Spektakl "K.” w Teatrze Polskim w Poznaniu [RECENZJA]: „Hańba! Zdrajca! Ubek!” – dojmująca wizja przyszłych wyborów
Jest rok 2019. Na ulicach zamieszki, po scenie wałęsa się zagubiona demonstrantka z tasakiem w ręce. Nie może się zdecydować, na kim się mścić. Czeka na wyniki wyborów, które przesądzą o kolejnych 4 latach władzy w Polsce. Taka czarna wizja nieodległej przyszłości rysuje się w sztuce Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego. Jej głównym bohaterem jest K. – Jarosław Kaczyński.
Spektakl rozpoczyna krótki monodram nieznanej postaci o pomalowanej na biało twarzy. Postać mówi nam, że miała sen. Opowiada o Polsce, swoim kocie i co chwila raczy widza żartami "niewysokich" lotów. Na głowie kaszkiet, na barkach za duża marynarka. Widz może pomyśleć, że ogląda kolejny koszmar nocy kabaretowej. To jednak nie jest jeszcze wyczekiwany K. To tylko występ lidera Partii Clownów - odgrywającego rolę błazna na polskiej scenie politycznej. Widzimy w tej groteskowej postaci jednocześnie nawiązania do Palikota, Kukiza, Leppera czy Janusza Korwina-Mikkego. Nie sposób nie zastanowić się, jak ktoś taki mógł zajść w polityce aż tak daleko.
K. vs Donald
Tytułowy K. jest grany przez Marcina Czarnika - przystojnego bruneta, niepokojąco uzależnionego od obecności swojej matki (Barbara Krasińska). Mimo że aparycja aktora mocno odbiega od postury Jarosława Kaczyńskiego, po chwili można dostrzec podobieństwa: nerwowe gesty, spojrzenia, oblizywanie warg czy sposób cedzenia słów.
Na scenie pojawia się również Donald (w tej roli Jacek Poniedziałek)
, ubrany w idealnie skrojony garnitur, przedstawiony jako osoba, która władze już kiedyś dostała, ale nie bardzo wiedziała, co z nią zrobić. I która znowu bierze udział w wyścigu, chociaż tak naprawdę nie chce go wygrać. Donald jest miły, szarmancki i jednocześnie niesamowicie leniwy, pozbawiony ambicji. Jest antagonistą dla K. Trudno sobie wyobrazić jednego w oderwaniu od drugiego.
K. jest bez skrupułów
K. w sztuce jest osobą bez skrupułów. Zmyślny strateg, planujący kolejne ruchy z wprawą szachisty. Maminsynek, wychowywany w całkowitym oderwaniu od rzeczywistości, nie mający kontaktu ze społeczeństwem. Konfident, który na scenie politycznej szeptem oraz krzykiem toruje sobie drogę do kolejnych stanowisk. "Tkał czarne legendy" - pada głos z offu.
Akcja spektaklu rozgrywa się w październik 2019 r., czekamy na wyniki wyborów. Po scenie nerwowo snuje się kobieta ubrana w drogą garsonkę. W rękach trzyma kwiaty i balonik. Strój pobrudzony ziemią, na klatce piersiowej widać oznaki rozkładu, rana na głowie. To duch Unii Wolności, który nie wie, komu składać gratulacje. "Pani by nie chciała wrócić do czasów, w których rozumieliśmy co robimy?” - pyta.
Po stronie partii rządzącej zamieszanie, nikt nie wie, dlaczego wyników ciągle nie ma. Na ulicach zamieszki, po scenie wałęsa się zagubiona demonstrantka z tasakiem w ręce. Nie może się jeszcze zdecydować, na kim się mścić. Czeka na wyniki.
Noc galopujących sondaży
Gdy poznajemy pierwsze wyniki, na scenę wkracza nowa energia. Oczekiwanie zmienia się w panikę. Donald otwiera szampana, a politycy ze strony partii rządzącej zamieniają się w spłoszone kury. K. nie powiedział jednak jeszcze ostatniego słowa, ponieważ wie, że do rana wiele jeszcze może się zmienić. Zaczyna się "noc galopujących sondaży". K recytuje ze sceny:
„Było mi bardzo w osiemdziesiątym dziewiątym przykro.
Jak nie na swoim przyjęciu urodzinowym,
bo ktoś inny też ma akurat urodziny ważniejsze.
I było to oczywiście święto opozycji,
a ja stałem niezauważony za plecami innych.
Jak bohater filmów o skrzywdzonych jednostkach.
Które będą się mścić.
Na ludziach".
Tym monologiem rozpoczyna chyba najciekawszą scenę w całej sztuce - szybki przebieg przez polityczną historię Polski od czerwca 1989 roku. Aktorzy zmieniają na moment twarze i na scenie, w całej kanonadzie okrzyków, widzimy Mazowieckiego, Wałęsę, Kwaśniewskiego. „HAŃBA! ZDRAJCA! UBEK!” krzyczy co chwila K. Nie udało się w tak krótkim czasie pokazać wszystkich zawiłości polskiej polityki. Ale udało się pokazać jej nastrój.
W sztuce postać Nastolatki (Monika Roszak) uosabia to, czego politycy nie rozumieją. Nie nadążają za duchem czasu, nie znają nowinek technologicznych ani młodzieżowego slangu. K. wprost przyznaje, że nie wie, co dziewczyna do niego mówi. A próbuje ona przekazać rzecz ważną - głos ludu.
Politycy chcą zmienić wynik wyborów, ale nie do końca wiedzą jak się do tego zabrać. Czekają więc niecierpliwie na rozwój wydarzeń, jednocześnie układają plan na każde z możliwych rozwiązań.
Wszechobecny chaos, absurdalne sytuacje i lawiny przekleństw. Publiczność się śmieje. Na początku głośno, potem jakby trochę bardziej nieśmiało. Mimo, że aktorzy odgrywają role świetnie, a internetowe żarciki sączą się wartko ze scenariusza, to jednak nastrój komediowy ustępuje innemu odczuciu. Nad salą wisi rezygnacja. Trochę zmęczenie. Bo czy to na pewno jest nasza przyszłość?