Marian Kociniak: na jaw wyszły kulisy prywatnego życia aktora
17.03.2018 | aktual.: 20.03.2018 12:54
Był jednym z najzdolniejszych i najinteligentniejszych polskich aktorów, artystą, który stronił od kontrowersji, nie udzielał wywiadów i unikał kamer; podkreślał, że nikt nie powinien próbować odbierać mu prawa do prywatności. To dlatego fani wiedzieli o Marianie Kociniaku tak niewiele. Dopiero po jego śmierci na jaw wyszły kulisy prywatnego życia aktora.
Nade wszystko przedkładał sztukę, szukał wyzwań zawodowych, bez wahania odrzucał projekty błahe, niewymagające artystycznie.
Nie rozdrabniał się, nie grywał gdzie popadnie, dlatego w ostatnich lat tak rzadko można go było zobaczyć na ekranie. Mówił, że dobrych scenariuszy jest jak na lekarstwo, a na interesujące projekty filmowe stale brakuje funduszy.
Dzieciństwo
Urodził się w Warszawie, w 1936 roku. Jego dzieciństwo upłynęło pod znakiem wojny; jedyne, co pamięta, to "koszmar okupacji", niedostatek, nieustanny głód i przeraźliwe zimno. Kiedy Niemcy spalili jego dom, wraz z rodzicami został bez dachu nad głową.
Po wojnie sytuacja finansowa jego rodziny wciąż była nie do pozazdroszczenia. Postanowiono, że Kociniak pójdzie do zawodówki, przeszkoli się na ślusarza i znajdzie pracę, by pomóc podreperować domowy budżet. I chociaż chłopak marzył o zawodzie aktora, nikt nie wierzył, że zwykłemu, biednemu nastolatkowi bez znajomości powiedzie się w kapryśnej branży rozrywkowej.
Nikt, oprócz polonistki, która dostrzegła talent swojego uczenia i namówiła jego rodziców, by pozwolili mu kontynuować edukację i zdać maturę.
Trudne początki
Rodzice aspirującego aktora mieli jednak wielkie obiekcje, gdy dowiedzieli się, że ich syn postanowił wybrać tak niepewną ścieżkę zawodową – i otwarcie krytykowali jego decyzję. I faktycznie, początkowo sytuacja nie wyglądała najlepiej. Kociniak klepał biedę, mieszkał w akademiku, zdany na łaskę znajomych, czekając, aż wreszcie zdobędzie dyplom i będzie mógł zacząć pracować.
Jego bliscy zmienili zdanie dopiero, gdy zobaczyli go na spektaklu dyplomowym; nie kryli łez i wreszcie zrozumieli, że ich syn został stworzony do grania.
- Rodzice byli wzruszeni – mówił w "Super Expressie". - Matula się popłakała, ojciec też...
Kobieta po przejściach
Ale nie tylko wybór drogi zawodowej wzbudził niechęć rodziny Kociniaka. Mama aktora niezbyt przyjaznym okiem patrzyła też na wybrankę syna, "kobietę po przejściach".
Aktor poznał Grażynę, asystentkę reżyserki w studiu dubbingowym, w 1961 roku, w Teatrze Polskim. Błyskawicznie przypadli sobie do gustu i od tej pory Grażyna była częstym gościem na spektaklach z udziałem Kociniaka.
Pobrali się dwa lata później, choć matka aktora długo nie potrafiła zaakceptować tego związku – Grażyna miała bowiem już wcześniej męża i wychowywała dziecko z pierwszego związku. Dopiero po czasie, gdy zauważyła, jak bardzo jej syn jest szczęśliwy u boku Grażyny, odpuściła.
Wpadka sceniczna
Chociaż Kociniak odnosił wielkie sukcesy zawodowe, nie krył, że zdarzały mu się też wpadki. Na przykład wtedy, gdy wyszedł na scenę pod wpływem alkoholu.
- Wróciłem do domu z biesiady o jedenastej w południe. A cztery godziny później musiałem zagrać w "Hyde Parku". Grażynka ratowała mnie wszelkimi sposobami - mówił.
W teatrze miał wygłosić monolog, ale szybko zrozumiał, że nie jest w stanie zebrać myśli. - W pierwszych zdaniach walnąłem się chyba pięć razy. Przeprosiłem publiczność, powiedziałem, że bardzo źle się czuję - wyjaśnił.
- Chyba przez rok czułem straszny wstyd – wspominał.
Osobiste tragedie
Ale zawodowe niepowodzenia potrafił łatwo przełknąć – znacznie gorzej radził sobie z dramatami w życiu osobistym. Bardzo mocno przeżył śmierć swoich bliskich.
W 1969 roku jego ojciec źle się poczuł – gdy trafił do szpitala, okazało się, że ma raka kręgosłupa w bardzo zaawansowanym stadium. Zmarł niedługo potem. Matka aktora zupełnie się wtedy załamała i sama podupadła na zdrowiu.
- Nie wiem, na co chorowała. Myślę, że zaczęła umierać z żalu za ojcem. Z tęsknoty za nim. Kociniak żałował też, że nie utrzymywał kontaktów z bratem. Pokłócili się, kiedy Marian stwierdził, że jego bratanica nie nadaje się na aktorkę. Wtedy brat zerwał z nim kontakt.
- Nigdy się nie złamał – mówił. - Dwanaście lat później zaczadzieli razem z żoną, kiedy pilnowali domu letniskowego córki.
Nie mógł żyć bez żony
Kolejne nieszczęście przeżył w 2008 roku, kiedy spaliło mu się mieszkanie.
- Żona zostawiła w kontakcie preparat zapachowy, blisko stolika, na którym mam papiery – wspominał. I wyznawał, że tego dnia stracił wszystko po raz drugi - przypomniał sobie, jak Niemcy spalili jego dom, gdy był jeszcze małym chłopcem.
Dwa lata później Kociniak przeszedł operację – wycięto mu część jelita grubego. Potem zaczęły się problemy z chodzeniem. To żona czuwała przy nim i dbała, by niczego mu nie zabrakło.
- Jedynym moich przyjacielem w tej chwili jest żona. Mimo wszystkich kłód, które jej waliłem pod nogi. Wciąż jest ze mną i trzyma mnie przy życiu – opowiadał w książce "Spełniony".
Kiedy kobieta zmarła, twierdził, że nie ma już żadnego powodu by żyć. Odszedł miesiąc po niej.