Redbad Klijnstra: ''moher z Amsterdamu'' nie rozumie nagonki na ''Smoleńsk''
Jedni cenią go nie tylko za talent aktorski, ale również za to, że nie wstydzi się swoich poglądów i dzielnie broni ich w mediach. Inni nazywają go "moherem z Amsterdamu" i twierdzą, że nie ma szczęścia do doboru filmowego repertuaru.
W tym roku Redbad Klijnstra (wraz z Beatą Fido) znalazł się na liście nominowanych do Węży, czyli polskich antynagród filmowych, w kategorii "Najgorszy duet" za "Smoleńsk". Klijnstra swojej nominacji nie komentuje i podkreśla, że nie rozumie nagonki na film Antoniego Krauze. Cieszy się, że takie dzieło powstało. Sam zresztą przychyla się do teorii o zamachu smoleńskim i chętnie podejmuje ten temat w wywiadach.
Klijnstra, znany chociażby z „Pitbulla” czy „Na dobre i na złe”, jest także człowiekiem głęboko wierzącym i przygotował właśnie monodram. Będzie go można zobaczyć w czasie Wielkiego Postu. Ma mu pozwolić zmierzyć się z osobistą traumą, która trwa od wielu lat.
Wyjazd z miłości
Jest synem Polki i Holendra. Rodzice poznali się w Warszawie. Jego ojciec przyjechał tam na wymianę studencką i zakochał się w Jolancie, uczennicy szkoły baletowej.
Narodziny dziecka wprawdzie pokrzyżowały kobiecie plany o karierze tanecznej, ale nie narzekała. Syn wspominał, że była niezwykle ciepłą, wspaniałą kobietą i najlepszą przyjaciółką. Niestety, rodzinne szczęście zakończyła tragedia, po której Klijnstra długo nie mógł się otrząsnąć i która miała ogromny wpływ na jego dalsze życie.
Wielka trauma
20 lat temu w Amsterdamie jego mama, Jolanta Zalewska, zginęła w niewyjaśnionych okolicznościach.
- Do dziś nie wiadomo co się stało -* zwierzał się aktor w "Dobrym Tygodniu". *- Moja żałoba trwała ponad 15 lat. Przechodziłem profesjonalne terapie, które niewiele mi pomogły.
Klijnstra przyznawał, że przeżył ogromną traumę; żałował, że nie dane mu było spędzić z mamą więcej czasu.
- To wszystko miało na mnie ogromy wpływ, zdeformowało mój sposób widzenia świata, relacji z kobietami. W ogóle nie radziłem sobie w związkach – dodawał.
Nieudane związki
Faktycznie, aktor długo nie mógł stworzyć szczęśliwego związku. Do Polski przyjechał po maturze, jako 18-letni chłopak. Zdecydował się na studia w warszawskiej Akademii Teatralnej i tam poznał młodszą od niego o dwa lata Małgorzatę Kożuchowską. Zaiskrzyło.
– Oboje wyznawali podobne światopoglądy i systemy wartości, to ich do siebie zbliżyło – mówił jeden z ich znajomych.
Zagrali nawet razem w filmie "Gry uliczne", ale ich związek nie przetrwał próby czasy. Kożuchowska związała się z Marcinem Dorociński, Klijnstra zaś zaręczył się z piosenkarką Katarzyna Nosowską. Do ślubu jednak nie doszło i aktor zaczął się obawiać, że być może nigdy nie znajdzie tej jedynej.
Zamknięty rozdział
Wszystko wskazuje jednak na to, że los się do niego uśmiechnął. Obecnie aktor szczęście znalazł podobno w ramionach koleżanki z serialu "Na dobre i na złe" - z którą zagrał również w spektaklu "Małe zbrodnie małżeńskie" - Emilią Komarnicką (na zdjęciu).
Para chętnie pokazuje się razem, ale o swoim związku nie chcą opowiadać. Wydaje się więc, że aktor zamknął już za sobą pewien rozdział. Dowodem na to jest również monodram "Matko jedyna", który ma mu pomóc zmierzyć się z traumą spowodowaną śmiercią mamy.
- Przez 40 dni będę rozmyślał o tym, co mnie spotkało, i chcę zamknąć tamten etap życia. W Wielkanoc chcę zmartwychwstać już jako inny człowiek - powiedział w rozmowie z „Dobrym Tygodniem”.
Ukarany za poglądy
Klijnstra nie ma zamiaru wracać na stałe do Holandii, ale przyznaje, że w Polsce nie jest mu łatwo.
- Ostatnio jeżdżę częściej do Holandii i tam występuję, aby zrekompensować sobie straty materialne wynikające z moich poglądów - wyznawał w "Gościu Niedzielnym".
Twierdził, że przez to, że nie kryje się ze swoimi prawicowymi poglądami, znalazł się na czarnej liście.
– Jestem na pewno w mniejszości wśród tych aktorów i reżyserów, którzy wypowiadają się publicznie. To nie jest komfortowe, bo odkąd zacząłem zabierać głos, to zarabiam mniej - dodawał. - Jednak w naszym środowisku jest grupa ludzi, którzy myślą podobnie do mnie i mi to mówią, choć z różnych względów tego publicznie nie ujawniają, bo na przykład mogłoby to mieć negatywny wpływ na ich zarobki.
„To nie jest propagandowy film”
Nominacją do Węży się nie przejmuje i twierdzi, że choć "Smoleńsk" nie wyszedł dokładnie tak, jak sobie wyobrażał, jest dumny z udziału w tym filmie. Według niego środowisko artystyczne i media zrobiły nagonkę na reżysera.
- Wyszło, jak wyszło, bo wielu aktorów i twórców kiedyś współpracujących z panem Antonim mu odmówiło. Ludzie z jego pokolenia, jego przyjaciele mu odmówili. Niektórzy nie chcieli z nim nawet rozmawiać, nie mówiąc już o przeczytaniu scenariusza. To jest ciekawe - mówił w "Gazecie Wyborczej".
- To nie jest propagandowy film. Nie jest podyktowany lub zamówiony przez jakiekolwiek siły polityczne. To od początku własna inicjatywa pana Antoniego podyktowana pewną wewnętrzną koniecznością. W tym samolocie zginęło wielu jego bliskich przyjaciół i mówił mi, że jako filmowiec potrafi się zmierzyć z tym tylko w ten jedyny sposób. I że on może pozwolić sobie na ten film, bo karierę już zakończył i może się wystawić na pewny, jak widać, atak.