a Von Trier, po którym trudno było spodziewać się pokory, wszedł przez nie bez gracji, opluwając tych, którzy przekręcili zamek.
W jego filmie „The House That Jack Built”, który nie mam pojęcia, jak dostał się do konkursu głównego imprezy, oglądamy seryjnego mordercę (wciela się w niego Matt Dilon), którego zbrodnie przeplatane są różnej maści mądrościami. Ich wartość jest dyskusyjna, no ale nie mógł Duńczyk ograniczyć się jedynie do festiwalu przemocy, głównego celu tego filmu. Musiał stworzyć zasłonę dymną, który szczypie w oczy na odległość.
Czego my tu nie mamy! Jesteście weganami i walczycie o prawa zwierząt? Na pewno zapiszczycie, gdy w scenie retrospekcji bohater obetnie kaczątku łapę, a następnie wrzuci zwierzę do stawu, gdzie dokona żywota. Wspieracie #MeToo i Time’s Up? Z pewnością podniesie wam się ciśnienie, gdy usłyszycie, co na temat walki płci ma do powiedzenia Von Trier, który w usta swojego bohatera wkłada teksty o stereotypowym przypisywaniu mężczyznom roli oprawcy (w ogóle nie byłeś dla nas oprawcą tym filmem, Lars!). Mdlejecie na widok krwi? No to przygotujcie się na widok ciała, które przez wiele kilometrów ciągnie za sobą van, prowadzony przez Jacka. I last but not least: uważacie, że okrucieństwo wobec dzieci to przesada nie tylko dla widzów, ale i dla małoletnich aktorów? No to zapraszamy do kontemplowania sceny polowania na dwóch kilkuletnich chłopców, a następnie wyprawiania ich pokaleczonych ciał patykami, które robią za rolę podpórek, żeby trupy mogły udawać obecnych na pikniku. Jack każe matce chłopców nakarmić zwłoki jednego z nich szarlotką. „Plac zabaw” się przy tym chowa.
Von Trier reaguje na mody i procesy, ale nie ma w ich sprawie nic do powiedzenia, jest zwykłym trollem, który przyjechał wywołać w Cannes kolejną aferę. I pewnie mu się uda, bo o jego nieznośnym filmie już piszą wszyscy. Bardzo chciałam w czasie seansu uwierzyć, że coś za tą bezsensowną kawalkadą przemocy stoi, ale poza bełkotem o skomplikowanej roli artysty, który jest tak samo opętany jak seryjny morderca (litości, czy my jesteśmy w liceum?), nie dostałam nic.
Film od dawna jest już kupiony do dystrybucji w Polsce. Byłam przekonana, że przedstawiciele firmy, która wprowadzi go na ekrany, wzięli po prostu kota w worku, nabyli go przed ukończeniem, nieświadomi, co Von Trier nam zaserwuje. Jakież było moje zdziwienie, kiedy na Facebooku przeczytałam, że uważają tego koszmarnego gniota za arcydzieło, że Von Trier dopiero teraz udowodnił swój geniusz. W odpowiedzi na te peany jeden z zagranicznych krytyków napisał, że wyszedł z seansu i poszedł na kawę, bo życie jest za krótkie na tracenie go na takie filmy.
I to jest najlepsza rada z możliwych: zamiast na bilet na „The House That Jack Built”, skuście się na sympatyczną kawę, przy której macie szansę na wiele więcej przemyśleń i odkryć niż w czasie tego pustego filmu.