"Siódmy syn": Do zapomnienia po siedmiu minutach [RECENZJA]

Wszystko wskazuje na to, że wciąż jeszcze są twórcy, którym wydaje się, że jeśli tylko do filmu wrzuci się wątek walki dobra ze złem, efekty specjalne i znanych aktorów, to sukces mają gwarantowany. Tak jednak nie jest, czego najświeższym przykładem jest *"Siódmy syn" Sergeya Bodrova.*

"Siódmy syn": Do zapomnienia po siedmiu minutach [RECENZJA]

22.01.2015 14:28

Mistrz Gregory od lat walczy ze złem pod wszelkimi postaciami, w tym groźną czarownicą, Mateczką Malkin. Kiedy ucieka ona z więzienia i zabija jego ucznia, Mistrz Gregory wyrusza, by zabrać na szkolenie Toma Warda, siódmego syna siódmego syna. Legenda bowiem głosi, że tenże chłopak dokona rzeczy niebywałych.

Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale fabuła po raz kolejny zasadza się na siłach mroku chcących zniszczyć ludzkość, dobru stawiającym dzielny opór oraz przeznaczeniu. Wszystko jest tu dobrze znane – od wątpliwości czy to aby na pewno właściwy młodzieniec z przepowiedni, po równie schematyczne szkolenie, kolejne przygody i ostateczne starcie ze złem. Jeśli ktoś jednak zgubi się w meandrach historii i „niezwykle zaskakujących” zwrotach akcji, szybko powróci na właściwe tory. A to za sprawą drętwych dialogów, z których co najmniej połowa służy wyłącznie temu, żeby objaśniać to, co akurat dzieje się na ekranie. Jakbyśmy nie wiedzieli, że Mateczka Malkin pragnie rządzić światem i nienawidzi ludzi (z wzajemnością).

Równie drętwe są próby rozśmieszenia widowni kolejnymi żartami – udało się to raptem dwa razy w trakcie seansu. A to niedobrze, bo dystans i ironia potrafią często obronić tego typu produkcje. Niestety, zamiast tego widz otrzyma sporo irytującego patosu wspieranego przez bombastyczną muzykę. Co z kolei przełoży się na pokłady kiczu i tego, że „Siódmy syn” zamiast być klimatycznym lub straszny, częściej śmieszy. Wbrew zamierzeniom twórców, ma się rozumieć.

Najgorsze jest jednak oglądanie aktorów, którzy muszą w filmie Bodrova występować. O ile jeszcze Julianne Moore jako Mateczka Malkin stara się chociaż trochę bawić swoją rolą, o tyle Jeff Bridges często ma minę, jakby zastanawiał się, co go podkusiło, żeby podpisać kontrakt. O młodych wykonawcach nie ma co nawet wspominać – Ben Barnes jest mdły i nijaki, zaś Alicia Vikander cały czas ma jedną, kusicielską minę.

Proszę mnie źle nie zrozumieć – nie jestem przeciwnikiem produkcji takich jak „Siódmy syn”. Generalnie nie oczekuję od nich sensu, przesłania, bądź nie wiadomo jakich odwołań do rzeczywistości. Idąc jednak do kina chcę mieć zapewnioną przynajmniej zabawę na solidnym poziomie. A ponieważ w filmie Sergeya Bodrova rozczarowują nawet efekty specjalne, sceny akcji i rozjeżdżające się – nie mówiąc o tym, że zupełnie niepotrzebne – 3D, postarałem się, by zapomnieć o nim kilka minut po seansie.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (7)