Magazyn WP FilmMarcin Prokop dla WP: Wystarczy, że wychodzę z lodówki!

Marcin Prokop dla WP: Wystarczy, że wychodzę z lodówki!

Charyzma, nietypowe poczucie humoru i umiejętność błyskotliwej riposty... *Marcin Prokop to niewątpliwie jedna z największych współczesnych osobowości telewizyjnych. Dziennikarz ma jednak świadomość swojej kariery telewizyjnej i dystans do siebie. Celowo ogranicza swoje przedsięwzięcia w mediach, bo nie chce znudzić się widzowi.*

Marcin Prokop dla WP: Wystarczy, że wychodzę z lodówki!
Źródło zdjęć: © AKPA

- Czy prowadzenie programu na żywo to najwyższa próba dla dziennikarza?

Z wielu względów tak. Po pierwsze, działa się pod presją czasu, więc trzeba kontrolować nie tylko swoje wypowiedzi, ale również reakcje gości w studiu. Dużą sztuką jest takie wygaszenie rozmowy w odpowiednim czasie, żeby widz nie zorientował się, że działamy w pośpiechu i przerywamy rozmówcy w pół zdania. Po drugie, podczas pracy na żywo trzeba równocześnie słuchać gości, współprowadzącego oraz głosów kilku osób - realizatora, reżysera, wydawcy - nadających komunikaty do słuchawki. Ktoś do tego nie przywykły ma naturalny odruch, żeby im na antenie odpowiadać, zapominając że widz nie wie o ich istnieniu, co czasami bywa zabawne.

- Zdarzyła Ci się kiedyś taka zabawna sytuacja?

Pamiętam jak kiedyś, na początku mojej pracy, realizator zapytał mnie na ucho czy mogę się przesunąć kawałek w lewo na kanapie. Odruchowo odpowiedziałem "tak". Pech chciał, że sekundę wcześniej mój gość, zaproszony do dyskusji o celibacie, zadał dramatyczne, retoryczne pytanie: "Czy naprawdę mamy prawo wymagać od Kościoła, żeby zezwolił księżom na stosunki z kobietami?". Po mojej odpowiedzi w studiu na moment zapanowała konsternacja... Jak widać, trudność w pracy na żywo polega również na tym, że nie można dopuścić do sytuacji, kiedy słowo wyprzedza myśl. Niestety, takie rzeczy się zdarzają, a wówczas trzeba mieć w głowie plan B, by zareagować.

- Często musisz aktywować ten plan B?

Najlepszym sposobem na złagodzenie własnej pomyłki jest przyznanie się do niej od razu, bez udawania, że nic się nie stało. Parę razy zdarzyło mi się chlapnąć coś bez zastanowienia, co niekiedy kończyło się kłopotami, z interwencjami Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji włącznie. W jednym z programów rzuciłem żartem sytuacyjnym, który ponoć godził w uczucia religijne Polaków. Rozpętało się małe piekiełko, ale uznałem wówczas swój błąd i przeprosiłem. Uważam, że w takich sytuacjach należy zachowywać pewną dozę pokory. Gadanie głupot w mediach i celowe obrażanie ludzi, a potem dorabianie do tego pokrętnej ideologii, co zdarza się niektórym moim kolegom, nie jest dla mnie żadnym objawem medialnego bohaterstwa, tylko głupiej arogancji.

- Czy w takich sytuacjach dobry partner-dziennikarz to podstawa?

Tak. Najważniejsze w duecie telewizyjnym jest wzajemne zaufanie. Pewność, że mój partner jest tak samo dobrze przygotowany do swojej roli jak ja, że nie będę musiał go holować w sytuacji krytycznej, że kiedy zawieszę głos, on nie skwituje tego czterosekundową ciszą, tylko zręcznie będzie kontynuował wypowiedź. Z Dorotą Wellman tak mam. To prawie telepatia.

- Od początku byliście tacy zgrani?

Ten duet powstał przypadkiem. Rozchorowała się Agata Młynarska, która wówczas pracowała z Dorotą przy "Pytaniu na śniadanie" i ja ją miałem tymczasowo zastąpić. Okazało się, że między mną a Dorotą jest pewnego rodzaju chemia i po dwóch odcinkach zastępczych, zostałem na stałe. Niemniej, na początku odnosiliśmy się do siebie z pewną rezerwą. Byliśmy ludźmi z różnych światów i pokoleń. A jednak prawdą jest, że przeciwieństwa się przyciągają.

- Zastanawiacie się czasami czy w pojedynkę również udałoby się wam odnieść taki sukces w telewizji?

