"Teen Spirit": Elle Fanning kaleczy polski język. Grochowska gra jej matkę
Polska aktorka w zagranicznym projekcie, zagraniczna gwiazda mówiąca po polsku, historia stworzona przez Amerykanów której bohaterami są Polacy. Brzmi ciekawie? "Moja gwiazda: Teen Spirit" to z pewnością interesujący film. Co nie znaczy, że dobry.
Historia jest prosta. Violet Valenski, nastolatka mieszkająca z ubogą matką, marzy o tym, by dostać się do telewizyjnego show, którego celem jest wyłonienie nowej młodej gwiazdy. Ale dziewczyna nie ma żadnego doświadczenia – poza tym, że czasem zaśpiewa piosenkę w barze przed kilkuosobową publicznością. Tam właśnie spotyka Vlada – mężczyznę, który okazuje się byłym śpiewakiem operowym. Wkrótce stanie się jej osobistym menadżerem-trenerem, który pomoże jej w drodze do celu.
"Moja gwiazda: Teen Spirit" skonstruowany jest jak klasyczny film sportowy, czyli nasza bohaterka nim dobrnie do ostatniej sceny, będzie musiała przejść szereg treningów i rozczarowań. Będzie też musiała zbłądzić, by odkryć, że jednak powinna była posłuchać mentora. Słowem: fabuła jest przewidywalna. Nie ma w tym oczywiście nic złego, a formuła zazwyczaj się sprawdza na tyle, by utrzymać uwagę widza i zapewnić mu jakieś emocje. Tym razem jednak coś poszło nie tak.
Jest tu kilka elementów, które sprawiły, że do tego filmu najlepiej pasuje określenie "kuriozalny". Jednym z nich są dialogi. Jest ich tak mało, że bardziej przypominają szkielet rozmów niż prawdziwe dialogi. Brzmią sztucznie nawet po angielsku. A prawdziwy dramat zaczyna się, gdy bohaterowie zaczynają mówić po polsku. Grająca główną rolę Elle Fanning wciela się w Polkę, w związku z czym ze swoją matką, w którą wciela się Agnieszka Grochowska, rozmawia po polsku. Niestety aktorka kaleczy nasz język tak, że ledwo da się zrozumieć, o co jej chodzi. Rozumiem, że polski jest trudny, ale czy wprowadzanie wątku polskiego było w ogóle potrzebne?
Cała polskość została tu wprowadzona chyba tylko po to, by podkreślić, że Violet i jej mama są biedne. Ale mieszkają w wielkim domu, mają spore gospodarstwo i nawet konia. I choć życie nastolatki i jej mamy toczy się wokół pracy, nie znam wielu Polaków, którzy na emigracji mogą sobie pozwolić na kupno własnej farmy. Kolejny przejaw polskości to religijność matki, która początkowo nie chce się zgodzić na udział córki w programie. "Czy Bóg nie jest wystarczającą publicznością?" – pyta córki. Ale wątek ten szybko zostaje zamknięty, bo wpada Vlad, cały na biało, i szarmancko machając kobiecie bukietem kwiatów przed nosem, przekonuje ją, by jednak zgodziła się powierzyć dziecko jego opiece.
Na szczęście dialogów w filmie jest niewiele. A może jednak na nieszczęście, bo film wygląda trochę tak, jakby nie wiedząc, czym zapchać dziury między poszczególnymi scenami, reżyser wklejał wszędzie arthouse'owe ujęcia – długie zbliżenia na twarz Elle Fanning i różowo-fioletowe kolory pasowały do "Neon Demon" Nicolasa Windinga Refna. Tutaj niestety tylko spowalniają akcję i nadają filmowi posępności. Przez cały czas trwania seansu czekałam na jakąś katastrofę, przekonana, że oglądam depresyjny dramat. Nie mogłam uwierzyć w lekką fabułę i rozrywkowy wymiar "Mojej gwiazdy: Teen Spirit".
Dysonans pogłębiła nieruchoma twarz Fanning. Aktorka nie raz już pokazała, że ma piękny uśmiech i cały wachlarz emocji do pokazania. Viola jest w zasadzie wyprana z emocji. Nie uśmiecha się, prawie nie płacze, nawet jak kłóci się z matką robi to tak, jakby jej się nie chciało. Trudno wczuć się w jej historię.
Twórca filmu Max Minghella scenariusz napisał po usłyszeniu piosenki "Dancing on My Own". W wykonaniu Robyn. Może lepiej by było, gdyby po prostu nakręcił teledysk. "Moja gwiazda: Teen Spirit" to niestety nieudany film.