Mimo statusu jednego z najwybitniejszych i najbardziej charyzmatycznych aktorów swojego pokolenia, *Gary Oldman cały czas pozostaje w cieniu. Do dziś może pochwalić się tylko nominacją do Oscara za rolę w "Szpiegu" Tomasa Alfredsona z 2011 roku. Jednak za swoją najsłynniejszą i najbardziej zapadającą w pamięć kreację nie został nagrodzony w żaden sposób. Mowa o postaci Normana Stansfielda z "Leona zawodowca" w reżyserii Luca Bessona z 1994 roku.*
Gdy „Leon zawodowiec” wszedł na ekrany, kinomani i krytycy od razu zdali sobie sprawę, że mają do czynienia z filmem innym niż wszystkie. Besson postanowił zakpić sobie z przyzwyczajeń widzów. Głównym bohaterami pozytywnym uczynił płatnego zabójcę (Jean Reno), który zamieszkuje z 12-latką z patologicznej rodziny (debiutująca na ekranie Natalie Portman), a ich adwersarzem jest niezrównoważony psychicznie, skorumpowany stróż prawa. Po premierze mówiło się głównie o niejednoznacznej relacji łączącej bohaterów oraz amoralności całej opowieści. "Leon zawodowiec" nie bazował jednak na taniej sensacji.
fot. kadr z filmu "Leon zawodowiec"
Scenariusz Bessona był precyzyjny i doskonale przemyślany, francuski twórca stworzył cały szereg wyrazistych postaci, które dzięki doskonałej pracy aktorów zapisały się w historii X muzy. Jednak nie ma wątpliwości, że Oldman przyćmił swoich kolegów z planu i skradł cały film. Dziś jego Stansfield uważany jest za jeden z najlepszych czarnych charakterów w dziejach kina. Jednak wbrew pozorom ta rola nie była samograjem – stanowiła duże wyzwanie. Postać łatwo było przerysować – jedna fałszywa nuta mogła zamienić demonicznego policjanta w żenującą autoparodię. Aby w pełni zrozumieć skalę wyczynu Oldmana, warto przyjrzeć się bliżej nietuzinkowej konstrukcji scenariusza.
W jednej z początkowych scen filmu rodzina Matyldy zostaje z zimną krwią zamordowana przez grupę agentów, którzy zamiast zajmować się walką z przestępczością na tle narkotykowym, sami parają się tym nielegalnym procederem. Dziewczynce udaje się przeżyć w wyniku szczęśliwego zbiegu okoliczności, następnie mimo początkowych oporów zostaje przygarnięta przez mieszkającego po sąsiedzku Włocha, Leona. Mężczyzna okazuje się być płatnym zabójcą o szlachetnym sercu i duszy dziecka. Między nietypową parą rodzi się szczególna więź. Dziewczynka uczy nieporadnego Leona, jak odnaleźć się w normalnym życiu, ten zaś odwdzięcza się jej szkoleniem w swoim fachu. Matylda pragnie bowiem dokonać zemsty na Stansfieldzie.
Odwrócenie schematów
Czasy, gdy obowiązywał podział na złych przestępców powstrzymywanych przez dobrych policjantów, nie obowiązywał w kinie od wielu lat. Kryminaliści już co najmniej od czasów "Ojca chrzestnego" mogli być uznawani za pełnoprawnych pozytywowych bohaterów. Źli policjanci także już nikogo nie szokowali. Jednak nowe podejście nigdy nie było tak wyraźne i jednoznaczne jak w "Leonie". Tutaj to bezwzględny morderca jest postacią, z którą widzowie mają się identyfikować, podczas gdy jego oponent-policjant symbolizuje wszystko co najgorsze. Można więc powiedzieć, że Besson wrócił tutaj do jasnego i schematycznego podziału na krystalicznie dobrych i na wskroś złych, który funkcjonował np. w pierwszych westernach. Z tym że tutaj wszystko zostało wywrócone na drugą stronę. "Leon zawodowiec" przewrotnie zagrał z filmowymi schematami i przyzwyczajeniami widzów.
