Mirosław Zbrojewicz: ''Uważam się za szczęśliwego człowieka'' [WYWIAD]
- Do drugiej klasy liceum miałem metr pięćdziesiąt wzrostu, śmiesznie obciętą grzywkę, okulary i cały byłem w pryszczach. Przed komisją w szkole teatralnej wypadłem pewnie tak samo, jak inni moi koledzy, ale najwidoczniej musiał być plan, że w tym roku wezmą brzydkiego i pryszczatego. No to wzięli mnie. Więc może to jest po prostu przypadek, że dziś jestem tu, gdzie jestem – zdradza *Mirosław Zbrojewicz w rozmowie z WP. Znany aktor filmowy i teatralny opowiadział o kulisach swojej aktorskiej kariery. Dowiedzieliśmy się od niego, czym zajmuje się dziś Laska z „Chłopaki nie płaczą”, jak wyglądał casting do „Kac Wawa” i co robiłby, gdyby nie mógł więcej grać. Aktor opowiedział również o filmie „Gejsza” Radosława Markiewicza, który wchodzi do kin 8 kwietnia. *
Łukasz Knap: Co jest twoim największym aktorskim osiągnięciem?
*Mirosław Zbrojewicz*: Czas spędzony w Teatrze Rozmaitości, bo nauczyłem się tam myśleć o aktorstwie w szerszej perspektywie i dzięki niemu w ogóle upieram się, żeby być aktorem. Grałem w różnych teatrach i zwykle polegało to na tym, że zespół działa w opozycji do dyrektora. Tam było inaczej, wszyscy czuliśmy się częścią teatru i propozycje repertuarowe uważaliśmy za swoje. Poza wszystkim byliśmy zgranym zespołem, rozmawialiśmy, teatr był częścią naszego życia. Nie znam lepszego modelu współpracy. Jego zaprzeczeniem jest Teatr Studio, w którym teraz pracuję. Z przerażeniem obserwuję, jak obsadzony z góry dyrektor robi wszystko, żeby nas wszystkich stąd wykurzyć.
Kochasz teatr, ale popularność przyniosło ci kino.
Jedna rola tak naprawdę.
Masz na myśli Gruchę?
Zanim zagrałem w „Chłopakach nie płaczą”, brałem praktycznie wszystkie role, jakie mi proponowali. Do 1989 roku byłem aktorem, który stał w kącie. Miałem pecha, bo skończyłem szkołę teatralną w stanie wojennym, a aktor najwięcej propozycji dostaje, gdy jest młody. Rzadko zdarza się, że kariera rozkwita w wieku starszym, przypadek Mariana Dziędziela jest wyjątkiem od reguły. Ja zacząłem bardzo późno i dlatego musiałem grać jak najwięcej. Ktoś kiedyś powiedział mi, że jak otwierał lodówkę, tam Zbrojewicz. Fakt, w pewnym momencie było tego dużo.
Nie pomyślałeś, że może twoja kariera potoczyłaby się inaczej, gdybyś nie zgadzał się na wszystkie propozycje?
To nie była kwestia moich wyborów, tylko tego, że wylądowałem w nurcie kina klasy B. A jak pomyślimy generalnie o kinie klasy B, i to jeszcze w Polsce, to mamy... „Kac Wawa”.
Jak wytłumaczysz się z występu w najbardziej krytykowanym filmie dekady?
Z „Kac Wawa” było tak, że przeczytałem scenariusz i powiedziałem „nie”. Ale producenci powiedzieli „tak”. W związku z tym powiedziałem agentowi „daj zaporowo”. Agent dał zaporowo i się zgodzili. Nie było wyjścia. Nie miałem przy tym pełnej świadomości, że powinienem odmówić bardziej kategorycznie...
Co to znaczy zaporowo?
