Tej szokującej sceny zabrakło w "Zielonej granicy". "Agnieszka Holland dużo nam oszczędziła"

- "Zielona granica" to zniuansowany film, a Agnieszka Holland oszczędziła publiczności najgorszego - mówi osoba dobrze znająca sytuację na granicy. O tym, czego zabrakło w głośnym filmie, na ile pokazane w nim sceny są prawdziwe, czy przesadzone, i czy "Zielona granica" obraża polski mundur w rozmowie z Przemkiem Guldą opowiada Mikołaj Grynberg.

Agnieszka Holland wywołała burzę swoim filmem o sytuacji na granicy z Białorusią
Agnieszka Holland wywołała burzę swoim filmem o sytuacji na granicy z Białorusią
Źródło zdjęć: © Getty Images, Materiały prasowe
Przemek Gulda

Trwa atak na Agnieszkę Holland i jej najnowszy film "Zielona granica". Jednym z zarzutów, które stawia się wyróżnionej na niedawno zakończonym festiwalu w Wenecji reżyserce, a który miałby wynikać po części z bardzo krótkiego okresu zdjęciowego, jest pokazywanie przerysowanego obrazu tego, co dzieje się dziś na granicy polsko-białoruskiej i jak traktowani są tam uchodźcy. Jak jest naprawdę?

Postanowiliśmy sprawdzić w dobrym źródle: Mikołaj Grynberg, pisarz i fotograf, spędził sporo czasu w strefie przygranicznej, rozmawiał z osobami, które zaangażowały się w pomoc, ale także ze strażnikami granicznymi. Zapis wielu jego rozmów, z którego wyłania się bogata panorama tego, co się dziś dzieje na granicy, znalazł się w opublikowanej niedawno przez Wydawnictwo Agora książce o wymownym tytule "Jezus umarł w Polsce".

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Przemek Gulda, dziennikarz Wirtualnej Polski: Czy Agnieszka Holland przedstawia w swoim filmie przerysowany obraz tego, co się dzieje na granicy?

Mikołaj Grynberg: Agnieszka Holland bardzo dużo nam oszczędziła...

Co na przykład?

Na przykład nie wspomina ani trochę o polskich szmalcownikach, których przy granicy jest coraz więcej.

Co robią ci ludzie?

Potrafią zwolnić się z pracy i chodzić po lesie, żeby "polować" na uchodźców. Potem dzwonią do Straży Granicznej.

Dostają za to pieniądze?

Na tym polega działanie szmalcownika. Szantażuje tym, że wyda, chyba że dostanie pieniądze, to wtedy odstąpi. Jakiś czas temu cena wynosiła 400 zł, ale ostatnio podobno wzrosła. Agnieszka Holland o tym nie wspomina. Jej film jest bardzo zniuansowany. A przede wszystkim: to jest film o dobrych ludziach, dobrych Polkach i Polakach. O osobach, które potrafią dużo położyć na szali. Znam historie ludzi, którzy tracili przez to pracę, rozpadały im się związki, wpadali w głębokie kryzysy psychiczne. Tego w "Zielonej granicy" nie ma. Ale jest bardzo realistyczny obraz rzeczywistości. Trzeba mieć bardzo dużo złej woli, żeby po obejrzeniu tego filmu rzucać się na Agnieszkę Holland.

Kadr z filmu "Zielona granica"
Kadr z filmu "Zielona granica"© Materiały prasowe

O czym to świadczy?

Przede wszystkim o tym, że nie dopuszcza się do siebie wiadomości, że rzeczywistość wygląda właśnie tak jak w filmie. Powiedziałbym, że im mocniejsze są ataki na ten film i na Agnieszkę Holland, tym bardziej widać, jak bardzo "Zielona granica" jest potrzebna.

Może warto przyjrzeć się konkretniej zarzutom wobec filmu. Najbardziej krytykowana jest scena przerzucania ciężarnej kobiety przez druty. Czy to perwersyjna fantazja Agnieszki Holland?

Bardzo dużo ludzi, którzy widzieli to, co działo się na granicy, opowiadało o takich sytuacjach. Tak, strażnicy przerzucali dorosłych i przerzucali dzieci. Zanim powstał płot, przerzucali ich przez zasieki z drutu. Kiedy "źle" rzucili, ludzie wplątywali się w ten drut. A on jest okrutny, zaprojektowany specjalnie tak, żeby ranić. Przecina ubranie, kaleczy skórę. Jest ostry, a do tego ma haczyki, które wbijają się w ciało i trudno jest się wyswobodzić bez zrobienie sobie krzywdy.

Dalej: scena stłuczenia termosu przez strażnika, żeby pokaleczyć okruchami szkła osobę, która będzie się chciała z niego napić.

