Stary dobry amerykański SHOW

Człowiek na krawędzi” to bardzo udane kino sensacyjne. Scenariusz bazuje na oryginalnym pomyśle, wykorzystując jednakże popularny (szczególnie w filmach klasy B) wątek planu napadu i przekrętu, czyli tzw. "heistu”. Do takich motywów często sięgali hollywoodzcy filmowcy, m. in. Steven Soderbergh (tworząc serię o przygodach włamywacza Danny’ego Oceana i jego szajki), John Woo („Mission Impossible”) czy Spike Lee („Plan doskonały”). Przychodzą na myśl także znakomite angielskie produkcje, z „Przekładańcem” Matthew Vaughna i „Przekrętem” Guya Ritchiego na czele. Film *Asgera Letha różni się od nich tym, iż utrzymany jest w nieco poważniejszym tonie, choć nie brakuje mu humorystycznych akcentów.*

Zwykły nowojorski poranek. Zdesperowany człowiek staje na krawędzi – gzymsie dwudziestego pierwszego piętra luksusowego hotelu. Idący do pracy ludzie zauważają go i na ulicy zbiera się tłum. Przyjeżdżają policja i reporterzy. Zaczyna się show. Nikt nie ma nawet pojęcia, że główny aktor tego dramatu jest również jego reżyserem. Szybko okazuje się, że to nie jest zwykła próba samobójstwa. Człowiek na krawędzi (w tej roli Sam Worthington) jest centralnym punktem, skupiającym uwagę wszystkich widzów i uczestników tego przedstawienia, co ma kolosalne znaczenie dla całej akcji. Początkowo nic o nim nie wiemy, dopiero później w kilku retrospekcjach poznajemy jego tożsamość i powody, dla których zdecydował się na tak rozpaczliwy krok. Nie ma nic do stracenia, ale wcale nie jest takim desperatem, na jakiego pozuje. Przybyła na miejsce negocjatorka (Elizabeth Banks) niemal od razu
orientuje się, że tajemniczemu mężczyźnie nie chodzi wcale o skok z budynku. On tymczasem komunikuje się z pewną podejrzaną parą i razem coś knują. Jaki ma to wszystko związek z milionerem, który jest właścicielem hotelu, a swój sklep i biuro ma akurat naprzeciwko?

Widzowie mogą się tylko domyślać, o co w tym wszystkim chodzi, ale muszą czekać na rozwój wypadków. Reżyser nie pozwoli, by ktoś za szybko pojął intrygę. Prowadzi całą historię z wyczuciem i, jak w dobrym kryminale, nie odsłania kart za szybko. Umiejętnie buduje napięcie i stopniowo uchyla rąbka tajemnicy. Fabuła przypomina misterną układankę, w której po kolei dostajemy puzzle, ale nie widzimy obrazka, jaki mamy z nich ułożyć. Poznajemy nowe fakty i nazwiska, ale nabierają one sensu dopiero w odpowiednim kontekście. Można pokusić się o próby odgadnięcia znaczenia całego planu, ale taką samą frajdę stanowi samo śledzenie akcji z wypiekami na twarzy.

Doskonała realizacja sprawia, że film ogląda się znakomicie. Wydarzenia toczą się w szybkim tempie, a jeśli już akcja nieco zwalnia (nie dzieje się to za często), świetnie dopasowana muzyka nie pozwala odpocząć naszym nerwom. Nawet w zdawałoby się neutralnych rozmowach między głównym bohaterem a negocjatorką czuć nerwowość, bo nie da się przecież zachować spokoju w takiej sytuacji. Reżyser umiejętnie wykorzystuje cały emocjonalny potencjał postaci i wydarzeń swojego filmu. Ten klimat podkreślają jeszcze dynamiczne zdjęcia. Cała strona fabularna i wizualna obrazu oparta jest na ruchu i działaniu. Nie ma miejsca na powolną kontemplację. „Szybki” montaż, krótkie ujęcia, żadnych przedłużonych scen. Niektóre kadry są celowo przycięte, sprawiając wrażenie, jakby kamera nie nadążała za wydarzeniami, co dodatkowo dynamizuje akcję.

Twórcy z pełną świadomością i premedytacją wykorzystują znane i ograny chwyty z kina sensacyjnego, bawiąc się konwencją. Nie obyło się więc bez takich klisz gatunkowych, jak pościg samochodowy, łamanie zabezpieczeń alarmowych, użycie wiertła w celu otwarcie sejfu, jak i odwiecznego dylematu: przeciąć czerwony, czy inny kabel? Reżyser pokusił się także o drobne smaczki i aluzje, które nadają całości dodatkowego uroku. Postać negocjatorki np. w chwili poznania przypomina zupełnie (oczywiście z zachowania, bo płeć inna) Martina Riggsa z „Zabójczej broni”, a tłum gapiów oglądający człowieka stojącego na gzymsie nie dość, że nagrywa go telefonami komórkowymi, to jeszcze skanduje: „Skacz!”. Elementem wprowadzającym nienachalny humor jest para włamywaczy-amatorów, którzy w pewnym stopniu są parodią podobnych postaci złodziei z innych filmów (choćby „Gangu Olsena”, nota bene produkcji z rodzinnego kraju reżysera).

Nie zawiedli aktorzy. Szczególnie rewelacyjnie wypadły dwie aktorskie pary: Sam Worthington i Elizabeth Banks oraz Jamie Bell i Genesis Rodriguez. Są naturalni i wiarygodni w swoich rolach. Policjantów świetnie zagrali Edward Burns i Titus Welliver, a jako czarny charakter dobrze sprawdził się Ed Harris.

„Człowiek na krawędzi” to świetne widowisko, które trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej minuty. Liczy się intryga oraz akcja i nie ma tu żadnych niepotrzebnych elementów. Film nie udaje, że jest czymś więcej niż dobrą sensacją i doskonałą rozrywką i w tym cała jego siła.

Wydanie DVD wyróżnia się ciekawą oprawą graficzną. Na płycie oprócz pełnej wersji filmu znajdziemy także interesujące dodatki. Jest tam materiał z planu filmowego, wyjaśniający kulisy realizacji filmu, m.in. jak powstawały sceny kręcone na tytułowej „krawędzi”, a o swojej pracy i postaciach w krótkich wywiadach opowiadają odtwórcy głównych ról. Dystrybutor zamieścił także propozycje DVD oraz zapowiedzi kinowe.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)