Za „Kac Wawa” wziąłem jakieś 30 tysięcy. To niby niemało, ale takie zastrzyki finansowe nie zdarzają się często, zwłaszcza, że bronię się rękami i nogami przed serialami. Nie sprawdzam się w nich i wszystko we mnie krzyczy „nie bierz tego”. Zresztą, tam gdzie próbowałem, to mi nie wychodziło. Wpisuję się w model aktora jednej roli.
Mirosław Zbrojewicz w filmie "Gejsza"
Ta jedna rola jest twoim zbawieniem czy przekleństwem?
Zależy jak na to spojrzeć. Gdybym nie miał takiej jednej roli, to pewnie bym się błąkał, bo nasze kino gatunkowe jest na marnym poziomie. Wiemy jak wygląda większość komedii romantycznych. Z kolei w telewizji aktorzy mają być ładni i gładcy, więc pasowałbym tam jak pięść do nosa. Próbowałem w „M jak miłość”, ale mój Boże, jak to jest strasznie pisane! (śmiech).
Nie żałujesz, że nie masz innych warunków fizycznych?
Satysfakcjonuje mnie tyle, ile mam. Odpuściłem w momencie, kiedy przestałem myśleć, że celem każdego aktora jest granie w Hollywood.
Kiedy był taki moment?
Gdy zrozumiałem, jak działa polski przemysł filmowy. Amerykański Universal zrobił kiedyś badania i wyszło im, że film zrobiony w Polsce powinien kosztować optymalnie osiem milionów złotych, czyli z grubsza tyle, żeby wystarczyło na zrobienie filmu, w którym jest dwoje aktorów, którzy coś mówią. Powyżej tego pułapu mamy incydenty jak „Bitwę Warszawską” czy „Smoleńsk”.
Jakie są średnie zarobki aktora w Polsce?
Różnie bywa, są rankingi. Ja dostaję od czterech do sześciu tysięcy za dzień zdjęciowy. To jest przyzwoita średnia stawka.
Dziwne, żebyś miał pretensje do przemysłu filmowego, że jest biedny, ale może chciałbyś grać w filmach kogoś innego niż typa spod ciemnej gwiazdy?
Mam świadomość, że reżyserzy nie mają wystarczającej śmiałości, żeby aktora z taką twarzą jak moja, brać do mniej konwencjonalnych ról, ale z drugiej strony, jak chcą po kogoś sięgać, to sięgają, jeśli z jakiegoś powodu nie sięgają po mnie, nie będę się upierał. Szukam innych możliwości. Chętnie gram w filmach młodych twórców.
Tak było z „Gejszą”?
Reżyser Radek Markiewicz przyszedł do mnie parę lat temu ze scenariuszem, który był bardzo ciekawy. Rzecz opowiadała o facecie, który ląduje w więzieniu za pedofilię, choć to nie było do końca jasno powiedziane. Historia więzienna, mroczny, surowy i chwilami absurdalny klimat. Z tym filmem mu nie wyszło, ale po kilku latach przyszedł do mnie z innym scenariuszem.
W takich sytuacjach nigdy nie odmawiasz?
Nie, bo wszystko już dogadaliśmy wcześniej, a rzadko się zdarza, że ktoś chce ze mną rozmawiać na etapie pisania scenariusza i pisze role specjalnie dla mnie. Z rozmowy wynikało, że może wyjść z tego coś naprawdę fajnego. Podoba mi się, że Markiewicz tak śmiało kombinuje, że robi ze mnie jakiegoś popieprzonego samuraja. Scenariusz kojarzył mi się z klimatami Guya Ritchiego à la pies połknął brylant i dziwnie szczeka. Brakuje mi w Polsce takich odważnych filmów.
Tobie na pewno nie zabrakło odwagi, gdy wziąłeś udział w kampanii dla rodziców dzieci homoseksualnych. Nie obawiałeś się, że to może zaszkodzić twojemu wizerunkowi twardego faceta?
