Pięć powodów, dla których warto wybrać się do kina na ''Listy do M. 2''
W tym tygodniu do kin wchodzi druga część *„Listów do M.”, czyli polskiej odpowiedzi na kultową bożonarodzeniową komedię romantyczną „To właśnie miłość”. Pierwsza część z 2011 roku odniosła spektakularny sukces. Nie tylko kasowy, ale i artystyczny. Nic więc dziwnego, że wyreżyserowany przez Mitję Okorna film, będący najpopularniejszą komedią wyprodukowaną po 1989 roku, doczekał się kontynuacji. Przedstawiamy pięć powodów, dla których warto wybrać się ten film do kina!*
1. Bawi… i wzrusza!
Niby prosta rzecz – film, który bawi i wzrusza – ale zastanówcie się chwilę i spróbujcie podać tytuły polskich filmów, które takie są. No właśnie. Przez wiele lat polscy filmowcy jakoś nie mieli ręki do komedii romantycznych. Albo „Katyń”, albo „Kac Wawa”. Ostatnio coś niecoś w tej kwestii się zmieniło, ale warto pamiętać, że to właśnie „Listy do M.” przełamały kiepską passę polskiego kina i zaprezentowały zupełnie nową jakość filmu rozrywkowego. Jeśli dobrze bawiliście się na jedynce, idźcie na dwójkę, nie zawiedziecie się.
2. To nie podróbka „To właśnie miłość”
Twórcy „Listów do M.” nie udawali, że pomysł na swój film zaczerpnęli od „To właśnie miłość” Richarda Curtisa, który w zgrabny sposób połączył kilka romantycznych wątków, osadzając je w czasie Bożego Narodzenia. Film okazał się hitem i nic dziwnego, że wiele twórców na całym świecie sięgnęło po sprawdzoną recepturę. Nic w tym złego, bo jak wiemy, reżyserzy bez ustanku „pożyczają” sobie pomysły. Najważniejsze, że przepis działa. Widzieliście? Lubicie? Zobaczcie jeszcze raz!
3. Wielowątkowa opowieść, bo więcej jest… lepiej
„Listy do M. 2” mają scenariusz bardzo oryginalny jak na polskie kino – mozaika opowieści i bohaterów, których losy w którymś momencie spotykają się. Takie filmy kręcili Quentin Tarantino („Pulp Fiction”), Jim Jarmusch („Kawa i papierosy”), ale podobnych produkcji w rodzimym kinie trzeba szukać ze świeczką. Wielowątkowa narracja wymaga od scenarzystów biegłości, na szczęście Marcin Baczyński i Mariusz Kuczewski zjedli zęby na serialach i nie spadli z wysokiego konia!
4. Przekroczone normy cukru
W „Listach do M. 2” Warszawa przypomina bardziej Nowy Jork niż Tiranę, a bohaterowie mieszkają w designerskich mieszkaniach. Wszystko to prawda, bo normy cukru w sequelu po raz kolejny zostają przekroczone. Po seansie widz czuje się, jakby zjadł tort… i dobrze mu z tym. Spożywanie na co dzień takiej ilości słodkości byłoby szkodliwe, ale od święta – kto nam zabroni?
5. Doskonała obsada
Maciej Stuhr jako prezenter radiowy, beznadziejnie pokłóceni Piotr Adamczyk i Agnieszka Dygant, Tomasz Karolak jako szelmowski Mikołaj, świetne role dziecięce. Jedno jest pewne - obsada w „Listach do M. 2” jest na medal. Wszyscy aktorzy, włącznie z drugoplanowym Piotrem Głowackim, doskonale odnaleźli się w swoich rolach. To dzięki nim będziecie śmiać się przez łzy, za co należą im się wielkie brawa.