Ten zabieg wiązał się z dużym ryzykiem, a francuski reżyser musiał wykazać się nie lada kunsztem, aby z powodzeniem urzeczywistnić swoją wizję. Nie chodzi tu nawet o ambiwalencję moralną i rozgrzeszanie przestępców, czy pełną niedopowiedzeń relację łączącą dziewczynkę i dorosłego mężczyznę, ale sam sposób skonstruowania fabuły. Kino nie bez powodu bowiem odeszło od czarno-białego rozróżnienia na dobrych i złych. Stało się tak, gdyż ów schemat przestał się sprawdzać, wyczerpał się jego potencjał i nośność dramaturgiczna. Widzowie nie chcieli oglądać filmów – zwłaszcza tych wywodzących się z pnia czarnego kryminału - gdzie na dobrą sprawę wszystko od samego początku było jasne. Samo wywrócenie schematu do góry nogami byłoby tylko ciekawostką dla garstki zapaleńców i teoretyków filmu, gdyby Bessonowi nie udało się rozpisać wiarygodnego konfliktu między tymi na dobrą sprawę jednowymiarowymi bohaterami.
Jean Reno miał ułatwione zadanie. Przy konstruowaniu jego postaci wykorzystano szereg prostych, acz skutecznych zabiegów, aby zjednać mu sympatię widzów. Chociaż Leon to skuteczny i doskonale wyszkolony zabójca, który dokonuje wyroków bez zbędnych pytań, nie sposób mu nie kibicować. Jest tak, ponieważ we wszystkich dziedzinach życia oprócz swojego fachu charakteryzuje go absolutna bezradność. Leon bezgranicznie ufa swojemu mocodawcy, który go w oczywisty sposób oszukuje. Dziecinna naiwność zdejmuje z niego odpowiedzialność za czyny. Zawsze kieruje się kodeksem, nie zabija kobiet i dzieci, a jego ofiary to przestępcy, którzy zasłużyli na swój los. Przynajmniej on tak uważa - a my, widzowie, razem z nim. (Reno chciał również zasugerować grą, że jego bohater może być lekko niedorozwinięty, aby przekonać widzów, że nie jest w stanie w żaden sposób wykorzystać Matyldy).
Dodatkowo, co chyba jeszcze ważniejsze, Leon to postać przeraźliwie samotna – jego izolacja budzi w widzach współczucie i chęć pomocy. Stary filmowy schemat mówi, ze jeśli bohater ma zdobyć sympatię widzów, musi mieć psa lub inne zwierzątko – tutaj w tej roli występuje kwiatek Leona, którym opiekuje się z rozbrajającą czułością. Oczywiście słabe aktorstwo mogłoby położyć również tę rolę, ale taki wybitny profesjonalista jak Jean Reno wywiązał się ze swojego zadania bez zarzutu.
Szalony, agresywny i zły
Przed Garym Oldmanem stało znacznie większe wyzwanie, gdyż miał do zagrania „typowego” filmowego psychopatę. Jego postać była nakreślona tak grubą kreską, jak to chyba tylko możliwe. Norman Stansfield mimo statusu agenta mającego zwalczać przestępczość, zaprezentowany jest jak archetypiczny symbol zła absolutnego. Jest nieobliczalny, wybuchowy, życie innych nie ma dla niego wartości. Na papierze Stansfield to czysty schemat – gdy widzi bawiące się dzieci, nie może się powstrzymać przed zabraniem im piłki. Jedna nieostrożna decyzja mogłaby popsuć tę rolę.
