Przyjrzyjmy się siedmiu tegorocznym prawdziwie mocnym tytułom, które tylko przemknęły przez polskie kina i zostały (niesłusznie!) zapomniane, jeszcze do nas nie trafiły i być może nigdy nie trafią, albo stoją i kurzą się na sklepowej półce, czekając, aż ktoś je odkryje
Nie wszystko złoto, co się świeci, mówi znane porzekadło. Przeniesione na grunt kinowego repertuaru znaczy tyle, że nie każdy blockbuster za grubą kasę i inkrustowany Oscarami przebój zasługuje na nasze kilkanaście ciężko zarobionych polskich nowych złotych. Czasem najlepsze czyha poza najbliższym multipleksem, a nierzadko trafia prosto na płytę lub trzeba za tym poszperać za granicami kraju, co w dobie internetu nie stanowi najmniejszego problemu i każdy jeden film w ciągu kilkudziesięciu godzin możemy sprowadzić do domu nawet z najdalszego zakątka globu.
href="http://film.wp.pl/top-7-najbardziej-niedocenione-filmy-2014-6025248182142081g">CZYTAJ DALEJ >>>
Zrodzony w ogniu
Christian Bale, Casey Affleck i Woody Harrelson (plus parę innych głośnych nazwisk) w obsadzie, produkcją zajęli się Leo DiCaprio i Ridley Scott, a film ukazał się u nas od razu jedynie na płytach, co jest skądinąd decyzją zagadkową.
„Zrodzony w ogniu” to brudne, południowe kino zemsty. Ekran zaludniono hardymi i twardymi facetami; jeśli ktoś nie siedzi akurat w więzieniu to oznacza tylko tyle, że albo dopiero co stamtąd wyszedł, albo lada chwila się tam znajdzie.
Bale gra byłego skazańca, który opuścił więzienie i chce naprostować swojego brata, parającego się bijatykami za pieniądze. Lecz kiedy młody nadeptuje na odcisk lokalnemu gangsterowi, można być pewnym jednego – zakończy się to krwawą jatką.
''The Rover''
Postapokaliptyczna Australia z „Mad Maxa” rodem to arena nowego filmu Davida Michoda, autora głośnego „Królestwa zwierząt”. U niego jednak upadek ludzkości spowodowała nie bomba atomowa, nie najazd kosmitów i nie klęska żywiołowa, ale gospodarczy kryzys. Nie zmienia to jednej podstawowej zasady: świat po końcu świata to miejsce nieprzyjazne.
Dwóch nietypowych towarzyszy podróży przemierza spieczony słońcem kontynent w poszukiwaniu skradzionego samochodu jednego z nich, a w tych rolach Guy Pierce i zaskakująco świeży Robert Pattinson.
Reżyser mówi o swoim filmie jako o współczesnym westernie, lecz nie ma co tutaj liczyć na szeryfa na białym koniu.
''Cold in July''
Kino zemsty raz jeszcze, tym razem oparte na powieści Joego R. Lansdale'a. Niejaki Richard, zwyczajny koleś, którego marzeniem jest święty spokój, strzałem z pistoletu zabija włamywacza, czym naraża się ojcu ofiary, znanemu recydywiście. A to dopiero początek i trudno opisać choćby kilkoma słowami to, co dzieje się potem, bo dzieje się sporo, trupy nie pozostają tutaj trupami na długo, a policjanci chętnie zamieniają się miejscami ze złodziejami.
Finał to prawdziwy majstersztyk suspensu, fabuła utkana jest misternie niczym babciny kilim, a na dokładkę jak zawsze twardy i elegancki Don Johnson z dala od palm Miami.
''Wirtuoz''
Elijah Wood jako tytułowy wirtuoz klawiszy powraca na scenę po dłuższej nieobecności. A tam czeka na niego szaleniec z karabinem snajperskim, który ma dla niego tylko jedną jasną, prostą i klarowną wiadomość – jeśli muzyk zafałszuje, on zacznie zabijać.
Niby karkołomny punkt wyjścia, bo tytułowy bohater faktycznie siedzi przez kilkadziesiąt minut i stuka w fortepian, a jednak film trzyma za gardło i nie puszcza. Udało się stworzyć napięcie godne hitchcockowskiego thrillera, do tego z domieszką wcale niezłego humoru. No i wiecznie młody John Cusack jest jak zwykle czarujący.
''Babadook''
Kto wie, czy australijski „Babadook” nie okaże się najlepszym horrorem tego roku, bo pobił konkurencję, a na horyzoncie rywali nie widać. A do tego można go interpretować jako klasyczny straszak lub rasowe kino psychologiczne.
Film jedynie przebiegł sprintem przez duże ekrany, a szkoda, bo takich rzeczy nie widzimy dzisiaj często. Dość powiedzieć, że horror ten czerpie z klasyki gatunku – Polański! Kubrick! Méliès! – a reżyserka Jennifer Kent stroni od komputerowych efektów specjalnych, zastępując je strachami animowanymi poklatkowo. Innymi słowy: stara dobra szkoła.
''Calvary''
Nietrafnie opisywany jako komedia – mimo że humor, lecz czarny i gęsty jak smoła, faktycznie jest tutaj obecny – nowy film Johna Michaela McDonaugha opowiada o bohaterze nietypowym i rzadko na ekranach oglądanym... dobrym księdzu.
Jeden z parafian, niegdyś molestowany przez pedofila z koloratką, grozi mu śmiercią, tłumacząc, że lepiej, aby kościół stracił porządnego człowieka niż szuję. Logika pokrętna, ale faktem jest, iż James zaczyna obawiać się o swoje życie. Mocne, mroczne, ale niezwykle elokwentne kino.
''The Raid 2''
Czy można jeszcze lepiej? Gareth Evans pokazał, że jak najbardziej. I przeskoczył swoje arcydzieło kina akcji sprzed paru lat.
Indonezyjska szarża aż kipi od adrenaliny, choreografia przyprawia o zawroty głowy – syndrom znany kinomanom pod nazwą: „jak oni to nakręcili?” – a do tej całej rozwałki dopisano nawet całkiem zgrabną fabułkę.
Za remake „The Raid” zabierają się Amerykanie i ten film pewnie koniec końców się u nas pokaże, więc tym bardziej warto zobaczyć niesamowite dzieło Evansa, żeby móc potem siedzieć w kinowym fotelu z sarkastycznym uśmieszkiem.
(bc, mn)