To jest historia potwierdzona przez aktywistki i aktywistów. Opowiadały im o niej, niezależnie od siebie, co najmniej dwie osoby w drodze. Ich zdaniem to celowe, perwersyjne okrucieństwo.

Kadr z filmu "Zielona granica"
Kadr z filmu "Zielona granica"© Materiały prasowe

A zniszczone stopy? Ten obraz pojawia się w filmie kilka razy.

To tzw. stopa okopowa. Patologiczna zmiana dobrze opisana w medycynie. Nazwa pochodzi od tego, że obserwowano to u żołnierzy przebywających w okopach pierwszej wojny światowej. I od pierwszej wojny światowej nie była w Europie znana. Dziś w Polsce powraca na białoruskiej granicy.

Jak to wygląda?

Trochę tak jak wtedy, kiedy długo siedzi się w wannie - skóra staje się wtedy pomarszczona, miękka. Ale kiedy wyjdzie się z wody, bardzo szybko wraca do pierwotnej formy.

A na granicy?

Tam spotyka się ludzi, którzy całymi dniami i tygodniami chodzą w mokrych butach, leczenie musi więc być znacznie dłuższe. To jest w gruncie rzeczy bardzo proste: wystarczy zmienić mokre obuwie, wysuszyć stopy, posmarować je maścią i przez jakiś czas siedzieć z uniesionymi nogami. Łatwo powiedzieć, ale nie komuś, kto za chwilę musi znów uciekać przed strażnikami.

Kolejna rzecz obecna w filmie: zachowanie i język strażników. Czy oni rzeczywiście są tacy wulgarni i brutalni?

Moje kontakty ze strażnikami miały oczywiście zupełnie inny charakter niż w scenach pokazywanych w filmie. Rozmawiałem z nimi spokojnie, z jednym z nich wręcz w jego domu. Ale kiedy pytałem o to, jak mówią o ludziach w drodze, odpowiedź była zawsze taka sama: "ciapaki". To, że w zamkniętej grupie tworzy się własny język, samo w sobie nie jest jeszcze dziwne. Niebezpieczne jest natomiast wtedy, kiedy - jak w tym przypadku - ten język oparty jest na poczuciu wyższości i niesie pogardę wobec osób, o których się z tą wyższością mówi.

A miejscowa ludność? Też ma takie podejście?

Byłem tam tylko gościem, nie znam dobrze tamtejszych relacji, ale wiele razy słyszałem podobny język w sklepie czy na stacji benzynowej. Dużo więcej opowiedziały mi osoby, z którymi rozmawiam w książce. Jedna z mieszkających tam par mówi, że przed kryzysem uchodźczym bardzo lubili chodzić na targ, spotykać się z miejscowymi rolnikami, rozmawiać ze sprzedawczyniami. Było miło i wesoło. I nagle, kiedy zaczął się kryzys humanitarny, okazało się, że ci sympatyczni sąsiedzi i sąsiadki są rasistami i głośno mówią okrutne rzeczy, które wstyd powtarzać.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Takie przekonania są tam powszechne?

Są tam też ludzie, którzy zupełnie bezinteresownie pomagają, a nie są aktywistami, nie działają w żadnych strukturach, nie pracują z Grupą Granica. Mają po prostu taki odruch serca. Co więcej, wiele osób, które obserwują lokalne relacje społeczne, często zauważa bardzo charakterystyczne zjawisko: im częściej ludzie spotykają się z uchodźcami, tym mają do nich lepszy stosunek. Przestają być obcy, przestają być figurami z propagandowych przemówień i filmów, a stają się zwykłymi ludźmi. I wtedy o wiele trudniej na nich pluć.

Czyli jak w końcu jest: czy film Agnieszki Holland obraża polski mundur?

Ci, którzy są w mundurach i rzucają się na bezbronnych ludzi, są w stosunku do nich agresywni, ci właśnie reprezentują państwo. Trudno się czuć bezpiecznie, gdy na naszej straży stoją ludzie, którzy łamią prawo i przekonują nas, że robią to w naszym imieniu. Zadaniem twórców jest o tym opowiadać, a prawem odbiorców o tym dyskutować. Nawoływanie do przemocy jest głosem tych, którzy nie umieją się komunikować w żaden inny sposób. Szkoda, że tacy ludzie dzisiaj nami rządzą.

Rozmawiał Przemek Gulda, dziennikarz Wirtualnej Polski

Gośćmi najnowszego odcinka "Clickbaitu" są Kamila Urzędowska (pięknie malowana Jagna z "Chłopów") oraz Jan Kidawa-Błoński (reżyser sequela kultowej "Różyczki"). Na tapet wzięliśmy też: "Kosa", "Horror Story", "Imago", "Freestyle", "Święto ognia""Tyle co nic", czyli najciekawsze filmy 48. festiwalu Polskich Filmów Fabularnych. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1101)