Matka Polka czy Statua Wolności?
„W Ameryce nad wszystkim dominuje kalendarz osobisty, prywatna podróż. Moje urodziny, moje życie, moje szczęście“ – pisała Susan Sontag. W jednej ze swoich najważniejszych powieści opisywała losy Maryny, polskiej aktorki, która po pierwszej wojnie światowej postanawia wyemigrować do Stanów Zjednoczonych i tam ułożyć sobie życie na nowo. James Gray też bierze na warsztat postać Polki-imigrantki. Jej charakter lepi jednak z serii klisz i przykrych stereotypów, zamieniając sen o ziemi obiecanej w klaustrofobiczny koszmar z grzechem w roli głównej.
W dusznym porcie, w sekwencji otwierającej „Imigrantkę“, tłoczą się ludzie. Brudni, wystraszeni, niepewnie rozglądający się dookoła siebie. Jest nieprzyjemnie i ciasno; kadry toną w zgniłych zieleniach, beżach i ziemistych brązach. Niektórzy starają się tłumić kaszel, inni usiłują uciec spojrzeniem od krążących wokół strażników. Wśród imigrantów, którzy właśnie zeszli ze statku, stoją dwie Polki – Ewa (Marion Cotillard) i jej siostra, Magda (Angela Sarafyan), która chwilę później znika z oczu. Na statku nabawiła się choroby, więc musi przejść kilkumiesięczną, kosztowną kwarantannę. Ewę zauważa jednak siedzący na ławce Amerykanin. Zabierze ją do siebie, choć nie tyle z dobrego serca, co z chęci zarobku. Niebawem piękna Polka stanie na scenie nowojorskiego kabaretu dla spragnionych wrażeń starszych panów i w kostiumie Statui Wolności będzie prezentować swoje wdzięki.
Ona będzie musiała zarobić na leczenie siostry, on, Bruno (Joaquin Phoenix) będzie chciał jej w tym pomóc. Też kiedyś przypłynął na statku. Wie, jak ciężko jest imigrantom. Ewa nie jest jego pierwszą erotyczną tancerką i na pewno nie będzie ostatnią. Dzięki zespołowi zgrabnych prostytutek Bruno może zarabiać na życie, a James Gray uwikłać swoją bohaterkę w sieć zależności, z których biedna, bogobojna dziewczyna nie będzie potrafiła się wyplątać. „Polska to były kręgi – wszystko znajome, nasycone, dośrodkowe. Tutaj, kraj jeszcze bardziej rozległy i bezimienny płynął i rozbiegał się na wszystkie strony naraz. Będąc w ciągłym ruchu z jednego nieznajomego miejsca w drugie, Maryna nigdy nie czuła się tak bardzo skoncentrowana, tak mocna, tak niezależna od otoczenia“ – pisała Sontag. Zafascynowana Europą pisarka sportretowała Polkę w sposób niebanalny i intrygujący.
Trudno powiedzieć, jaki cel przyświecał Jamesowi Grayowi. Czy przebierając stereotypową Matkę Polkę za Statuę Wolności tylko po to, by kpiono z niej na scenie, próbował być ironiczny? Niestety chyba nie. Jego imigrantka jest typowo polską postacią Chrystusową. Bierze na siebie krzyż i pozwala upokarzać ciało w imię wyższej idei. W swojej wierze w siłę zbawienia i w wielkiej naiwności nie dostrzega, jak dalece poddała się manipulacji. Trochę brak jej inteligencji, mnóstwo w niej desperacji. Ewa nie jest femme fatale, choć Gray chciałby w niej widzieć też kobietę wyrafinowaną. Nie pasuje też na typową bohaterkę melodramatu. Emocjonująca finałowa rozgrywka odbywa się o jej rękę, ale wyłącznie między Brunem a jego bratem, Orlando (Jeremy Renner). Ewa wiecznie stoi z boku, jak na grzeczną, nudną i wystraszoną dziewczynkę przystało.
I tylko polski Marion Cotillard jest lepszy, niż można się było spodziewać. Choć nie da się też ukryć, że aktorka wypada znacznie lepiej, gdy stara się mówić po angielsku ze wschodnioeuropejskim akcentem. Opanowanie języka to niestety za mało. Cotillard dwoi się i troi, ale trudno wykrzesać życie z papierowej lalki wypchanej narodowymi stereotypami jak sianem. Nawet jej filmowe imię każe się odwoływać do biblijnej postaci i znów, zamiast człowieka, widzieć wyłącznie symbol – szkoda, że tylko grzechu i potępienia.