Młodzi i Film: Czy polskie kino znów jest w impasie?
29 czerwca zakończył się 32. Koszaliński Festiwal Debiutów Filmowych Młodzi i Film. Werdykt jury mnie oszołomił, nie pamiętam innego, z którym zgadzałabym się niemal w stu procentach.
Co więcej, jury dało mocny prztyczek w nos tym, którzy zasiedzieli się w polskim ogródku i nie wpadli na to, by rozejrzeć się po rynku międzynarodowym. Niektórzy uznali werdykt za kontrowersyjny, dla mnie jest znamienny – Wielkiego Jantara 2013 dla najlepszego polskiego debiutu filmowego, nagrodę za reżyserię (i nagrodę dziennikarzy) otrzymała wyprodukowana w Wielkiej Brytanii „Zaślepiona“. Obraz Katarzyny Klimkiewicz o kilka poziomów wyrasta ponad wszystkie pozostałe filmy pokazywane w tegorocznym konkursie głównym.
Przy okazji kinowej premiery „Zaślepionej“, która miała miejsce 24 maja pisaliśmy, że: „Katarzyna Klimkiewicz debiutuje w Wielkiej Brytanii, pracuje z międzynarodową ekipą i znakomitymi aktorami – otwiera się na spotkanie i współpracę z bliskim Polsce, ale jednak innym przemysłem filmowym. I może dlatego kręci jeden z tych debiutów, których w nadwiślańskim kraju dużo nie uświadczysz – dojrzały, przemyślany, świetnie napisany i wiarygodny psychologicznie. „Zaślepiona“ to historia, która wykluwa się z banału, fascynacji międzykulturową egzotyką, ale przeradza w oryginalną opowieść o obsesji trzymanej na wodzy i rzeczywistości do bólu przesiąkniętej stereotypami usprawiedliwiającymi strach i społeczną niesprawiedliwość.“
Klimkiewicz jest dziś wzorem dla debiutantów nie dlatego, że ma na koncie dziesięć filmów i dwadzieścia lat doświadczenia, ale z tego względu, iż udowadnia, że bez bagażu doświadczeń można perfekcyjnie wyważyć wszystkie składniki filmowej historii i zbudować dzieło pełne i nie proszące się o serię poprawek. Klimkiewicz jest autorką rangi europejskiej, która może stanąć ramię w ramię z twórcami najlepszych debiutów ostatnich lat. Cztery spośród nich mieliśmy okazję oglądać w festiwalowej sekcji debiutów zagranicznych. Dlaczego tak mało? Więcej nie potrzeba. Każdy z wyselekcjonowanych filmów był reprezentantem innego stylu, gatunku i nurtu. Wszystkie razem stworzyły pejzaż tego, co mogą i co potrafią debiutanci na całym świecie. Co interesujące, ich filmy stanowią rewersy tego, co w polskim kinie najgorsze, nieudolne, intelektualnie i emocjonalnie płytkie.
Hemel, czyli psychologia postaci
W naszej recenzji filmu „Hemel“ (2012), który pod koniec kwietnia trafił na ekrany polskich kin pisaliśmy, że jego reżyserka, „Sacha Polak ma wyczucie do wyławiania aktorek o specyficznej, bardzo silnej aurze. Kreująca postać głównej bohaterki Hannah Hoekstra jest jedną z tych kruchych kobiet, które mają dar doprowadzania granych przez siebie postaci do emocjonalnego i fizycznego ekstremum. Filmowa Hemel (w tłum. Niebo) jest kapryśna, niegrzeczna i pełna skrajnych emocji. Świadczących o głębokiej depresji? Podobno są ludzie, którzy mają ją we krwi. Melancholicy w trzecim stadium bezsilności. Hemel erotycznie (p)oddaje się światu, emocjonalnie od niego odcina.“
Żaden z polskich reżyserów, którzy debiutowali w Koszalinie filmami o młodzieńczym zagubieniu, szukaniu własnej tożsamości w świecie, który oferuje zbyt wiele możliwości, nie potrafił zbudować ani atmosfery ani struktury odpowiedniej do prowadzenia tego typu narracji. Co więcej, zarówno reżyser „Magdaleny“ Mateusz Znaniecki jak i twórca „Zdjęcia“ Maciej Adamek popełnili rażące błędy już na etapie castingu. W rolach postaci, które miały hipnotyzować i wciągać widzów w głąb świata intymnych przeżyć, obsadzili aktorów o przyjemnej, ale banalnej aparycji. Co więcej, dylematy dorastającej Magdy są zupełnie oderwane od współczesnej rzeczywistości, podczas gdy Sacha Polak właśnie w niej szuka zaczepienia. W „Hemel“ nie ma ani jednego fałszywego dialogu, ani odrobiny twórczej niezgrabności – dwa polskie filmy w obu tych rzeczach przodują. Nie zadają pytań, ale umoralniają w sposób charakterystyczny dla dziecięcych dobranocek.
