Scenarzysta z Hollywood w Polsce. "Prawdopodobnie dzisiaj nie mógłbym napisać 'Pocahontas'"

Philip LaZebnik, scenarzysta takich filmów jak "Pocahontas" czy "Mulan", przyjechał do Polski, by poprowadzić warsztaty podczas festiwalu ScriptFiesta. W rozmowie z Wirtualną Polską opowiedział o pracy dla Disneya, i zdradził, czy słyszał piosenkę "Kolorowy wiatr" w wykonaniu Edyty Górniak.

Philip LaZebnik jest scenarzystą "Pocahontas"
Philip LaZebnik jest scenarzystą "Pocahontas"
Źródło zdjęć: © Getty Images
Karolina Stankiewicz

Karolina Stankiewicz, Wirtualna Polska: Współpracowałeś z wielkimi hollywoodzkimi studiami produkującymi filmy oraz z mniejszymi w Europie. Czym różniły się te dwa modele produkcji, i który wolisz?

Philip LaZebnik: Ludzie często mnie pytają, czy jest różnica pomiędzy pisaniem w Europie a pisaniem w Hollywood. Muszę was zawieść: nie ma. Pisanie to pisanie. Oczywiście są różnice kulturowe oraz pomiędzy podejściem do pracy w różnych krajach. Ale główna różnica polega na tym, czy piszesz dla ogromnego studia, które ma wielki budżet na film kierowany do jak największej grupy ludzi na całym świecie, czy dla firmy z mniejszym budżetem, jakim zazwyczaj dysponują europejskie studia.

Ja sporo podróżuję po świecie, jeżdżę z kraju do kraju, ale za każdym razem, gdy wchodzę do studia filmowego, czuję się jak w domu. Bo ludzie w studiach mają podobne doświadczenia, podobne zainteresowania, taki sam entuzjazm i mówią tym samym językiem - językiem ekranu. Więc z mojego doświadczenia wynika, że jest więcej podobieństw niż różnic.

Napisałeś bardzo dużo filmów dla dzieci. Czy twoim zdaniem dzieci są trudniejszą publicznością niż dorośli?

Przede wszystkim wolę mówić, że tworzę filmy familijne. Ale od momentu, gdy zacząłem pracować dla Disneya, nigdy nie myślałem o żadnej konkretnej grupy wiekowej. Podobnie później, gdy pisałem w Europie. Bo tak naprawdę możesz napisać tylko to, co sam lubisz i co chciałbyś zobaczyć. Ja bardzo często doprowadzam producentów do szału, bo każdy chce mówić o demografii publiczności i o grupach docelowych. Mówią: "Ten film jest przeznaczony dla dzieci w wieku 7,5-8 lat". A ja zawsze powtarzam, że nie interesuje mnie wiek publiczności.

Jeśli robisz film familijny, to wiadomo, że on musi mieć pewne elementy, które będą rezonować z każdym widzem na widowni. Ale jeśli nie rezonuje również z dorosłymi, nie będzie to hit. To dorośli zabierają dzieci do kina. Musisz dać im coś, co sami będą chcieli zobaczyć. Owszem, jeśli tworzy się film dla dzieci poniżej trzeciego roku życia, to jest to specyficzny odbiorca i ma się do czynienia z innego rodzaju pisaniem – musi ono być bardziej edukacyjne i nakierowane na tę określoną grupę wiekową. Ale jeśli tworzysz dla osób powyżej piątego-szóstego roku życia, to ja uważam, że mówimy o ogólnym odbiorcy.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Czyli nie ma dla ciebie różnicy między pisaniem filmu familijnego a na przykład serialu dla dorosłych?

Oczywiście potrzeba pewnego doświadczenia, żeby napisać dobry scenariusz pełnometrażowego filmu, ale szczerze mówiąc dla mnie scenariusz to scenariusz. Natomiast kiedyś rzeczywiście była różnica, gdy pisało się filmy animowane, bo można było pozwolić sobie na rzeczy, których nie dało się zrobić w filmach aktorskich. W animacji nic cię nie ogranicza, prawa grawitacji nie obowiązują, a zwierzęta mogą mówić. Dzisiaj, z powodu stosowania CGI (obrazy generowane komputerowo - przyp. red.) na szeroką skalę, te granice się zatarły i bardzo trudno jest je określić.

Czy ta wolność w tworzeniu historii do filmów animowanych ułatwia zadanie?

Kiedyś ktoś mi powiedział, że pisanie filmów animowanych musi być łatwiejsze, bo nie trzeba się tak wysilać przy tworzeniu postaci i historii, bo animacja sama je prowadzi. A ja odpowiedziałem, że jest właśnie na odwrót. Ponieważ nie masz aktorów, którzy są w stanie ocalić kiepski tekst i przyciągnąć uwagę widzów, musisz radzić sobie z kreską na papierze albo pikselami na ekranie, musisz mieć dużo mocniejszych bohaterów i mocniejszą strukturę narracji. Ostatecznie nie możesz liczyć na to, że Tom Cruise cię ocali. A jeśli przyjrzeć się animacjom, które odniosły sukcesy, można zauważyć, że ogólnie są lepiej napisane niż filmy aktorskie.

Czy "Pocahontas" była twoim pomysłem?

