"Monos-oddział małp": kolumbijski kandydat do Oscara zyskuje przewagę nad "Bożym ciałem"
Pierwsze skojarzenie z Kolumbią? Narkotykowy raj. W końcu to ojczyzna Pablo Escobara i innych baronów narkotykowych, którzy w ostatnich latach rozpalali ciekawość odbiorców Netflixa. Choć Kolumbijczycy pragną zerwać z wizerunkiem niebezpiecznego kraju, ich kandydat do Oscara "Monos-oddział małp" Alejandro Landesa tylko potwierdza stereotyp cywilizacji, w której rządzi przemoc.
Film opowiada historię oddziału nastoletnich partyzantów, którzy w wysokich partiach Andów przetrzymują amerykańską zakładniczkę. Nie wiadomo, dlaczego kobieta jest dla nich tak ważna, ani jaką misję prowadzi tajemnicza Organizacja, do której przynależą. Nie o tym chcieli opowiedzieć twórcy.
Słowo monos po hiszpańsku oznacza małpy. Tak o sobie mówią bohaterowie filmu. Pod tym żartobliwym określeniem widzowie dostrzegą beztroskie dzieciaki, dla których zabawa i pierwsze miłości są wiodącym celem ich egzystencji. Jednak od nastolatków w innych częściach świata odróżnia ich posiadanie broni służącej zarówno jako zabawka, jak i narzędzie terroru.
"Dzieci wojny" skrywają się pod fantastycznymi pseudonimami. Wilk, Lady, Boom Boom, Rambo i Wielka Stopa pozornie wyglądają na zgraną paczkę przyjaciół. Za dnia łączą ich mordercze, żołnierskie treningi, a nocą alkoholowe i narkotyczne biesiady, które kończą się serią bezcelowych wystrzałów. Ta emanacja siły jest tym, co fascynuje młode umysły i daje im poczucie władzy.
Początkowo wydaje się, że zabawa w partyzantkę jest dla nich przejściowym etapem dorastania. Po części są jeszcze dziećmi: dziewczyny plotą sobie warkoczyki, chłopcy chwalą się pierwszymi miłosnymi podbojami. Z drugiej strony łakną dorosłości, czyli decydowania o samych sobie. Również o życiu lub śmierci innych. Stają się coraz bardziej bezwzględni. Jedynie nieliczni próbują nie zagłuszać głosu sumienia.
Nie bez kozery "Monos-oddział małp" jest porównywany do "Czasu apokalipsy" Francisa Forda Coppolli. Choć bardziej trafne wydają mi się nawiązania do "Władcy much" Williama Goldinga. Niepokojący klimat produkcji związany z wychowywaniem nastolatków do życia na wojnie wymyka się konwencjonalnym ramom gatunku. Film nie jest rasowym thrillerem ani moralitetem. Piękne zdjęcia kolumbijskich krajobrazów kłócą się z brutalnością młodocianych żołnierzy. Napięcie podsyca muzyka autorstwa Miki Levi, nominowanej do Oscara za kompozycje do filmu "Jackie" Pablo Larraina.
Kolumbijski kandydat do Oscara został doceniony przez międzynarodową publiczność. Premierowy pokaz na festiwalu w Sundance zaowocował Nagrodą Specjalną Jury. Film zdobył też główną nagrodę na London Film Festival.
Pozwala to sądzić, że "Monos-oddział małp" może mieć większe szanse na oscarową nominację niż "Boże ciało" Jana Komasy. Jednak w mojej skromnej ocenie polski film ma więcej do zaoferowania pod względem treści. Niemniej techniczne walory kolumbijskiego kandydata mogą zadziałać na jego korzyść.
W Polsce "Monos-oddział małp" przedpremierowo pokazywany był w ramach All About Freedom Festival w Gdańsku.