Recenzje''Ostatnia rodzina'': Portret rodziny w czasach zagłady [RECENZJA]

''Ostatnia rodzina'': Portret rodziny w czasach zagłady [RECENZJA]

"Ostatnia rodzina" to wielka sprawa. Nie tylko dlatego, że nie było jeszcze takiego filmu w polskim kinie. „Ostatnia rodzina” jest portretem toksycznej rodziny, w którym krzyżują się losy osobliwego malarza, jego neurotycznego syna Tomasza i żyjącej w ich cieniu żony Zofii. W błyskotliwym debiucie Jana P. Matuszyńskiego można zobaczyć – jak w krzywym zwierciadle – charakterystyczny rys polskiej rodziny z bliznami po wojnie. Nic w tym domu nie jest normalne, ale wszystko, do cholery, wydaje się dziwnie znajome.

''Ostatnia rodzina'': Portret rodziny w czasach zagłady [RECENZJA]
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe
Łukasz Knap

Gdy Beksińscy przeprowadzają się w latach 70. na warszawski Służew, ich osiedle przypomina postapokaliptyczne pejzaże z obrazów Zdzisława (Andrzej Seweryn). Rzeczywistość nie tyle skrzeczy, ile wyje, jakby dopiero odradzała się z odmętów wojny. Ta najwyraźniej nie skończyła się w życiu Beksińskich – rozmowy o śmierci toczą się u nich przy kawie i herbacie. Tomasz (Dawid Ogrodnik) zachowuje się niczym zraniony powstaniec na froncie, jakby „każda rzecz mogła wywołać lawinę”. Podczas obiadów stary z młodym ścigają się, kto zje pierwszy, jakby do kuchni miał wpaść granat. Beksiński strzeże domu jak oblężonej twierdzy. W obawie przed obcymi zainstalował kamerę na klatce schodowej. Czy przeczuwał, że śmierć przyjdzie do niego przez drzwi własnego mieszkania?

W rodzinie Beksińskich nie brakowało emocji i zrozumiałe jest, że twórcy postawili na oszczędną, chronologiczną narrację. Ale w samym filmie nie brakuje fajerwerków – zaczynając od fantastycznych dialogów, fenomenalnych zdjęć Kacpra Fertacza, a kończąc na stworzonej z pietyzmem scenografii Jagny Janickiej. „Ostatnia rodzina” nie daje się łatwo zaszufladkować, ponieważ subtelnie balansuje na granicy dramatu o toksycznych, duszących więzach rodzinnych, pełnej wisielczego humoru komedii o polskiej rodzinie Adamsów i rozprawki społeczno-filozoficznej.

Wybitny debiut Jana P. Matuszyńskiego z kongenialnym scenariuszem, opartym na wieloletniej kwerendzie Roberta Bolesty, jest wielopłaszczyznową opowieścią o rodzinie, której życie przypominało oczekiwanie na wybuch bomby z opóźnionym zapłonem.

Kamera nieomal nie opuszcza czterech ścian Beksińskich (Tomasz zamieszkał w bloku obok), w takiej sytuacji aktorzy mieli diablo trudne zadanie i wszyscy bez wyjątku dali popis wielkiego talentu. Nie potrafię wskazać innego polskiego filmu, w którym realizm i podobieństwo aktorów do rzeczywistych postaci, jest równie uderzający jak w „Ostatniej rodzinie”. Andrzej Seweryn – nie mam co do tego wątpliwości – w wieku 70 lat stworzył najlepszą rolę w swojej karierze filmowej. Jego twarz jest kłębowiskiem stłumionych emocji, które wybrzmiewają z podwójną mocą w mocnej, fizycznej kreacji Dawid Ogrodnika. W tym trio świetnie odnalazła się Aleksandra Konieczna w roli żony Beksińskiego.

Obraz
© Materiały prasowe

„Ostatnia rodzina” jest filmem spełnionym pod każdym względem. Trudno uwierzyć, że dzieło bliskie arcydzieła stworzył reżyser debiutujący pełnym metrażem. Nie udałoby się to bez scenariusza Bolesty, który po „Córkach dancingu” kolejny raz udowadnia, że włada najlepszym filmowym piórem kraju. Po długiej zapaści w latach dziewięćdziesiątych polska kinematografia tak szybko wstała z kolan i tytuł najlepszej kinematografii w Europie jest w zasięgu naszych filmowców. Przekonują o tym ostatnie osiągnięcia twórców młodego pokolenia: Małgorzaty Szumowskiej ("Body/Ciało"), Kuby Czekaja ("Baby Bump"), Agnieszki Smoczyńskiej ("Corki Dancingu") i Michała Marczaka ("Wszystkie nieprzespane noce"). Teraz do tego świetnego grona dołącza Jan P. Matuszyński z niepokojącym filmem, który zostaje pod powiekami i nie daje o sobie zapomnieć.

Ocena 9/10

Łukasz Knap

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (76)