Sprawa była obiektywnie słuszna, bo mój starszy jest pedałem. Nikt do mnie nie przychodzi, żebym mu coś sprzedał w reklamie. Równie dobrze mógłbym powiedzieć, że sam lubię chłopców i raczej to też nie zaszkodziłoby mi jako aktorowi. Było parę jakichś wpisów pt. „Grucha, ja myślałem, że ty fajny facet jesteś, a ty trzymasz z pedałami”. „Fakt” pokazał moje zdjęcie z młodszym synem, który jest takim heterykiem, że bardziej się nie da. Było śmiesznie, ale na tym się skończyło. Nie muszę dbać o wizerunek, bo go nie mam jakiegoś szczególnego. Dzięki temu, że jestem jakoś rozpoznawany, jestem może fajniej obsłużony w moim sklepiku pod domem, czasem ktoś na ulicy podejdzie, żeby zrobić sobie ze mną zdjęcie, bo przypomni sobie, że widział mnie w „Chłopakach nie płaczą”.
Jeśli mowa o „Chłopakach nie płaczą”, jestem ciekawy, czy masz jeszcze kontakt z *Laską?*
Nie, ale wiem, że Maciek Stuhr spotkał go kiedyś w Australii. Laska pracuje tam w warsztacie samochodowym i cały czas bucha lolki. Ma w tej Australii, jak sam by powiedział, "zajebiście". Co by nie mówić, ten film jest fenomenem. W latach dziewięćdziesiątych powstało kilka takich produkcyjniaków, niedofinansowanych, zrobionych przez kumpli dla kumpli, z których połowa nie powinna znaleźć się na planie. Każdy z tych filmów poległ, ale coś jest w „Chłopakach nie płaczą”, że zyskał miano kultowego. Rzecz chyba polega na dialogach, bo cała reszta to słabizna. Gdy byłem „no namem”, ludzie mnie zaczęli poznawać i na tym się skończyło.
Masz jeszcze jakieś aktorskie marzenie?
Wiem jak to zabrzmi, ale mam teraz 59 lat, gram w teatrze od 1981 roku i wiem, gdzie jest moje miejsce w kinie. Gdy jest coś fajnego do zagrania, czasami sam się upominam, ale nie śpię po nocach, bo chcę zagrać w jakimś filmie. Moje marzenie to móc grać do końca i nie musieć robić niczego innego, żeby się utrzymać.
Wnioskuję z tego, że uważasz się za szczęśliwego człowieka?
Gdybyś mnie zapytał tak zero-jedynkowo, to tak.
A gdyby telefony z propozycjami przestały dzwonić?
Mam inne źródło dochodów, czytam dużo reklamówek radiowych, nie muszę świecić twarzą, a głos mam dobry, mocny. Nie zajmuje mi to wiele czasu, a pieniądze z tego są bardzo dobre. Pilnuję tych fuch, bo pozwalają mi bawić się w teatr, gdzie nie płacą.
Czytanie radiówek to też aktorstwo. Co byś robił, gdybyś z jakiegoś powodu nie mógł grać?
Bez względu na to, jak ocenia się moje aktorstwo, nie mógłbym robić nic innego. Zabawne, że tak potoczyły się moje losy, bo do szkoły teatralnej poszedłem bez większego przekonania. Za pierwszym razem nie poszedłem na egzamin, bo nie nauczyłem się wierszyków. Za drugim też nie nauczyłem się wszystkiego, ale matka kazała mi pracować w jakichś dziwnych miejscach, więc już nie miałem wyjścia... Myślę sobie, że w szkołach teatralnych, gdy przyjmują roczniki, to się umawiają, że w jednym roku biorą samych ślicznych, a w drugim grubych lub brzydkich. Do drugiej klasy liceum miałem metr pięćdziesiąt wzrostu, śmiesznie obciętą grzywkę, okulary i cały byłem w pryszczach. Przed komisją wypadłem pewnie tak samo, jak inni moi koledzy, ale najwidoczniej musiał być taki plan, że wezmą brzydkiego i pryszczatego. No to wzięli mnie. Więc może to jest po prostu przypadek, że dziś jestem tu, gdzie jestem.
Rozmawiał Łukasz Knap