Radykalizująca się Europa o krok od rewolucji. Wstrząsający film
W końcu na Berlinale pojawił się film, o którym będzie głośno. "Je suis Karl" to mocne, wstrząsające i niebywale potrzebne kino w świecie, w którym coraz wyraźniej kształtują się podziały na my kontra oni, nasze kontra wasze, a radykalne poglądy z impetem wchodzą pod strzechy. Czyżbyśmy stawiali się świadkami odrodzenia faszyzmu?
Trudno nie odnieść wrażenia, że Europa znajduje się obecnie w sytuacji ogromnego kryzysu geopolitycznego. Od lat możemyobserwować wzrost poparcia dla skrajnej prawicy czy to na Węgrzech, czy w Polsce, ale również w innych krajach europejskich.
Nasz kontynent coraz bardziej się radykalizuje, reagując na niepewne czasy czy obecny od kilku lat kryzys uchodźczy i ekonomiczny. Powstają skrajne ugrupowania, jak choćby niemiecka PEGIDA, której celem jest walka z rzekomą islamizacją Niemiec i pozostałych państw Europy.
Ale nawet tak "daleko", jak za naszą zachodnią granicą, nie trzeba szukać - wystarczy popatrzeć na rosnący w siłę założony w Polsce Obóz Narodowo-Radykalny, który – jak napisał działacz partii Razem, Robert Koliński - "w sposób jawny odwołuje się do swych przedwojennych, faszystowskich, antysemickich, rasistowskich i ksenofobicznych korzeni".
Christian Schwochow, reżyser pokazywanego na festiwalu w Berlinie "Je suis Karl", nie przechodzi obojętnie obok danych, mówiących, że połowa ataków terrorystycznych w UE ma charakter etniczno-nacjonalistyczny i separatystyczny (dane z 2019 roku, źródło: Europol) i w swoim fimie pokazuje świat młodych ludzi, którzy coraz częściej zwracają się w prawą stronę, przypisując "obcym" wszystko, co złe.
Trudno przejść obojętnie obok produkcji, która tak mocno i dosadnie opowiada o Europie na krawędzi kryzysu. Christian Schwochow opowiada o faszyzmie, który rośnie w siłę, kontrolowaniu własnej narracji i kreowaniu rzeczywistości zgodnej z oczekiwaniami czy przekonaniami. "Je suis Karl" tworzy niebywale emocjonalnie angażującą historię, by rozłożyć wszystkich na łopatki bolesnym i wstrząsającym finałem.
Elegancki nazizm
Alex (Milan Peschel) i Ines są szczęśliwym i wrażliwym małżeństwem, które przed laty pomogło jednemu z uchodźców przedostać się do Niemiec. Empatyczni i pomocni żyją w zgodzie ze swoimi przekonaniami jako pełnoprawni obywatele Europy, którzy zdają sobie sprawę ze uprzywilejowanej pozycji wobec tych, którzy nie mogą czuć się bezpiecznie we własnej ojczyźnie.
Jednak pewnego dnia w mieszkaniu wybucha bomba. Zdarzenie ma wpływ na córkę małżeństwa, Maxi (Luna Wedler). Kto odpowiada za zamach? Podejrzenia natychmiast padają na islamskich ekstremistów, a rosnąca w siłę skrajna prawica tylko zaciera ręce, jak wykorzystać atak do własnych celów.
Przedstawicielem młodzieżowej organizacji, której celem przede wszystkim jest przejęcie władzy w Niemczech, jest Karl (Jannis Niewöhner). Chłopak szybko dostrzega możliwość wykorzystania historii Maxi do własnych celów.
Zaprzyjaźnia się z nią, zabiera na spotkania i wiece ruchu, daje jej oparcie i zrozumienie. Staje się dla niej jedną z ważniejszych postaci w tym trudnym momencie, która doskonale wie, jak wykorzystać narastający gniew dziewczyny. Maxi, w przeciwieństwie do popadającego w smutek i depresję ojca, chce działać i wykrzyczeć swoje emocje.
Ku przestrodze
W "Je suis Karl" najbardziej uderza fakt, że do propagandowych celów faszyzującej organizacji zostaje wykorzystana bezbronna i zagubiona ofiara ataku. Maxi dostaje pozorne wsparcie i zrozumienie, a tak naprawdę jest środkiem do osiągnięcia celu wyznaczonego przez Karla – wywołanie masowej rewolucji przeciwko ludziom o innym kolorze skóry, uchodźcom czy innowiercom.
I choć z ekranu pada wiele wstrząsających słów, to tak naprawdę czyny wzbudzają większe dreszcze przerażenia. Kiedy Karl i jego znajomi dostrzegają, że atak terrorystyczny nie przebudził Berlina ani Europy do działania, decydują się na o wiele bardziej radykalne kroki. Planują morderstwo.
"Je suis Karl" może silnie rezonować z europejskim społeczeństwem. Skrajne postawy wobec innych nie są obce na naszym podwórku. Nie trzeba chyba przypominać spektakli uprzedzeń i nienawiści, które od kilku lat rozgrywają się np. podczas Marszu Niepodległości.
Zwiastun filmu "Je suis Karl":
Schwochow pokazuje, jak silnym czynnikiem w agresji jest strach i bezradność. Punktuje, w jaki sposób media, a szczególnie social media, przyczyniają się do podziałów i pozwalają na kontrolę opowiadanych historii. A także – ku przerażeniu widzów – uzmysławia nam, że rewolucję i rozlew krwi można sprawnie zaplanować i zorganizować.
Oby film niemieckiego twórcy był obrazem ku przestrodze, a nie rodzajem inspiracji do zbrodniczego działania.
Małgorzata Czop, Berlinale 2021