Media widzą w Sebastianie Fabijańskim amanta. On woli mroczny wizerunek, pasujący do jego przeszłości
Media okrzyknęły go jednym z najprzystojniejszych, najbardziej interesujących oraz zdolnych aktorów ostatniej dekady. Ale 30-letni Sebastian Fabijański podkreśla, że nie chce być amantem, i nie pozwala przyczepić sobie takiej etykietki. Interesują go role mroczne, niejednoznaczne i wielowymiarowe. Nic w tym dziwnego, bo sam, mimo młodego wieku, wiele już doświadczył.
16.06.2017 | aktual.: 16.06.2017 14:54
W młodości był buntownikiem i outsiderem. Nie potrafił nawiązywać kontaktów z rówieśnikami.
- Często bywałem odrzucany. Jako nastolatek zmyślałem, opowiadałem niestworzone historie, by zyskać akceptacje kolegów z osiedla. Mimo że odrzucenie boli, potrafi być zbawienne. Dla mnie było, bo zbudowałem sobie swój świat, który nie jest uzależniony od żadnej relacji, żadnego człowieka, i przede wszystkim uszanowałem, a może nawet polubiłem samotność - opowiadał w "Gali" o czasach, gdy był nastolatkiem.
Po maturze postanowił zdawać do szkoły teatralnej, ale za pierwszym razem go oblano. Wyznawał, że był wściekły i czuł się skrzywdzony, niesprawiedliwie potraktowany.
- Dlaczego ktoś ma prawo decydować o moim losie? Dlaczego ktoś mnie po raz kolejny w życiu odrzucił? Zwłaszcza że dotarłem do ostatniego etapu, z którego odpadły tylko cztery osoby, w tym ja. Poczułem smak i nagle mi go odebrano. Znowu znienawidziłem cały świat i podjąłem z nim walkę - wspominał w "Elle Man".
Nie poddał się. Do wymarzonej szkoły dostał się za czwartym razem. Lecz nie czuł wtedy radości, uważał, że wciąż musi bić się o swoje, pokazywać wszystkim, na jak wiele go stać.
- Niestety, jeszcze długo ta waleczność i potrzeba rywalizacji decydowały o tym, jak wyglądało moje życie zawodowe. Za bardzo się skupiałem na tym, żeby udowadniać swoją wartość, to rodziło dużo frustracji – dodawał.
Dopiero gdy zaczął pracować z Krzysztofem Majchrzakiem, zrozumiał, jak wiele błędów popełnił. Stał się wówczas aktorem bardziej świadomym. A co za tym idzie, znacznie lepszym.
- Ostro przekonywał, że próbując coś sobie czy ludziom udowodnić i zagłuszyć własne kompleksy, łapię się bezwartościowych rzeczy. Tylko po to, by karmić swoje wątłe ego – opowiadał.
Przyznawał, że wcześniej był awanturnikiem, któremu wydawało się, że ma u stóp cały świat. Bywał agresywny i rzucił się w wir imprez.
- Kiedy ktoś mnie obrażał, moją pierwszą reakcją był tak zwany krótki zapłon, a potem szła salwa nienawiści, czasami nawet rękoczynów. Szedłem po bandzie z imprezami i alkoholem - wspominał.
I nagle coś w nim pękło. Któregoś dnia obudził się, czując jedynie pustkę i otaczający go mrok. Minęło trochę czasu, nim zorientował się, że choruje na depresję. Ale, jak przyznawał, w sumie wyszło mu to na dobre.
- Teraz z perspektywy czasu jestem wdzięczny za to, że kiedy już szedłem w stronę awanturniczo-imprezowego życia, nagle spadła na mnie jakaś ciemność, mrok, beznadzieja... - opowiadał w książce "Bóg w wielkim mieście". - Codziennie budziłem się z poczuciem braku jakiegokolwiek sensu. Stałem się człowiekiem wypełnionym bólem i kompletnie pozbawionym wiary, zarówno w Boga, jak i w siebie, czy lepsze jutro. Odizolowałem się wtedy od całego świata. Nie chciałem się z nikim spotykać.
Myślał, że już nigdy nie ujrzy światełka w tunelu, aż wreszcie któregoś razu matka namówiła go, by poszedł z nią do kościoła. I wtedy nastąpił przełom.
- Uklęknąłem przed obrazem "Jezu, ufam Tobie" i zacząłem tak płakać, że nie mogłem się powstrzymać. Łzy leciały same. Poczułem jakąś bliskość, jakby ktoś mnie przytulił, i poszło – mówił.
Stał się bardziej odporny na presję, odważniejszy i asertywny. Nie zabiega o uwagę mediów ani sympatię ludzi z branży, nie chce być celebrytą i rzadko można go zobaczyć na imprezie z innymi gwiazdami.
- Parę razy poszedłem nawet na jakiś celebrycki event, ale za każdym razem czułem się tam niewygodnie, więc uznałem, że to nie dla mnie. Generalnie u mnie decydujący głos mają intuicja i serce. Jeśli chodzi o zawodowe wybory - też - zapewniał w "Gali". To dlatego odmawia, kiedy proponuje mu się role amantów. - Nie czułbym się wygodnie ze świadomością, że gram w filmie tylko z powodu mojej fizyczności. Ale chętnie zagrałbym upadek amanta.
Woli stać z boku, lubi samotność i nade wszystko ceni sobie wolność. Nie wikła się w romanse, a jego związek z Agnieszką Więdłochą nie przetrwał próby czasu. Pytany, jakie kobiety lubi, odpowiadał:
- Takie, które są wstanie zaakceptować i zaproponować wolność w relacjach. A o takie relacje jest najtrudniej. Związek to sztuka kompromisu, zgadzam się z tym. Ale to sformułowanie jest nadużywane i ludziom się wydaje, ze maja prawo do kontrolowania życia swojego partnera. Dla mnie to nie do zaakceptowania. Udusiłbym się - mówił. - Wolność faktycznie jest moja obsesja. Uciekam, gdy tylko widzę pierwsze próby odebrania mi jej. Być może z tchórzostwa, ale też dlatego, że wiem, jak to się zwykle kończy. Że będę musiał znowu się tłumaczyć, że „problem” jest we mnie, a nie po drugiej stronie. To upokarzające dla obu stron.
Popularność i uznanie krytyki przyniosły mu "Miasto 44" i "Jeziorak". Niedawno można go było oglądać w filmach "Pitbull. Niebezpieczne kobiety" i "Gwiazdy", a także serialach "Pakt" czy "Belfer". Już niedługo do kin wejdzie kolejny obraz z jego udziałem, "Kamerdyner" Filipa Bajona.