Maciej Kozłowski: aktor, piłkarz, wielki człowiek. Odszedł zdecydowanie za szybko
Telewidzowie kojarzą go głównie z występów w "M jak miłość”, gdzie grał stanowczego biznesmena, który pomimo swojego cynizmu, finansuje leczenie chorych dzieci. Występował też w takich serialach jak "39 i pół” czy "13 posterunek”. A przecież miał na koncie również mnóstwo mniejszych lub większych ról w kinie i na deskach teatrów, komentował mecze, był obrońcą w futbolowej drużynie Reprezentacji Artystów Polskich; brał udział w kampaniach społecznych… Umierał w szpitalu na Banacha i był jednym z niewielu pacjentów, po którym płakały wszystkie pielęgniarki.
12.05.2017 | aktual.: 15.05.2017 08:47
Krytycy chwalili jego kreacje, choć nigdy nie doczekał się nagrody za żadną z nich. Maciej Kozłowski to jeden z przedwcześnie zmarłych artystów polskiego kina. W rocznicę śmierci wspominamy jego karierę i słowa, którymi żegnali go koledzy i koleżanki z branży.
Urodził się w Kargowej pod Zieloną Górą. Mieszkał tam jako dziecko. Później rodzina Kozłowskich przeniosła się do Zgierza, gdzie Maciej po wielu perypetiach (wylatywał m.in. za wagary) ukończył Technikum Gospodarki Wodnej.
Potem były już studia aktorskie w Łodzi (na które dostał się za drugim razem), gdzie w 1984 roku zadebiutował na deskach teatralnych w spektaklu „Bal manekinów”. Rok później zrobił dyplom na filmówce. W tym czasie grywał już małe role w filmach. Z tego okresu warto wymienić choćby występ w komediowym „Kingsajz” Juliusza Machulskiego, gdzie jako krasnoludek Waź towarzyszył m.in. Jerzemu Sturhowi i Katarzynie Figurze.
Początek lat 90. to prężny rozwój kariery. Kozłowski buduje swoje aktorskie emploi przede wszystkim w filmach sensacyjnych i gangsterskich. Występował m.in. w "Liście Schindlera", "Kilerze", "Nić śmiesznego". Ostatni raz na dużym ekranie pojawił się rok przed śmiercią w filmie "Generał Nil".
- Był niezwykle ciepłą osobą. Fantastycznym człowiekiem i znakomitym aktorem. Nie możemy o nim zapomnieć - napisał Cezary Pazura o zmarłym Macieju Kozłowskim. Aktor zmarł w nocy z 10 na 11 maja 2010 roku. Przyczyną śmierci był rak wątrobowokomórkowy. Miał 52 lata.
– To był wspaniały aktor i człowiek. Wyglądało, że udaje mu się wygrywać nawet z tak poważną chorobą, że ją pokona, przetrwa. Jestem w szoku – mówił Jerzy Hoffman w "Życiu Warszawy". Aktor miał wcielić się w postać członka Polskiego Komitetu Rewolucyjnego w "Bitwie Warszawskiej 1920”, do której zdjęcia mają rozpocząć się już w czerwcu.
– To był człowiek, który niesłychanie chciał. I zawsze był gotowy stanąć przed kamerą. Dlatego rozbudowałem jego postać, a on w roli, w której dialogów jest niewiele, stworzył bohatera, który na długo wrył się w pamięć widzów – dodaje Hoffman, który tak wspominał współpracę z Kozłowskim na planie "Ogniem i mieczem". Jak na pewno pamiętacie, artysta wcielił się w postać Maksyma Krzywonosa.
Kozłowskiemu wróżono karierę zanim jeszcze zaczęło być o nim tak naprawdę głośno.
- Zobaczyłam go na dyplomie w Łodzi, grał w Gombrowiczu... Był niezależny, tak fajnie myślący... Był inteligentniejszy niż jego koledzy w tym wieku. Widać było, że ma szerokie perspektywy, że pójdzie dalej...– tak wspominała Kozłowskiego reżyserka Izabella Cywińska w rozmowie z "Super Expressem".
Na ekranie często obsadzany był rolach czarnych charakterów. Jego specjalnością byli ubecy, esesmani czy gangsterzy. Bez niego "Kroll", "Psy" czy "Miasto prywatne" nie byłyby tym samym. Poza planem był czułym, wrażliwym człowiekiem, bez reszty poświęcającym się walce o życie koni, które kochał.
- Jego pasją były konie. Ratował je, namawiał nas, byśmy pomagali. Kiedy coś wpłaciłam, on przynosił mi kwity, na co poszły pieniądze. Pokazywał zdjęcia koni. "Popatrz, uratowałaś je" - mawiał. Nikt by nawet nie pomyślał, że źle wydał te pieniądze, ale on taki był, we wszystkim tak niesamowicie rzetelny. - wspominała aktorka Beata Kawka.
Przyjaciele i koledzy, którzy mieli okazję z nim pracować, wspominali, że ostanie miesiące były dla niego koszmarem.
- Opowiadał o chemii, którą właśnie przeszedł i która była koszmarem. Zapowiadał, że nigdy więcej się temu nie podda. Dwa słowa i ciężki oddech, dwa słowa i pięć sekund przerwy (...) Tak zabija żółtaczka typu C, wirusowe zapalenie wątroby. Złapane nie wiadomo gdzie, jakiś zastrzyk brudną igłą w szpitalu (...). - mówił "Super Expressowi" Zbigniew Hołdys.
Niespodziewana śmierć Macieja poruszyła środowisko artystyczne.
- Szkoda, że Bóg zabiera tak szybko takich ludzi. Ale ludzie nigdy nie umierają całkiem. Maciek zostanie w moim sercu, w mojej głowie - zwierzała się "Super Expressowi" Beata Kawka.