Marek Frąckowiak: nie boję się choroby, z rakiem można żyć
29.11.2016 | aktual.: 29.11.2016 17:02
Jest jednym z najbardziej wszechstronnych aktorów polskich. Ma dużo szczęścia. Z trudem doszedł do matury, za to miał błyskawiczny start w zawodzie. Był na szczycie, ale jego życie nie jest usłane samymi różami. W pewnym momencie stracił kontrolę nad piciem alkoholu i rozwiódł się z żoną. Potem przyszły choroby. Gdy po walce z rakiem prostaty, dowiedział się, że nowotwór zaatakował kręgosłup, wydawało mu się, że usłyszał wyrok. Dziś mówi, że nie boi się choroby.
- Śmierci się nie boję, bo nie mam na nią wpływu. Przychodzi raz i już. Natomiast bardzo często boję się życia. Boję się zadań, które przede mną stawia, czy im podołam. Boję się konsekwencji życiowych decyzji – przyznaje aktor w wywiadzie dla „Dobrego tygodnia”.
Mimo ciężkiej choroby nie zrezygnował z grania. Niedawno mogliśmy go podziwiać w „Artyście”, z kolei w przyszłym roku zobaczymy go w filmie „Kamerdyner” w reżyserii Filipa Bajona.
Jest wzorowym przykładem tego, że jak mówi, „rak to nienajgorsza choroba z menu, są gorsze i bardziej uciążliwe. Z rakiem można żyć”.
Z trzech dróg wybrał jedną
Urodził się w 16 sierpnia 1950 roku w Łodzi. Jak wspominał, nie był nigdy grzecznym dzieckiem i sprawiał wiele kłopotów wychowawczych.
* – Byłem krnąbrny. Nauczyciele nie mieli ze mną łatwego życia. Mamie stawiano ultimatum: „syn przejdzie do następnej klasy pod warunkiem, że zmieni szkołę”* - mówił w „Życiu na gorąco”. Liceum zmieniał aż cztery razy. Z trudem doszedł do matury.
– Po maturze miałem do wyboru trzy drogi. Wszystkie związane z publicznymi występami: księdza, adwokata i artysty – śmieje się.
Błyskawiczna kariera
- Prawnikiem bylem ,,omc" czyli o mało co, bo dostałem się na studia prawnicze bez problemu – przyznaje aktor. Jednak łódzka filmówka wydała mu się najlepszym wyborem.
Dyplom uzyskał w 1974 roku; miał już wtedy za sobą udany debiut w filmie Jerzego Passendorfera „Zabijcie czarną owcę”, a krytycy wróżyli mu wielką karierę.
Później wystąpił między innymi w filmach: „Niespotykanie spokojny człowiek”, „Między ustami a brzegiem pucharu”, „Anatomia miłości”, „Młode Wilki” czy „Popiełuszko. Wolność jest w nas”. Można go też było oglądać w serialach „Alternatywy 4”, „Dom”, „Ranczo”, „ Klub szalonych dziewic”.
W 1993 roku zadebiutował jako reżyser, wystawiając „Grażynę” Adama Mickiewicza.
Nie szukali miłości
Ewę Złotowską – która popularność zdobyła, użyczając głosu Pszczółce Mai w popularnej dobranocce – poznał w pracy. Oboje byli po przejściach. Ona miała za sobą dwa nieudane małżeństwa; pierwsze z artystą plastykiem, drugie z mężczyzną, którego poznała, gdy podróżowała po świecie.
- Był przystojny, opiekuńczy, zaradny. Małżeństwo nie przetrwało jednak próby czasu. Rozwiedliśmy się, a mąż wrócił do Libanu i słuch o nim zaginął – opowiadała.
* - On zakończył nieudany związek, rozwód wspominał jako jedno z najbardziej bolesnych wydarzeń w jego życiu. Dodatkowo w pewnym momencie stracił kontrolę nad piciem alkoholu. Kiedy się poznali, twierdzili, że nie szukają miłości*. Chcieli się skupić na pracy. Ale los zadecydował inaczej.
Sympatia przerodziła się w miłość... dzięki psu
– Nasze drogi skrzyżowały się w momencie dość dla mnie bolesnym – wspominał Frąckowiak. – Byłem świeżo po rozwodzie. Zaprzyjaźniliśmy się. Wkrótce sympatia i przyjaźń przerodziły się w miłość.
– *Po rozwodzie uznałam, że nie chcę mieć obok siebie żadnego mężczyzny *– dodawała Złotowska. - Kupiłam więc psa. Kiedyś po koncercie, który na moją prośbę prowadził Marek, zaprosiłam go na działkę. I pies się w nim zakochał.
Wkrótce zrozumieli, że nie mogą bez siebie żyć.
Małżeński raj
Od kilku lat tworząc udany i szczęśliwy związek. - Miałam szczęście, że w prezencie od losu dostałam człowieka niezwykle dobrego, pogodnego i prawego – mówiła Złotowska.
Oczywiście nie zawsze jest między nimi kolorowo. Żyjemy w wolnym kraju i każdy ma prawo do swoich poglądów, humorów, nastrojów - mówi Frąckowiak. - Wspólne życie to suma kompromisów, które razem się podejmuje. To nie może być mecz: dzisiaj 1:0 dla mniej, jutro 2:0 dla ciebie - dodaje aktor.
„Błysk w oku i biust jak Sophia Loren”
- To chodząca kobiecość, ten błysk w oku i biust jak Sophia Loren, tylko w mniejszych rozmiarach - tak chwali się swoją żoną 66–letni aktor.
Mimo braku potomstwa, para wiedzie szczęśliwe życie. Zamieszkali pod Konstancinem, gdzie stworzyli sobie prywatny raj.
Opiekują się gromadką zwierząt, żyją na uboczu i rzadko pojawiają się publicznie.
''Nie boję się choroby''
Nie kryją, że ich miłość umocniły kolejne nieszczęścia. Kilka lat temu Frąckowiak trafił do szpitala z powodu problemów z prostatą. Udało mu się pokonać chorobę, ale kiedy wydawało się, że wszystko jest na dobrej drodze, rak zaatakował kręgosłup. Ta diagnoza brzmiała jak wyrok.
Złotowska wspiera męża, on zaś twierdzi, że dzięki żonie nie traci chęci do walki z nowotworem.
- Kiedy siedziałem na wózku, pytanie ,,Po co żyć?” samo cisnęło się na usta – wyznaje aktor. – Dziś uważam, że życie to wspaniała wartość. Nie boję się choroby, bo czego tu się bać – dodaje.