Patryk Vega "filarem polskiego kina". Festiwalowe hity nie mają znaczenia dla międzynarodowej widowni

Brytyjscy kinomani znają Kieślowskiego, Wajdę, Polańskiego, ale Vega to dla nich zagadka. Filmy kontrowersyjnego reżysera znad Wisły zarabiają na Wyspach fortunę, choć jak sam przyznał, "pewnej granicy nie przeskoczą".

Patryk Vega "filarem polskiego kina". Festiwalowe hity nie mają znaczenia dla międzynarodowej widowni
Źródło zdjęć: © Instagram.com

Kiedy pada hasło "współczesne polskie filmy znane za granicą", pierwszym skojarzeniem są festiwalowe hity Małgorzaty Szumowskiej ("Twarz", "Sponsoring"), Agnieszki Holland ("Pokot") czy oscarowa "Ida" Pawła Pawlikowskiego. Swego czasu Amerykanie zachwycali się "Demonem" Marcina Wrony i "Córkami dancingu" ("The Lure") Agnieszki Smoczyńskiej. To oczywiście skojarzenie polskiego widza, który śledzi obecność (a nierzadko sukcesy) rodzimych filmów na zagranicznych festiwalach. I zazwyczaj nie ma pojęcia, które produkcje znad Wisły docierają do szerokiego grona odbiorców i tworzą obraz współczesnej polskiej kinematografii.

Ryan Gilbey z prestiżowego "Guardiana" odnotował, że polskie filmy regularnie pojawiają się w brytyjskim box office i są jednymi z najchętniej oglądanych zagranicznych produkcji na Wyspach. Od tygodnia można tam obejrzeć najnowszy film Władysława Pasikowskiego "Pitbull: Ostatni pies", wcześniej prym wiodły przeboje Patryka Vegi. "Kobiety mafii" w Wielkiej Brytanii i Irlandii zarobiły w tym roku ponad 900 tys. funtów, a zeszłoroczny "Botoks", określany przez Gilbeya mianem "przerażającego dramatu medycznego dla dorosłych" - ponad 1 mln funtów. Taki wynik dał filmowi Vegi trzecie miejsce w rocznym zestawieniu najlepiej zarabiających zagranicznych produkcji.

- W Wielkiej Brytanii żyje 1 mln Polaków, z czego tylko 10 proc. chodzi do kina – mówił "Guardianowi" Paul Sweeney z Phoenix Productions, firmy zajmującej się dystrybucją polskich filmów na Wyspach. Szansa na rozwój jest więc ogromna, przyjmując za pewnik, że to właśnie Polacy są najczęstszymi (nierzadko jedynymi) odbiorcami wspomnianych hitów. Czy "Pitbulle", "Botoks" lub "Kobiety mafii" są w stanie zainteresować anglojęzycznego widza? Gilbey nie udziela jasnej odpowiedzi, ale sugeruje, że wcale nie muszą. Z drugiej strony, opisując fenomen tych produkcji stara się przybliżyć rodakom specyfikę twórczości Patryka Vegi, którego przyrównał do Guya Ritchiego i nazwał "filarem polskiego kina". Podobną narrację zdają się budować ludzie z Phoenix Productions, którzy nie ukrywają, że chcą dotrzeć z polskimi filmami do anglojęzycznej widowni.

- Problem polega na tym, że polskie propozycje od Phoenix Productions są czymś zupełnie innym od filmów artystycznych. Nikt nie pomyli "Botoksu" z "Idą" Pawła Pawlikowskiego nagrodzoną Oscarem, a Patryka Vegi z Krzysztofem Kieślowskim – kwituje brytyjski publicysta.

Trudno nie przyznać mu racji, choć dziwi sugestia, że tylko festiwalowe arcydzieła wielkich mistrzów mają szansę dotrzeć do świadomości brytyjskiego widza. Preferencje anglojęzycznych kinomanów na Wyspach nie różnią się od światowych gustów – w tegorocznym box office króluje "Czarna Pantera", świetnie radzi sobie "Avengers: Wojna bez granic", "Nowe oblicze Greya" czy na wskroś brytyjski "Piotruś Królik". Ze świecą szukać tu kina artystycznego na wzór Kieślowskiego czy Wajdy.

Patryk Vega bez pomocy lokalnych mediów i rdzennej widowni osiągnął na Wyspach ogromny sukces, ale jednocześnie ma małe szanse podbić serca Brytyjczyków. Historia polskich gangsterów czy patologii w szpitalach nad Wisłą to temat bardzo lokalny, którego nie sposób ubrać w szaty uniwersalności. Oczywiście przestępczość zorganizowana kwitnie w każdym mieście na świecie, jednak w oczach przeciętnego Anglika Bogusław Linda robiący "porządki" w Warszawie blednie na tle bohaterów "Przekrętu" czy "Porachunków". Pomijając wątpliwą słuszność porównania Vegi do Ritchiego, polska sensacja nie jest czymś, co ma potencjał zainteresować anglojęzyczną widownię.

Takie myślenie nie jest zresztą obce reżyserowie "Kobiet mafii", który już kilka lat temu zapowiedział chęć kręcenia anglojęzycznych filmów z zagranicznymi aktorami. W wywiadzie dla "Dziennika" zauważył, że polskojęzyczne filmy, które odniosły sukces za granicą ("Botoks" miał premierę w 21 krajach), "pewnej granicy nie przeskoczą". - Podstawową barierą jest język, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, w których nie wiedzą, kim jest Pedro Alomodvar, bo nie tworzy po angielsku – mówił Vega, który przymiarkę do anglojęzycznego kina zrobił w "Czerwonym punkcie". Krótkometrażowej reklamówce dla platformy Showmax, gdzie główna rola przypadła Ewanowi McGregorowi.

Szczegóły kolejnego filmu Vegi nie są jeszcze znane, choć mówi się, że będzie on nosił tytuł "Small World" i opowie o handlu dziećmi w Polsce, Rosji, RPA i Anglii. Zdjęcia mają ruszyć w tym roku.

Źródło artykułu:WP Film
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (14)