Nie lubię gdybać. Na pewno jednak wiele sobie nawzajem daliśmy. Dorota mnie dociepliła i sprawiła, że przestałem być kojarzony z ostrym, zimnym draniem, jak postrzegano mnie po roli jurora w "Idolu". Dzięki niej nauczyłem się też sporo o telewizyjnym fachu, bo miała w tej dziedzinie znacznie większe doświadczenie. Przez pewien czas pełniła trochę rolę mojej telewizyjnej mamy, pilnując żebym nie zrobił sobie krzywdy. Ja z kolei pomogłem jej porzucić wizerunek poważnej, trochę agresywnej pani w średnim wieku, która krzyczy na gości i ma włosy obcięte na zero. Pomogłem jej się wyluzować, odnaleźć w sobie gen łagodności i niekontrolowanego, pozytywnego szaleństwa. Fajnie, że w tej chwili razem jesteśmy czymś więcej niż tylko sumą części.

- Czy jest coś, co w programach na żywo bardzo Ci doskwiera?

Zwykle jest to brak czasu. Są tematy, które aż proszą się, żeby poświecić im więcej uwagi, ale niestety czasówka "Dzień dobry TVN" jest nieubłagana. Najdłuższe rozmowy, jakie możemy przeprowadzić to naście minut. Czasami ciężko jest wyczerpać temat w tak krótkim czasie.

- Umiejętność szybkiego formułowania myśli przydaje się w życiu prywatnym?

Różnie z tym bywa, bo z drugiej strony niecierpliwi mnie to, kiedy ktoś zbyt długo gada i nie może dojść do puenty. Zwykle wtedy mam ochotę zakończyć zdanie za tę osobę.

- Od niedawna jesteś gospodarzem nowego programu "Milion w minutę". Długo zastanawiałeś się nad przyjęciem tej roli?

Szczerze mówiąc - tak. Nie miałem przekonania, że teleturniej to konwencja dla mnie. Mam ambicję, żeby robić rzeczy angażujące bardziej intelekt, niż małpią sprawność radosnego gaworzenia do widza. Ale ostatecznie zwyciężyła ciekawość. To ona głównie napędza mnie do pracy w mediach. Zabrzmi to jak banał, ale każdy dzień jest inny, nieprzewidywalny, zaskakujący. Nie wytrzymałbym za korporacyjnym biurkiem, wiedząc, że codziennie będę zajmował się tym samym "przykręcaniem śrubek". Żałuję tylko, że ze względu na "Milion w minutę" musiałem zrezygnować z części swoich obowiązków. Odrzuciłem kolejny sezon "Automaniaka", programu, który bardzo lubię, zrezygnowałem też z radia Zet i z paru innych rzeczy. Dokonałem samoograniczenia, bo uznałem, że dołożenie kolejnych elementów na talerzyk sprawiłoby, że chyba bym się zakrztusił.

- Poświęciłeś kilka zajęć dla jednego...

Zrobiłem to celowo. Nie chce, żeby widzowie mieli wrażenie, że Prokop wyskakuje z każdego urządzenia domowego. Na razie wystarczy, że wychodzę z lodówek (śmiech).

- Czy gdybyś nie był osobą publiczną, brałbyś udział w tego rodzaju teleturniejach?

Czemu nie? Kiedyś, gdy jeszcze nie pracowałem w telewizji, miałem ochotę spróbować swoich sił w programach typu "Wielka gra". Wydawało mi się, że to łatwa kasa, droga na skróty. Niestety, jak się spojrzy na to od środka, okazuje się, że wcale nie jest tak różowo. W programie "Milion w minutę" stopień trudności na poszczególnych etapach rośnie w postępie geometrycznym. Myślę, że jeśli ktoś już dojdzie do zadania za milion, to naprawdę będzie niezły wymiatacz.

- A wygrałeś coś kiedyś?

Dużo szczęścia od losu, za co jestem mu nieustająco wdzięczny.

- Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Katarzyna Ponikowska / AKPA

ZOBACZ TAKŻE:

**[

Jak dziś wygląda Pippi Langstrump? ]( http://teleshow.wp.pl/tak-dzis-wyglada-pippi-langstrumpf-6026605664182913g )*
*
[

Dołącz do nas na Facebooku! ]( http://www.facebook.com/filmwppl )*
*
[

Stare, ale jare. 40-stki jak 20-stki ]( http://film.wp.pl/sa-dojrzale-a-wygladaja-jak-nastolatki-nowa-moda-w-kinie-6025274240406657g )**


**[

To jest najlepszy polski film wszech czasów? ]( http://film.wp.pl/10-najlepszych-polskich-filmow-wszech-czasow-6025273245967489g )**


Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)