Jeden z etatowych recenzentów naszego serwisu, przygotował zestawienie 15 najgorszych filmów 2011 roku. Zapraszamy do lektury.
15. Jak ona to robi? (reż. Douglas McGrath)
Zaskakująca transformacja: niezależna Carrie z „Seksu w wielkim mieście” stała się podporządkowaną mężczyźnie gąską z filmu Douglasa McGratha. Scenarzystka przeszła samą siebie - stworzyła kobietę-cyborga – zaprogramowanego tak, by nie popełniał najmniejszych nawet błędów. Tu nie ma miejsca na brudne pranie, nieszczęśliwe dzieci czy samolubny romans. Grana przez Sarę Jessicę Parker bohaterka to koszmar każdej feministki - jest oddaną żoną, odpowiedzialną matką i zawsze obecną przyjaciółką, która swoje życie w pełni podporządkowała innym. O sobie nie myśli w ogóle.
14. Miś Yogi (reż. Eric Brevig)
Hollywood rozjeżdżało już na miazgę większe hity i robiło to w gorszy sposób, ale „Miś Yogi” zasługuje na specjalną uwagę: tytułowy bohater jest wyjątkowo szkaradny, a intrygę, w którą go uwikłano, zaskakująco schematyczna. Warto też zwrócić uwagę, że w Polsce film pokazywano w 3D, ale jedyną trójwymiarową rzeczą był w nim (najwyraźniej powiększony) biust Anny Faris.
13. Och, Karol 2 (reż. Piotr Wereśniak)
Seksizm po polsku. Z plakatu filmu Wereśniaka spogląda na nas sześć pięknych kobiet – wyginających ciała, wydymających usteczka, kuszących dekoltami (największy należy do… lesbijki). Tytułowy Karol, jak na prawdziwego samca przystało, romansuje z każdą z nich z osobna. Co robią panie, gdy się o tym dowiadują? Zamieszkują z nim, usługując, spełniając seksualne zachcianki. Każda z nich (w tym żona!) spycha własne potrzeby na drugi plan, wierząc, że poligamia z wymarzonym mężczyzną i jego kochankami jest jedynym akceptowalnym rozwiązaniem powstałego impasu. A najgłośniej z tego wszystkiego na sali śmieją się właśnie… kobiety.
12. Los numerous (reż. Ryszard Zatorski)
Podobno o jakości filmu świadczy w sporym stopniu to, kto odgrywa w nim gwiazdorski epizod. Cóż, w „Los numeros” jest to Rafał Mroczek w eleganckim samochodzie. Mrok musiał też spowić umysł Ryszarda Zatorskiego, gdy godził się na realizację tego filmu. „Los numerus” tonie w absurdalnych zakrętach fabuły, ogólnej umowności tego, co się akurat dzieje i wyjątkowo słabo odegranych rolach pierwszoplanowych.
11. Anatomia strachu (reż. Joel Schumacher)
Co zawiodło? Właściwie wszystko. „Anatomia strachu” to kompromitacja, do której każdy dołożył swoją cegiełkę. Nawet autor plakatu. Joel Schumacher skleja opowieść o napadniętej we własnym domu parze niedbale, bez dawnego wigoru, Nicolas Cage wpada momentami w autoparodię, Nicole Kidman stać tylko na szereg histerycznych ekspresji, a zdjęcia Andrzeja Bartkowiaka są, mówiąc wprost, zwyczajnie brzydkie. Zmęczenie materiału bije z każdego kąta – można śmiało założyć, że scenariusz filmu powstał w latach dziewięćdziesiątych, a dziś wygrzebano go po prostu z zakurzonej szuflady.
10. Nie opuszczaj mnie (reż. Ewa Stankiewicz)
Histeryczne, emocjonalne porno. Ewa Stankiewicz opowiada o źle tego świata w sposób tendencyjny i nieznośny – niegodziwi są tu bankowcy, pielęgniarki, sklepikarze i kostka brukowa. Film tonie przez to w pretensji, przetwarzając niedojrzałe banały, które wykrzykiwane nam są prosto w twarz.
9. Wyjazd integracyjny (reż. Przemysław Angerman)
Jeśli zastanawialiście się, czy Przemysław Angerman może nakręcić gorszy film od swojego debiutu z 2002, „Jak to się robi z dziewczynami”, to macie odpowiedź – może! W jego drugim filmie roi się od płciowych stereotypów, taniego rzemiosła i aktorskich upadków z naprawdę wysokiego konia – dość powiedzieć, że Jan Frycz biega tu w sukience…
8. 1920 Bitwa Warszawska 3D (reż. Jerzy Hoffman)
Nie ma się nad czym rozwodzić - kto widział, ten wie. Spektakularna superprodukcja historyczna Jerzego Hoffmana okazała się archaicznym bublem z drętwymi rolami, mętnym przesłaniem, tanią martyrologią i prawie najgorszym 3D tego sezonu. Nawet szkoły, które miały „pójść”, szybko zdały sobie sprawę, że to otchłań bez dna.
