Nic nowego, czyli władza, seks i pieniądze
W niepochlebnych recenzjach kolejni krytycy powtarzają, że po latach przerwy Brian de Palma chciał odświeżyć związek z kinem realizując pastisz kina neo-noir. Moim zdaniem przyświecał mu cel odwrotny. De Palma wziął przecież na warsztat fatalny, śmieszny i żenujący scenariusz Alaina Corneau i usiłował go przerobić na pełen namiętności thriller z prawdziwego zdarzenia. Koniec końców droga, jaką obrał na początku, nie ma chyba jednak znaczenia. Którąkolwiek przyjmiemy perspektywę, jak na dłoni widać, że twórca „Człowieka z blizną” (1983) poniósł porażkę.
„Crime d’amour” (2010) to ostatnia (póki co) pozycja w filmografii Alaina Corneau i nietrudno się temu dziwić, bo to film ułomny. Katastrofalnie napisany, totalnie niewiarygodny i grubymi nićmi szyty. Brian de Palma kręci „Namiętność” (2012) na podstawie nieznacznie przerobionego scenariusza oryginału. Widać, że spod jego ręki wychodzi film znacznie lepiej wykrojony, ale poczucie, że de Palma odbija się od dna nie równa się jeszcze temu, że wzlatuje pod niebiosa. Niestety wraca na scenę z filmem kiepskim i niewartym szczególnego zainteresowania. Choć raz nie dziwi fakt, dlaczego produkcja takiego reżysera pojawia się na polskim rynku dwa lata po swojej światowej premierze.
11.04.2014 11:19
De Palma kopiuje „Crime d’amour” niemal scena po scenie – chciałoby się powiedzieć – na wzór Michaela Haneke, którego amerykańskie „Funny Games” (1997) nie odbiegają jakościowo od austriackiego pierwowzoru z 1997 roku. De Palma chce iść o krok dalej. Stara się ubarwić płytkie relacje swoich bohaterek odrobiną psychologii. Ciekawie dobiera aktorki. Do świata przedstawionego wprowadza świadectwa rosnącego obłędu. Nie stara się też odpowiadać na wszystkie pytania, na które Corneau radośnie owych odpowiedzi udzielił. Nie udaje mu się jednak z pustego przelewać w próżne. Opowiada o namiętności, jakiej nie ma i o kobiecej zemście, której daleko do wyrafinowania. Do rangi głównych bohaterów filmu urasta histeria, poczucie niespełnienia i miłość ewokująca psychozę. Gra między postaciami toczy się o pozycję i pieniądze – za obie te rzeczy nieformalnie można kupić seks. Christine (Rachel McAdams) to właśnie zwykle robi. Jest bardzo zaborcza i nie lubi, kiedy sprawy, mężczyźni i współpracownicy wymykają się jej spod
kontroli. Nie dziwi więc fakt, że kiedy jej kochanek, Dirk (Paul Anderson) zaczyna romansować z nieprzeciętnie inteligentną asystentką Isabelle (Noomi Rapace), wojna wybuchnie prędzej czy później.
Współczesne korporacje uczą jednak swoich pracowników, jak dyplomatycznie rozgrywać sytuacje i jednocześnie stawiać na swoim. Kiedy więc rozlewa się krew, zakłada się białe rękawiczki i nie brudząc sobie rąk, zmywa jej ślady z podłogi. Zabawa bywa wówczas przednia. Niestety film de Palmy jest zwyczajnie nudny. Choć ci, którzy widzieli pierwowzór będą zadziwieni, ile dało się z niego wydobyć i jak można było dodatkowo zapętlić historię. Z seansu tego filmu można czerpać perwersyjną przyjemność wynikającą tylko z rozbierania fabuły na czynniki pierwsze, studiowania ich fatalnego kształtu i oceniania nowego kostiumu, w którym na pierwszy rzut oka zdają się wyglądać lepiej, niż dawniej.