Nigdy nie wzniesiemy się ponad to, czemu nie potrafimy spojrzeć w oczy
*Robert Zemeckis swoim najnowszym filmem "Lot" ponownie próbuje wznieść się ponad hollywoodzkie standardy. Twórca tak znanych produkcji, jak "Forest Gump" czy trylogia "Powrotu do przeszłości", tym razem zrealizował filmową historię bohatera i jego upadku, starając się dodatkowo nadać jej unikatowy charakter. Czy wyszedł z tej próby zwycięsko?*
"Lot" to historia pilota samolotu pasażerskiego, Whipa Whitakera (w tej roli znakomity jak zawsze Denzel Washington), któremu mimo groźnej awarii udało się bezpiecznie wylądować. Mężczyzna zostaje obwołany bohaterem. Gdy okoliczności zdarzenia zostają bliżej zbadane, okazuje się, że w momencie podejmowania kluczowych decyzji Whitaker był pod wpływem narkotyków i alkoholu. Rozpoczyna się walka o fałszywe poczucie dumy i sprawiedliwości widziane oczami alkoholika.
Zemeckis jest mistrzem w przedstawianiu życiowych rozbitków - jeden zagubiony bohater przeciwko całemu światu, któremu udaje się pokonać przeciwności losu, niekiedy też własne demony, w atmosferze powszechnego aplauzu. Jego typowe obyczajowe produkcje posiadają dodatkowy, hollywoodzki element wyróżniający je spośród miliona podobnych. W "Forreście Gumpie" była to niespotykana narracja filmowa wykorzystująca historię USA, w "Kontakcie" pokora jednostki w stosunku do wszechświata, a w "Cast Away" magiczna i wzruszająca przyjaźń rozbitka, którą obdarzył... zwykłą piłkę do siatkówki. W "Locie" ten szczegół - niekiedy nazywany magią kina, którą charakteryzują hollywoodzkie produkcje - jest
ledwo zauważalny. Najnowszy film Zameckisa jest o wiele skromniejszy i bardziej kameralny niż jego dotychczasowe filmowe osiągnięcia. Cała siła "Lotu" została położona na odtwórcę głównej roli, który z zadania wywiązał się równie brawurowo co Whip Whitaker.
Rewelacyjny Denzel Washington zaprezentował majstersztyk swoich umiejętności. Szkoda tylko, że wszystko inne w "Locie" w konfrontacji z jego aktorską kreacją wypada blado. Począwszy od aktorów drugoplanowych (przykładowo ładna, ale mało wiarygodna Kelly Reilly), a na sztampowej muzyce kończąc. Jedynie znakomity epizod w wykonaniu Johna Goodmana dorównuje talentowi czołowej gwiazdy "Lotu".
Warto podkreślić, że najnowsze dzieło Zemeckisa nosi w sobie znamiona jego dawnych arcydzieł. Na ekranie w sposób zachwycający zostały zaprezentowane dwie sytuacje, które z pewnością zostaną docenione przez widzów i trafią do kanonu najbardziej niezapomnianych scen filmowych. Pierwsza z nich to trwająca prawie pół godziny scena katastrofy samolotu. Wszystkie elementy całej sekwencji włącznie z aktorstwem, montażem i dramaturgią dały mistrzowski, piorunujący efekt. Tak samo jest w przypadku sceny, w której główny bohater zostaje zdemaskowany - poruszający portret przegranego człowieka, za który Washingtonzostał w pełni zasłużenie nominowany do Oscara.
Choć "Lot" to jeden z gorszych filmów Roberta Zemeckisa nie można odmówić mu znakomitych rozwiązań. Historia głównego bohatera i jej wiarygodne zakończenie to kolejny sukces hollywoodzkiej produkcji. Nie można zarzucić reżyserowi banału. Wręcz przeciwnie, pomimo drobnych niedociągnięć film wart jest zdobytych nominacji do Oscara.