Jeśli zastanawialiście się kiedyś, co stało się z przystojnym, utalentowanym aktorem, którego pamiętacie z ról w „Zostawić Las Vegas” czy „Dzikości serca”, mamy dla was odpowiedź – chodzi o pieniądze. A właściwie ich brak, bowiem to piętrzące się długi i wieloletnie życie ponad stan pchnęło Cage’a w kierunku najbardziej prymitywnych, ale jednocześnie najlepiej płatnych fabuł.
Jak do tego doszło? Do końca nie wiadomo. Pewne jest tylko, że w nowe milenium aktor wkroczył z drugą żoną – córką Elvisa, Lisą Marie Presley, kontem pełnym pieniędzy, nominacją do Oscara za „Adaptację” i ambicją zrobienia kariery reżyserskiej. Czas jednak dość szybko zweryfikował te plany, a rok 2002 był ostatnim, który Cage może uznać za naprawdę udany. Dwa lata później był już rozwiedziony, zadłużony, uwikłany w kontrakt na kilka tandetnych blockbusterów, a jego debiut reżyserski, dramat „Sonny”, został doszczętnie zmiażdżony przez krytykę.
Niedługo później w mediach zaczęły pojawiać się pierwsze doniesienia o kłopotach finansowych Cage’a, jego kolejnych dziwactwach i fanaberiach, a filmografię aktora regularnie wypełniały coraz bardziej tandetne sensacje i thrillery. Nie jest tajemnicą, że aktor od zawsze prowadził hulaszcze życie, ale dopiero zarobiwszy w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych swoje pierwsze miliony dolarów miał naprawdę za co balować. Cage trwonił więc pieniądze, jak opętany – kupował drogie rezydencje i luksusowe samochody, dawał sowite napiwki i gromadził bezużyteczne gadżety.
Nigdzie nie zagrzewał miejsca na dłużej. Przeprowadzał się z Malibu na Bahamy, z zamku w Bawarii do apartamentu nad Atlantykiem. A gdy pieniądze akurat się kończyły – zaciągał kolejne pożyczki, obciążał hipoteki swoich mniej reprezentacyjnych domostw Rekord pobił, biorąc na poczet zabytkowej rezydencji w Bel Air sześć różnych pożyczek na łączną kwotę 18 milionów dolarów. Zbudowany w 1940 roku budynek, niegdysiejszą siedzibę Deana Martina i Toma Jonesa, sprzedał w 2010 roku za 10 milionów dolarów, choć jego wartość rynkowa była co najmniej trzykrotnie większa.
Taki tryb życia szybko doprowadził aktora do wielomilionowych długów w bankach i skarbówce. W 2009 roku Cage obwinił za tę sytuację swojego doradcę finansowego Samuela J. Levina, którego publicznie oskarżył o defraudację i niekorzystne rozporządzenie jego mieniem. Levin nie pozostał mu dłużny – podczas procesu wyjawił, że Cage nie potrafił zarządzać swoimi finansami, a w samym tylko w 2007 roku kupił trzy rezydencje za ok. 33 miliony dolarów, 22 samochody (w tym 9 Rolls Royce’ów), 12 zestawów drogiej biżuterii oraz 47 dzieł sztuki i tzw. przedmiotów egzotycznego pochodzenia, w tym… czaszkę Tarbozaura, za którą zapłacił 276 tysięcy dolarów.
Jak można się było spodziewać, piętrzące się wydatki i zaległości nie pozwalały mu przebierać w propozycjach filmowych. Cage przyjmował więc każdą dobrze płatną rolę, co doprowadziło do występów w tak karykaturalnych filmach, jak „Kult”, „Bangkok Dangerous”, „Zapowiedź”, „Next” czy „Ghost Rider”. Nawet angaż w „World Trade Center” Olivera Stone’a zakończył się srogą żenadą – dość powiedzieć, że w roku 2008 Cage otrzymał zbiorową nominację do Złotej Maliny za aż cztery swoje filmy.
Dzisiaj, u schyłku 2011 roku, jego sytuacja nie wygląda bynajmniej dużo lepiej. Cage wystąpił w drętwym „Polowaniu na czarownice”, kompletnie nieudanej „Anatomii strachu”, sztampowym „Seeking Justice” oraz filmie, który spina wszystkie te dokonania klamrą umowności – „Piekielnej jeździe 3D”, gdzie w jednej ze scen bohater Cage JEDNOCZEŚNIE uprawia seks, pociąga z gwinta whiskey i zabija pięciu facetów.
Czy można powiedzieć to sobie w sposób bardziej bezpośredni? Cage na własne życzenie zdegradował swoją wspaniałą niegdyś karierę do pułapu jarmarcznej autoparodii, w której coraz częściej to on bawi się lepiej, niż my. Nick, chłopie, weź się w garść!