7. Sanktuarium 3D (reż. Antoine Thomas)
Trzy fakty skreślają ten film na starcie. Po pierwsze, reżyser Antoine Thomas to człowiek-zagadka. W całym Internecie nie ma o nim najmniejszej wzmianki, fragmentu wywiadu, zdjęcia, dotychczasowego dorobku. Nie wiemy czy wcześniej skończył jakieś filmowe studia, czy może szorował podłogi. Po drugie, scenarzyści nie podpisali się pod fabułą z imienia i nazwiska. Skorzystali z pseudonimu Alan Smithee, zarezerwowanego dla twórców, którzy nie chcą przyznać się do swego dzieła. Po trzecie, 3D… No właśnie, gdzie jest 3D? Oryginalny tytuł („Hidden” – ang. ukryte) niby stanowi tu jakąś podpowiedź, ale śmiać się naprawdę nie ma z czego.
6. Wojna żeńsko-męska (reż. Łukasz Palkowski)
Miała być ostra satyra na relacje damsko-męskie, wyszła bezkształtna sklejka płytkich spostrzeżeń opięta schematem komedii romantycznej. Cały projekt jest rozczarowujący zwłaszcza przez wzgląd na nazwisko reżysera – Łukasz Palkowski nakręcił parę lat temu niezły „Rezerwat”, prorokowano mu nawet karierę. „Wojna…” te plany weryfikuje, sprowadzając jego zapędy do psycho-papki w telewizyjnym wydaniu.
5. Czarne słońce (reż. Krzysztof Zanussi)
Krzysztof Zanussi miewał już w ostatnich latach większe kompromitacje (ot, choćby pseudo-komedia „Prosto w serce”), ale ta boli szczególnie. „Czarne słońce” powstało za europejskie pieniądze, zagrali w nim nawet znani aktorzy, a dystrybutorem jest uznana firma Gutek Film. Tymczasem efekt końcowy to dziwna mieszanka taniego kryminału i jeszcze tańszego romansu. Jak do tego doszło? Nie wiadomo, ale najwłaściwszą rekomendacją dla dzieła Zanussiego jest fakt, że trafiło do naszych kin aż cztery lata po powstaniu.
4. Skyline (reż. Colin Strause, Greg Strause)
Napisać, że "Skyline" to najgorszy film science-fiction od czasu "Dnia Niepodległości" i "Transformersów", to poczynić mu niezamierzony komplement poprzez sugestię, że cechuje się on podobnym rozmachem i jakimkolwiek profesjonalnym wykończeniem. Nikt tu nie chciał nakręcić filmu od podstaw - bardziej opłacało się reanimować czyjeś pomysły. Dlatego twórcy rozkopują filmowe groby, kradną rozkładające się idee, sięgając po to, co akurat pod ręką. Nawet bohaterów nie da się tu w żaden sposób polubić - to grupka bogatych idiotów, którym przyzwoitości i rozumu nie starcza nawet na lojalność względem siebie.
3. Trzy minuty. 21:37 (reż. Maciej Ślesicki)
Trzy minuty, a właściwie sto dwadzieścia trzy. Spięta papieską klamrą, składająca się z trzech nowel rozprawa na temat „ludzkiej kondycji”. Z Bogusławem Lindą w roli sparaliżowanego malarza. Z koniem będącym ekwiwalentem wolności ducha. W reżyserii Macieja Ślesickiego, naszego nadwiślańskiego Luca Bessona. Nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości – w całej naszej kinematografii nie ma drugiej takiej rzeczy.
2. Prosto z nieba (reż. Piotr Matwiejczyk)
Popularny reżyser kina offowego Piotr Matwiejczyk w końcu tego dokonał: nakręcił film, którego NIE DA SIĘ oglądać. Potrzebował tylko jednej tragedii narodowej, dziewięćdziesięciu minut i całego zastępu polskich gwiazd, które bez problemu udało mu się skompromitować. Wystarczy jeden rzut oka na zwiastun, reszta jest tylko milczeniem.
1. Weekend (reż. Cezary Pazura)
Jeśli ostatnich dziesięć lat spędziliście w śpiączce, debiut reżyserski Pazury być może nawet się Wam spodoba: kolorowy sen Pazury o reżyserskiej potędze skrzy się przebrzmiałymi standardami w najlepsze. Jak nie ujęcie z bagażnika a'la Tarantino, to matrixowski bullet-time, jak nie dialogi Guya Ritchiego, to heist movie w stylu Mameta... W niedzisiejszości „Weekendu” może i nie byłoby nic złego, ale Pazura swoich pomysłów zwyczajnie nie potrafi sprzedać. Brak mu talentu, brak podstawowych umiejętności realizatorskich (nieudolne naśladownictwo nie jest jednym z nich). „Weekend” to zbiór piwnych gagów, których na trzeźwo nikt nie powinien oglądać. Bluzg tu, bluzg tam, i dialog gotowy. Kto nie słucha, tego w ryj, kto nie nasz - temu won. Brawo. Jednak można nakręcić film gorszy niż "Ciacho".