Nie. W dużych studiach bardzo rzadko to scenarzysta przychodzi z pomysłem. Ale sama historia pomysłu na "Pocahontas" jest dość ciekawa. W Disneyu były organizowane spotkania, podczas których każdy, kto był w jakiś sposób związany ze studiem, mógł przyjść i miał dwie minuty, by przedstawić swój pomysł przed szefostwem działu animacji. W tamtym czasie byli to Jeffrey Katzenberg, Roy Disney (bratanek Walta Disneya) i Michael Eisner, szef całego studia. Przyszedł do nich wtedy młody twórca Mike Gabriel, który przyniósł narysowany przez siebie rysunek indiańskiej dziewczyny w kajaku otoczonej zwierzętami i powiedział tylko: "Pocahontas". A wtedy odezwał się Jeffrey Katzenberg ze słowami: "To będzie nasz następny film". Mike Gabriel go wyreżyserował.

A jak zaczęła się twoja przygoda z "Pocahontas"?

To był przypadek. W zasadzie cała moja kariera to seria szczęśliwych przypadków. Pracowałem wtedy w Disneyu nad sitcomem. Ten sitcom się wtedy kończył, więc pracowałem nad kolejnym pomysłem na serial. Gdy ktoś w Disneyu przeczytał ten mój pomysł, dostałem telefon z pytaniem, czy nie chciałbym pracować nad "Pocahontas". To był początek drugiej "złotej ery" Disneya, która zaczęła się od "Małej syrenki" i "Pięknej i bestii". Uwielbiałem te filmy, bo to były musicale, a ja się wywodzę z musicali. Ale chcieli, bym pracował dla nich przez całe osiem tygodni. Powiedziałem, że trwa sezon naborów scenarzystów do telewizji i nie mam tyle czasu. Odrzuciłem tę propozycję. A potem znów do mnie zadzwonili i zaproponowali cztery tygodnie. Przyjąłem tę pracę. A później z czterech tygodni zrobiło się osiem, potem trzy miesiące i w końcu trzy lata.

"Pocahontas"
"Pocahontas"© Kadr z filmu

Obecnie "Pocahontas" jest często analizowana w kontekście ekologii. Co o tym sądzisz?

Tam jak najbardziej są proekologiczne przesłanki. Ale tak naprawdę nie zależało nam na tym, by zrobić rozprawkę o środowisku. Nam zależało na tym, by osadzić konflikt podobny jak w "Romeo i Julii" pomiędzy dwiema kulturami, które wydają się być bardzo sobie dalekie. Z jednej strony byli biali osadnicy, którzy szukali złota, przekopywali ziemię, chcieli wyciągnąć jak najwięcej zysku z natury, która ich otaczała. Z drugiej strony mieliśmy Indian, którzy tworzyli jedność z naturą. Którzy próbowali ją ochronić. Więc tak naprawdę ten ekologiczny skręt wynikał z samej historii.

Wielką siłą musicali jest to, że piosenki krystalizują w najważniejszych momentach to, o czym tak naprawdę jest film. Przełomem było, gdy Stephen Schwartz napisał tekst piosenki "Just Around the Riverbend", w którym podsumował sposób, w jaki Pocahontas widzi świat, jak kocha naturę i jak czuje się jednością ze zwierzętami i roślinami. Myślę, że ta piosenka wpłynęła na sposób, w jaki ludzie postrzegają tę postać.

W Polsce inna piosenka z "Pocahontas" zrobiła furorę - śpiewany przez Edytę Górniak w polskiej wersji "Kolorowy wiatr". Słyszałeś tę wersję?

Tak! Kiedy zacząłem prowadzić warsztaty scenariuszowe w Polsce, a to było około 10 lat temu, z zaskoczeniem odkryłem, że "Kolorowy wiatr" jest tu swego rodzaju hymnem.

Owszem. Śpiewamy tę piosenkę przy każdej okazji, na weselach, urodzinach, imprezach karaoke i nie tylko.

Już się o tym przekonałem. Gdy powiedziałem to Stephenowi, był bardzo zaskoczony. Nie miał o tym pojęcia. To bardzo ciekawe, że akurat ta piosenka stała się takim hitem w jednym kraju.

Myślę, że dzisiaj trudno byłoby zrealizować taki film bez zaangażowania rdzennych Amerykanów. Czy współpracowaliście z nimi przy produkcji "Pocahontas"?

Tak. Już wtedy byliśmy bardzo uważni na ich punkt widzenia. Pracowaliśmy z potomkiem prawdziwej Pocahontas. Pełnił rolę naszego doradcy. Przy produkcji pracowali też rdzenni aktorzy, którzy grali większość postaci Indian w filmie. Myślę, że byliśmy bardzo świadomi i staraliśmy się podejść do tego odpowiedzialnie. Ale prawdą jest, że dzisiaj to jest znacznie trudniejszy temat niż był 20 lat temu. Więc prawdopodobnie dzisiaj nie mógłbym napisać takiego filmu. Ale zrobiliśmy to.

Czy możesz zdradzić, nad czym teraz pracujesz?

Mam dużo projektów na różnych etapach. Jest wśród nich kilka polskich produkcji animowanych. Współpracuję z firmą TREFL, która produkuje puzzle. Stworzyli taki serial jak "Rodzina Treflików" i teraz chcą zrobić z tego pełnometrażowy film.

Rozmawiała Karolina Stankiewicz, Wirtualna Polska

18 kwietnia w kinie Elektronik w Warszawie odbędzie się masterclass z Philipem LaZebnikiem w ramach festiwalu Script Fiesta. Partnerem wydarzenia są Młode Horyzonty Industry.

W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" pochylamy się nad "Mocnym tematem" Netfliksa, załamujemy ręce nad szokującą decyzją Disney+, rzucamy okiem na "Nową konstelację" i jedziemy do Włoch z "Ripleyem". Znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Audiotece czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej:

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (3)