Atak na dzielnicę, czyli wyzwanie gatunkowe
Czy można zadebiutować dobrym filmem gatunkowym? Tak, udowadnia Joe Cornish, którego znakomity „Atak na dzielnicę“ (2011) był pokazywany na tegorocznym festiwalu. Czy można dodatkowo pobawić się gatunkami i zmiksować je w jednym filmie? Tak, znów mówi Brytyjczyk i w spójną całość łączy komedię, akcję i kino science-fiction. Jeszcze jedno pytanie – czy za niewielkie pieniądze można zrobić przekonujące efekty specjalne i użyć ich w służbie historii, a nie w roli taniej atrakcji? Jak najbardziej, twierdzi autor inteligentnego i zabawnego filmu o włochatych kosmitach, które atakują jedno z brytyjskich blokowisk i wdają się w wojnę z lokalnymi, nastoletnimi blokersami. Dialogi w filmie powalają na kolana. Akcja pędzi na łeb na szyję, bo rytm narracji jest kwestią doskonale rozpisanej partytury filmowej będącej zespoleniem sensacyjnej dynamiki i znakomitej ścieżki dźwiękowej. Film jest doskonały w każdym calu, gdyby zaś chcieć dokonywać jego analizy i interpretacji, okazuje się być dziełem pełnym
polityczno-kulturowych odniesień. Jak na jego tle wypadają trzy polskie produkcje gatunkowe – horror „Silent Lake“, komedia „Od pełni do pełni“ i dramat historyczny „Tajemnica Westerplatte“? Blado, niekiedy wręcz żenująco. Są potwierdzeniem tego, polscy twórcy nie mają zielonego pojęcia o tym, jak zrealizować dobry film gatunkowy i mordują go w nieudanych próbach.
Ombline, czyli brudne kino społeczne
Pokazywana w Koszalinie „Ombline“ została niedawno nagrodzona na festiwalu Off Plus Camera w Krakowie. Pisaliśmy wówczas o filmie, że jego „bohaterką jest zmagająca się z emocjami i gniewem młoda matka. Francuski reżyser świetnie rysuje portret agresywnej więźniarki, która ukojenie znajduje jedynie w ramionach swojego urodzonego w więzieniu synka, Lucasa. Stephane Cazes komentuje dramat społeczny w subtelny, ale bardzo oryginalny sposób. Tragedię w życiu Ombline porównuje z biblijną powodzią, która zmusza Noego do wybudowania arki, ustalenia nowych priorytetów i pożeglowania do nowej ziemi, gdzie będzie można odbudować stare państwo. Starotestamentowa przypowieść jawi się w filmie jako idea, zależna od okoliczności, podatna na plastyczne kształtowania, otwarta na interpretacje.“
Jedynym polskim filmem w koszalińskim konkursie, którego reżyser szanuje wolność widza, pozwala mu dopisywać znaczenia samemu i szukać własnej ścieżki, którą chciałby się przejść po historii jest nagrodzona za scenariusz „Kamczatka“. Nie bez powodu główne nagrody aktorskie trafiły też w ręce aktorów Jerzego Kowyni – Edyty Torhan i Tomasza Sobczaka. Nagrodę za debiut aktorski otrzymała równolegle bardzo zdolna Klara Bielawka, która zagrała we wzbudzającej kontrowersje „Stacji Warszawa“. Przyznanie jej nagrody (podobnie jak uhonorowanie Arkadiusza Tomiaka za zdjęcia, ekipy za dźwięk oraz Pawła Skorupki za muzykę) jest w pełni uzasadnione. Poza tym film jest jednak (pseudo)dziełem, w jakim znajdują dla siebie miejsce wszystkie bolączki polskiego kina – symbolizm, prostactwo, tandetne moralizatorstwo, schematy, klisze i banały.
Powrót do domu, czyli rodzinny arthouse
„Powrót do domu“ (2011) Milagros Mumenthaler to może aż nazbyt typowe kino arthousowe – film minimalistyczny, rozgrywający się w czterech ścianach jednego domu i skupiający na podskórnych problemach wpływających na relację trzech sióstr – Mariny, Sofi i Violety. Scenariusz filmu jest niezwykle prosty, nie obfituje w liczne zwroty akcji, ale poraża siłą emocjonalnego napięcia, jakie tworzy się w trakcie rozwoju wydarzeń. O elegancji i minimalizmie nie mają pojęcia Polacy debiutujący w roli obserwatorów rodzinnych patologii. Zarówno autor „Kanadyjskich sukienek“ Maciej Michalski jak i reżyser „Oszukanych“ Marcin Solarz stawiają nacisk na histerię, krzyk, rwanie włosów z głów i skłanianie widza do powodowanego niesmakiem dystansowania się do przedstawianych wydarzeń. Jedyną obecnie reżyserką, która może zmienić wizerunek polskiego kina „familijnego” jest Julia Kolberger, której rodzinną tragi-farsę „Mazurek“ uznano za najlepszy film krótkometrażowy. W obu konkursach zwyciężyły zresztą kobiety – może to
zapowiedź zmiany w polskim kinie, która przyjdzie wraz z nową perspektywą patrzenia na świat i rezygnacją z władzy dzierżonej przez patriarchów?
Czy jednak szanse na to, żeby polskie kino szybko się zmieniło, skoro gros młodych twórców debiutuje w tak kiepski sposób, są realne? Nie bardzo. Co musi się stać, by środowisko odrzuciło schematy, przetarło oczy i skupiło się na światowych trendach, a nie polskich (ale jakże wydumanych!) problemach? Trudno powiedzieć. Czy marzenie o zmianie jest jak marzenie o utopii? Możliwe, ale warto przy tym zwrócić uwagę na to, że „utopia to nie rodzaj miejsca, lecz odmiana czasu, to ciąg nazbyt krótkich chwil, kiedy nie chce się być nigdzie indziej“. W Polsce na te filmowe chwile najwyraźniej trzeba będzie jeszcze czekać.