Po pierwsze, Oldman musiał na własną rękę - mimiką, gestami, stylem poruszania - nadać swojej postaci cech indywidualnych. Stansfield miał być charakterystyczny i zapadający w pamięć. W przeciwnym wypadku nie stanowiłby przeciwwagi dla postaci Jeana Reno i dramaturgia filmu zostałaby zachwiana. To nie mógł być kolejny generyczny przestępca. Z drugiej strony Oldman musiał uważać, aby nie przesadzić. Cały czas poruszał się na granicy groteski. Zachęcony przez Bessona chętnie improwizował i pozwalał sobie na popuszczenie wodzy fantazji (np. w jednej ze scen niespodziewanie zaczął obwąchiwać (!) jednego z ekranowych parterów, na którego twarzy pojawiła się autentyczna niepewność). Prawdopodobieństwo blamażu było więc naprawdę wysokie, zwłaszcza w kontraście z minimalistyczną kreacją Jeana Reno, czy dziecięcą naturalnością Natalie Portman.
fot. kadr z filmu "Leon zawodowiec"
Nic takiego oczywiście nie miało miejsca. Oldmanowi udało się dokonać czegoś pozornie niemożliwego: jego Norman Stansfield jest postacią niemalże karykaturalną, jednak nie popada przy tym w śmieszność. To prawdziwy szaleniec, którego wyczyny mogą budzić niepokój i dyskomfort u widzów, ale jednocześnie nie można oderwać oczu od jego wyczynów, a każde pojawienie się na ekranie to autentyczny koncert gry aktorskiej. Ta rola to jedna wielka szarża, która wyłącznie dzięki charyzmie, talentowi i wyczuciu Gary'ego Oldmana nie zakończyła się klęską.
Ryzyko się opłaciło
Nazwisko Oldmana znaczyło coś w świecie filmu jeszcze przed premierą "Leona zawodowca". Brytyjczyk miał na koncie zapadające w pamięć role (m.in. "Stanie Łaski" Phila Joanou z 1990 roku i "JFK" Olivera Stone'a z 1991 roku, czy doskonale przyjęta tytułową rolę w "Drakuli" Francisa Forda Coppoli z 1992 roku), ale to dopiero postać Stansfielda przyniosła mu światowy rozgłos i uznanie, na które zasługiwał. Dzisiaj uważany jest on za jeden najlepszych czarnych charakterów kina.
Ekranowe szaleństwa Oldmana z pewnością wywarły znaczący wpływ na kino. Można zaryzykować stwierdzenie, że Joker Heatha Ledgera („Mroczny Rycerz”) czy Anton Chigurh Javiera Bardema („To nie jest kraj dla starych ludzi") nieprzypadkowo mają w sobie dużo z Normana Stansfielda.
Oldman nie dostał jednak za swoja wybitną rolę nawet nominacji do Oscara. „Leon zawodowiec” nie podbił zaś amerykańskich kin. Stało się tak, gdyż z różnych przyczyn europejskim filmom bardzo trudno przebić się w Stanach, nawet gdy udają amerykańskie kino. „Leon zawodowiec” zarobił za oceanem niespełna 20 milionów dolarów, plasując się dopiero na 76. miejscu najbardziej dochodowych filmów 1994 roku. Dopiero z czasem zaczął cieszyć się większą popularnością i uznaniem, ale głównie wśród miłośników ambitniejszego kina. Co innego w Europie – Stary Kontynent od razu zakochał się w tej przewrotnej opowieści o walce dobra ze złem. Besson próbował jeszcze wiele razy podbić Stany Zjednoczone, udało mu się dopiero w 2008 roku przy okazji wyprodukowanej przez niego „Uprowadzonej” z Liamem Nessonem w reżyserii Pierre'a Morela.
Po „Leonie zawodowcu” Oldman robił wszystko, aby nie zostać zaszufladkowany jako etatowy czarny charakter, wybierając raczej nietuzinkowe i ryzykowne projekty. Rzadko grywa główne role w większych produkcjach, a masowej publiczności znany jest zaś przede wszystkim jako komisarz Gordon z trzech filmów o Batmanie Christopera Nolana i Syriusz Black z serii "Harry Potter". Wydaje się, że Oldman do tej pory zagrał stosunkowo niewiele ról godnych jego talentu, ale te kilka najwybitniejszych, ze Stansfieldem na czele, wystarczyło, aby już na tym etapie zdołał na trwale zapisać się w historii kina.