Sonia Bohosiewicz: Jak u Pana Boga za piecem!
W filmie *„Obława” Marcina Krzyształowicza, który na tegorocznym festiwalu w Gdyni zdobył Srebrne Lwy, Sonia Bohosiewicz zagrała Hannę, żonę konfidenta Henryka Kondolewicza – w tej roli Maciej Stuhr. Dla większości aktorów plan tej, realizowanej wysoko w górach, partyzanckiej historii do najłatwiejszych nie należał. Sonia Bohosiewicz miała zapewnione warunki „jak u Pana Boga za piecem”. Aktorka realizowała bowiem swoje zdjęcia w przytulnym domku. Poza tym, będąc w ciąży ze swoim drugim synkiem, Leonardem, cieszyła się szczególnymi względami.*
- W tym roku na 27 godzin zostawiłaś swego synka Leonarda pod opieką męża i przyleciałaś na festiwal filmowy do Gdyni, żeby obejrzeć i promować film *„Obława” Marcina Krzyształowicza, w którym grasz żonę konfidenta Kondolewicza. Jak wrażenia po projekcji?*
W Gdyni pierwszy raz obejrzałam „Obławę”. Kopia była tak gorąca, że ten kto ją wkładał do projektora musiał być chyba w specjalnych rękawicach żaroodpornych. Nie jestem w stanie ocenić, czy ten film jest taki jak sobie go wyobrażałam. Wyszłam z pokazu w szoku, razem z Maćkiem Stuhrem i Weroniką Rosati. Każdy się trząsł jak dziecko po maturze.
- Co Cię najbardziej zszokowało?
Wszystko! Historia. Scenariusz leżał na moim biurku ponad dwa lata. Znałam go bardzo dokładnie, ponieważ od samego początku byłam przewidziana w obsadzie. Co innego jednak filmować opowieść we własnej głowie, a co innego zobaczyć ją na ekranie - z konkretnymi twarzami, w określonej lokalizacji, z dźwiękiem, światłem, pięknymi zdjęciami, które wymyślił Arek Tomiak.
- I Ty fotografowana w tych pięknych kadrach stworzonych przez Arka Tomiaka, na tle domku w stylu skandynawskim. Jak Ci się patrzyło na samą siebie?
To było ciężkie przeżycie (śmiech). To taki sam przypadek jak oglądanie zdjęć z jakiegoś ważnego wydarzenia, na przykład z wesela. Kiedy je pierwszy raz oglądamy, widzimy na nich tylko siebie. Niezależnie od tego, czy jest to grupowe zdjęcie 50 osób, czy indywidualne, zawsze na początku wyławiamy swoją twarz. Ja też po pierwszym obejrzeniu skupiłam się na sobie. Myślę, że przy kolejnym oglądaniu będę w stanie oddzielić się od tego obsesyjnego, egoistycznego patrzenia na siebie. Tak więc kilka obejrzeń filmu jeszcze przede mną.
* - „Obława” wpisuje się w nurt filmów reinterpretujących historię. To nie jest historia czarno-biała, w której występują dobrzy Polacy i źli Niemcy. Podział na dobro i zło przebiega w każdym z nas. Jesteśmy trochę dobrzy, trochę źli. Jak na tym tle wygląda Twoja bohaterka?*
Kondolewiczowa też jest trochę dobra, trochę zła. W ogóle nie mu tu postaci jednoznacznych. Okazuje się, że osoby, które na pierwszy rzut oka chciałoby się potępić – na przykład mąż Kondolewiczowej, konfident – przy bliższym poznaniu przejawiają szlachetne pobudki, które ich w jakiś sposób usprawiedliwiają.
- Takim przykładem jest Pestka, grana przez Weronikę Rosati…
Tak, bo Pestka wydaje kolegów z oddziału partyzanckiego w imię ratowania swojej najbliższej rodziny, 14-letniej siostry, jedynej, która jej została. Nie wiem, chyba też bym tak postąpiła?
- A co usprawiedliwia Twojego filmowego małżonka, którego gra Maciej Stuhr?
Mój mąż, Kondolewicz, to chyba najbardziej negatywna postać w filmie. Okazuje się, że on to wszystko robi z miłości do żony. Jest skłonny przychylić jej nieba w tych trudnych wojennych czasach. Zbiera pieniądze nie tylko po to, żeby ona mogła sobie przemywać odciski wodą z Lourdes, 100 złotych za butelkę. Bierze pod uwagę fakt, że może zaraz po nich przyjdą i trzeba się będzie wykupić. Wie, że pieniądze są jedyną kartą przetargową w momentach, kiedy wszystkie inne wartości są zachwiane. I nikt się nad nimi nie zlituje. To zabezpieczenie dla osoby, którą szalenie kocha, ale nie jest w stanie się do niej zbliżyć. Zaspokaja się patrząc na karty z nagimi kobietami. Na końcu wyjmuje jednak zdjęcie żony.
- Seks małżeński jest i go nie ma. Dlaczego?
Jej oziębłość powoduje jego niemoc twórczą. Mimo że ją kocha. A jej oziębłość wynika z jego postępowania, którego ona absolutnie nie akceptuje.
- Wszyscy zgodnie podkreślali, że warunki na planie „Obławy” nie były łatwe - bieganie po górach, zimno, etc.
Zdjęcia realizowane były wysoko w górach. Chłopaki szli na plan pół godziny. Kiedy zjechali na dół, żeby rozpocząć zdjęcia w naszym skandynawskim domku, rozpływali się w zachwytach, że nareszcie jest ciepło.
- Twoja bohaterka, pomimo wojny, miała zapewnione bardzo komfortowe warunki. Czy Ty na planie miałaś podobne?
Ja miałam jak u Pana Boga za piecem. Była to kolejna rola, którą przyszło mi zagrać w ciąży. Po „Wojnie polsko-ruskiej”, kiedy grałam z moim synem Teodorem. W „Obławie” natomiast zagraliśmy z Leonardem. Arek Tomiak musiał się postarać, żeby nie było tego widać. Chyba siłą woli trzymałam małego blisko kręgosłupa. Strasznie chciałam w tym filmie zagrać. Maciek Stuhr podczas sceny seksu zapytał: „Powiedz mi chociaż, co jest w środku, chłopiec czy dziewczynka?”. „Niestety, Maciusiu, chłopiec” – odpowiedziałam (śmiech).
- Nadal godzisz te dwie role – mamy Leonarda i aktorki promującej film?
Trzeba promować! Czasy są trudne, ludzie nie chcą chodzić do kina i wydawać pieniędzy na bilety. Jak nikt nie będzie chodził do kina, to nikt nam nie zapłaci, za to że gramy. A ja zrobię wszystko, żeby grać (śmiech).
- A jak czujecie się teraz oboje z Leonardem?
Dziękuję, bardzo dobrze…
- A propos promocji. Kiedy zaczniesz się udzielać przy promowaniu *„Syberiady polskiej”. Jakie są losy filmu Janusza Zaorskiego?*
Następny termin premiery wyznaczono na 17 września. Może się wyrobimy. A jeżeli nie, to premiera spada na następny rok.
- Co będziesz robić przez ten czas?
Oprócz tego, że będę się opiekowała dwójką dzieci i poświęcała więcej czasu domowi, zamierzam wrócić do teatru. Rozpoczynam przygotowania do nowej sztuki. Niebawem ogłoszę o jaką sztukę chodzi i w jakim teatrze zagram, ale jeszcze nie teraz.
Rozmawiała Ewa Jaśkiewicz/AKPA