Miłość, zdrada i futbol. Dużo wódki i nagości. Oto film "Gwiazdy" o Janie Banasiu
Jan Banaś był jednym z najbardziej utalentowanych i najbardziej niespełnionych polskich piłkarzy. Dla wielu kibiców jest wręcz synonimem człowieka przegranego. Film "Gwiazdy" został zainspirowany historią piłkarza. Do kin wchodzi 12 maja.
10.05.2017 | aktual.: 10.05.2017 14:20
Gwiazdy" nie są filmem biograficznym. I od tego należy zacząć. Bardzo luźno bazują na karierze Jana Banasia.
Dlatego nie zgodzę się ze stwierdzeniem, z którym się spotkałem, że reżyser nie wykorzystał potencjału kariery tego znakomitego przed laty piłkarza. Nie zrobił tego, bo najwyraźniej nie miał takiego zamiaru. Scenariusz dodaje wątki fikcyjne, z kilku bohaterów tworzy jednego, wplątuje w to życiorysy innych zawodników, choćby zapomnianego dziś Rainera Kuchty, w czym i tak zorientują się tylko najlepsi specjaliści od historii piłki nożnej.
Mamy tu zdarzenia, które nie miały w życiu Banasia miejsca, mamy mecze, które nigdy się nie odbyły. Mamy pomieszanie czasu i miejsca, w czym łatwo zorientować się, słuchając np. dziewcząt śpiewających piosenkę węgierskiej "Omegi" jeszcze przed ucieczką filmowego Banasia do Niemiec. W rzeczywistości Banaś uciekł trzy lata przed nagraniem utworu. I nie z Górnika Zabrze tylko z Polonii Bytom. Zresztą, Jan Kidawa-Błoński nawet przez moment nie ma zamiaru udawać, że film aspiruje do biograficznego.
Dlatego proponuję luźno podejść do "Gwiazd". Przynajmniej fanom futbolu, których pewnie i tak ucieszą archiwalne nagrania. A pamiętajmy, że Górnik, w którym występował Banaś, to jedna z najlepszych polskich drużyn klubowych. Zespół, którym żyła cała Polska. Co przecież dziś nie jest wcale takie oczywiste.
Gdyby zapytać przeciętnego fana futbolu, co wie o Banasiu, powie pewnie: wiem, że Banaś urodził się w Berlinie, że dorastał bez ojca, że grał w Polonii Bytom, a potem w Górniku Zabrze, że jeździł czerwonym Fordem Mustangiem i uciekł do Niemiec. I z tego powodu nie zagrał na Igrzyskach Olimpijskich i w mistrzostwach świata. Przynajmniej sam tak utrzymuje.
To wszystko w filmie jest. Ale jest tylko tłem dla opowieści o miłości, rywalizacji, która przekracza granice i niszczy przyjaźń, w końcu o zdradzie.
Czy jest to film dobry? Interesujący, na pewno charakterystyczny. Świetnie nakręcony, z wielką dbałością o szczegóły, doskonale oddający klimat Śląska. Zwłaszcza że bohaterowie mówią gwarą, na szczęście zrozumiałą dla ludzi spoza regionu.
Dodatkowo to film z bardzo dobrą muzyką, dynamiczny, czasem zabawny.
Ale niekoniecznie wzruszający czy w jakikolwiek inny sposób emocjonalny. To dość szybka wycieczka przez życie głównego bohatera, wyławiająca najważniejsze elementy z jego kariery podkręcone fikcją.
Ale trzeba pamiętać, że jest to film obarczony pewną naturalną skazą. Nawiązuje do piłki nożnej. Trudno wskazać wiele filmów o piłce nożnej, które są bardzo dobre, choć oczywiście mamy wyjątki jak kultowy "Piłkarski Poker".
Na świecie furorę swego czasu robił oparty na wyjątkowo banalnej historyjce "Gol!", ale bardziej był to efekt doskonale działającej maszynki marketingowej niż realnej oceny wartości filmu. Na banalnych schematach zbudowano "Ucieczkę do wolności" z Sylwestrem Stallone, Pelem czy nawet naszym Kazimierzem Deyną (który zresztą pojawia się też w filmie "Gwiazdy", tym razem zagrany przez aktora). Albo "Mean Machine" z Vinnie Jonesem, który uratowało tylko świetne angielskie poczucie humoru. W końcu "Damned United", jeden z lepszych piłkarskich filmów, został zmiażdżony przez rodzinę Briana Clougha, bohatera filmu. Ale obronił się przed krytyką. Jako jeden z wyjątków.
Dlatego rozumiem, że Kidawa-Błoński odszedł od dłuższych fragmentów meczów i wolał skoncentrować się tej "spreparowanej" od początku do końca części. Uciekł od tego zbyt prostego schematu, jakim jest kariera piłkarska. Zna to każdy kibic i dziennikarz sportowy. A więc trudne dzieciństwo, które w sportowych artykułach czasem jest skracane do sformułowania "w domu się nie przelewało", potem trening, kariera, jakiś dramat i na końcu zwycięstwo. To zupełnie nie ten klimat. I dobrze.
O grze aktorów trudno cokolwiek powiedzieć, bo film jest jak spływ kajakowy. To trochę jego wada. Nie ma jakiejś głębszej refleksji, dłuższych dobrych dialogów, role odegrane dość ekspresowo. Leje się sporo wódki, jest dużo efektownej nagości. Jest więc to, co ktoś, nie mający na co dzień do czynienia z futbolem, może niesłusznie uznać za sztuczne.
Eksperci filmowi reklamowali go jako najbardziej wyczekiwany film od czasu "Sztuki kochania". Nazwisko reżysera pobudziło wyobraźnię. Po fantastycznym "Skazanym na bluesa" poprzeczka była zawieszona wysoko. Jak to się udało? Na pewno nie wychodziłem z kina z poczuciem zmarnowanego czasu. Raczej był to sposób na sympatyczne popołudnie. Ale do refleksji film nie zmusza.
Film "Gwiazdy" w kinach od 12 maja