Pomysły na coraz wymyślniejsze dręczenie widzów Azjaci czerpią przede wszystkim z przebogatego folkloru. Nie inaczej jest w przypadku prężnie rozwijającego się kina tajlandzkiego, które poza popularnymi tam slasherami i filmami o krokodylach-potworach, słynie z opowieści o duchach. Jednak fani „Shutter - Widmo”, legendarnego tajskiego straszaka, pokładający nadzieje w produkcji Ekachai’ego Uekrongthama zawiodą się sromotnie.
Fabularnie to typowe ghost story. Bohaterami są Hoi Lin i Sue, którzy w przypływie rozpaczy decydują się wziąć udział w rytuale, polegającym na spędzeniu nocy w zamkniętej trumnie. Według tajskich wierzeń można w ten sposób oszukać śmierć i uniknąć pecha. Tak rzeczywiście się dzieje – ukochana mężczyzny nagle wybudza się ze śpiączki, a rak płuc dziewczyny ulega remisji. Oczywiście, ingerencja w naturalny cykl życia i śmierci nie pozostaje bez konsekwencji. Bohaterów zaczynają prześladować upiory, a wszystko prowadzi do „zaskakującego” finału.
Problem „Trumny” nie polega jedynie na przewidywalności oraz użyciu wałkowanych setki razy klisz i motywów. Zresztą, w filmowej grozie coraz trudniej o jakąkolwiek innowacyjność. Horror, a szczególnie jego skośnooka odmiana, powinien sprawić, że na samą myśl o nocnej wizycie w toalecie nakryjemy się kołdrą po sam czubek głowy. Dlatego, gdyby „Trumna” miała taki potencjał, widz przymknąłby oko na sztampowy scenariusz. Niestety, tutaj również film zawodzi na całej linii. Czym w takim razie jest obraz Uekrongthamy?
Bez wątpienia twórcy mieli ambicje zrobienia czegoś więcej niż typowego azjatyckiego horroru, epatującego do znudzenia zjawami dziewczynek czy nawiedzonym sprzętem RTV. „Trumna” to w zasadzie dramat z filozoficznym zacięciem, gdzie groza stanowi jedynie pretekst, a motywem przewodnim jest miłość. Pretensjonalne, prawda? Na szczęście produkcja broni się wysmakowaną oprawą wizualną. Dopieszczone, świetnie skomponowane kadry oraz filtry zatapiające obraz w stalowo-niebieskiej poświacie robią piorunujące wrażenie, kreując odrealniony i nieco poetycki klimat. Dramatyczną sytuację bohaterów dookreśla również nastrojowa muzyka autorstwa Bruna Brugnano. Co z tego, gdy leniwe tempo narracji w zderzeniu z użytymi środkami wyrazu sprawia, że podczas seansu „Trumny” pokusa drzemki wzrasta z każdą minutą.
W konsekwencji nie wiadomo, do kogo tak naprawdę obraz jest kierowany. Miłośnicy produkcji wywołujących atak serca, pokroju „Klątwy Ju-on”, przypuszczalnie ani razu nie pisną, natomiast widzowie zorientowani na tzw. kino ambitne będą zażenowani banalnością scenariusza i fabularnymi płyciznami.
Wydanie DVD:
W odróżnieniu od filmu, wydanie DVD prezentuje się przyzwoicie. W dodatkach znajdziemy sceny usunięte, wywiady z obsadą, zwiastun kinowy oraz sylwetki aktorów i twórców. Aspekt techniczny to standard – obraz 16:9 oraz dźwięk DD 5.1 (wersja oryginalna i lektor). Dodatkowo w pudełku znajduje się wkładka ze zdjęciami. Mogło być gorzej.