RecenzjePerwersyjne pensjonarki

Perwersyjne pensjonarki

W oryginalnej wersji, oraz w większości międzynarodowych tłumaczeń, film *Małgośki Szumowskiej nosi tytuł “One”. Polski dystrybutor zdecydował się jednak na bardziej sensacyjny, a zarazem mniej uniwersalny trop. Temat sponsoringu, choć jest fabularnie zarzewiem wydarzeń i stanowi jedną z dwóch fabularnych nici, nie jest bowiem sednem filmu. To raczej pretekst do psychoseksualnej podróży, w którą udaje się główna bohaterka. Film Szumowskiej próbuje dotknąć granic seksualności, zarówno tych narzuconych odgórnie, społecznych, jak i tych ustalonych prywatnie - w domowym zaciszu, we własnej głowie. Jednak Szumowska nie próbuje nawet sprawdzić, z czego są one zbudowane*.

To taki film z tezą, gdzie wszystkie kolejne sceny są ilustracją pierwotnego założenia. Szumowska wywraca bariery i kanony z łatwością podrzucającego foliowe torebki ulicznego wiatru. Jest ładnie, pikantnie, widowiskowo – tylko jakoś za łatwo, za mało znacząco, na chwilę. “One” - bohaterki filmu, kobiety – patrzą sobie głęboko w oczy i zawierają niewypowiedziane słowami, przelotne przyjaźnie, tylko na chwilę, dopóki dyktafon nie przestanie nagrywać, a kolejny poranek przyniesie niektórym z nich poczucie konsternacji. Są wysublimowane lub proste, starsze i młodsze, stłumione i namiętne, piękne albo odrażające, z ekstazy popadające w apatię. Patrzy się na nie, z przekrzywioną głową, może nawet z zaciekawieniem. Ale nie ufa się im. Nie wierzy.

Juliette Binoche to Anna, paryska matka, żona i dziennikarka francuskiego “Elle”, która w ramach zbierania materiału do artykułu spotyka się z dwiema dziewczynami świadczącymi seksualne usługi. Polka Alicja (świetna Joanna Kulig) i Francuzka Lola (dziewczęca Anais Demoustier) dzielą się z nią swoimi historiami, a w Annie narasta pomieszana ze zdziwieniem fascynacja. Dziewczyny, które oddają się mężczyznom dla pieniędzy zdają się wolne, świadome i generalnie zadowolone z życia. W mieszczańsko uprzedzonym oku bohaterki powoli zmienia się optyka, a ciało i zmysły budzą się z wieloletniego letargu...

Bardzo to filmowa historia – o dorosłej mieszczce, która ma wszystko, oprócz kluczowej dla poczucia własnej tożsamości i jestestwa psychoseksualnej samoświadomości. Szkoda, że Szumowska lubi, pod płaszczykiem alternatywy i minimalizmu, malować wszystko grubą, tłustą kreską; jej świat i postaci nie są niezależne, realizują wizje. A te są równie pompatyczne, co pasująca do filmu, jak pięść do nosa symfoniczna muzyka i czarno-biała psychologia świata przedstawionego. Dlaczego rodzina Anny nie mogłaby być zwyczajna, zamiast pseudo-patologiczna (mąż jest zapracowany i oziębły, starszy syn olewa szkołę i pali zioło, a młodszy nie zdejmuje rąk z konsoli do gier)? Czy matka Alicji (Krystyna Janda) musi jako Polka wpisywać się w bazarową estetykę, a Loli być chorobliwą pedantką? A przede wszystkim: czy jedyną alternatywą dla seksu za pieniądze jest jego całkowity brak? Szumowska tak bardzo stara się być ostra i wywrotowa, że całkowicie traci
proporcje, a wraz z nimi wrażenie normalności, zwykłości, które bardzo by tej historii pomogło. W pogoni za wyrazistością wpada w – alternatywnie przybraną – pułapkę konformizmu. W głośnej scenie masturbacji Juliette Binoche wije się konwulsyjnie niemal dotykając nosem oblepiającej ją kamery. Jednak pozorny naturalizm tej sceny jest jednak w istocie równie fałszywy, co wizja zbliżenia fizycznego znana z filmów erotycznych czy hollywoodzkich produkcji. Z tym, że zamiast upiększonych ciał i teatralnych jęków rozkoszy mamy tu zbrzydzoną do granic możliwości Binoche i konwulsyjny, cierpiętniczy orgazm. To samo - tylko na odwrót.

Głośno mówi się o "odważnym" ukazaniu przez Szumowską seksu, cielesności. Jednak świadomych widzów nic tu raczej nie zaskoczy. Choć Małgośce Szumowskiej wydaje się chyba, że jest duchową córką Bertolucciego z czasu „Ostatniego tanga w Paryżu”, do tego poziomu szczerości wobec ciała bardzo jej jeszcze daleko. „Sponsoring”, choć pokazuje zdecydowanie więcej niż tylko ułamek piersi, to w porównaniu z „Intymnością” Chreau czy „9 songs” Winterbottoma jest pretensjonalną bajką dla (nie)grzecznych dzieci.

Kiedy Szumowska się tak strasznie nie stara i nie napina żeby koniecznie być „jakaś”, film bywa dobry. Reżyserka doskonale chwyta – zarówno na poziomie języka jak i przedstawienia – absurdy codzienności, ma – być może nieuświadomione - wyczucie komizmu. Na sali kinowej raz po raz rozlegał się serdeczny śmiech. „Sponsoring” broniłby się jako komediodramat, a końcowa, melancholijna, acz przezabawna scena wizji byłaby pięknym podsumowaniem takiej linii. Szkoda, że Szumowska ma zbyt mało auto-dystansu i zbyt Wielkie, Ważne i Świetliste cele, żeby kiedykolwiek choćby lekko skręcić w tę stronę.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)