TOP10: Najlepsze letnie blockbustery naszych czasów
Słownikowa definicja blockbustera brzmi: „film kinowy cieszący się ogromną popularnością”. I jest to najprawdziwsza prawda. Lecz dla producenta liczy się, czy owa popularność przełoży się na sprzedaż wejściówek. Ergo: czy da się na niej zarobić, wyssać do cna, odciąć kupon od kuponu.
Słownikowa definicja blockbustera brzmi: „film kinowy cieszący się ogromną popularnością”. I jest to najprawdziwsza prawda. Lecz dla producenta liczy się, czy owa popularność przełoży się na sprzedaż wejściówek. Ergo: czy da się na niej zarobić, wyssać do cna, odciąć kupon od kuponu.
Tak, blockbuster ma przede wszystkim podbić box office. Co nie oznacza z automatu, że będzie to byle jakie barachło; przy dzisiejszej konkurencji pomiędzy studiami prześcigającymi się w wykładaniu coraz to większych budżetów trzeba dbać nie tylko o ilość eksplozji, ale i o ich jakość.
I choć o istnieniu tego zjawiska można mówić praktycznie od narodzin producenckiego systemu hollywoodzkiego, dopiero od dnia premiery „Szczęk” Spielberga datuje się początek ery nowożytnego blockbustera. Każdego lata serwuje nam się przynajmniej kilka produkcji, które kosztowały i zarobiły krocie. Czy można wybrać spośród nich ten jeden jedyny, najlepszy z najlepszych? Pewnie nie, ale przyjrzyjmy się tym, które swojego czasu biły rekordy.
Szczęki (1975)
Od nich wszystko się zaczęło. Steven Spielberg pokazał, jak się sprzedaje film. Premiera miała miejsce w tysiącach kin jednocześnie, czego wówczas raczej nie praktykowano, a spoty reklamowe telewizja emitowała raz po raz.
Gwiezdne wojny (1977)
Moc była wówczas z George'em Lucasem, oj była... Choć ten wizjoner Kina Nowej Przygody sam nie wierzył w sukces swojego, jak się okazało, opus magnum.
Założył się nawet ze Spielbergiem, że wyreżyserowane przez kolegę „Bliskie spotkania trzeciego stopnia” przyćmią jego film w box office (z ang. "zestawienie najbardziej kasowych filmów"). Przegrał. I do dziś twórca „Szczęk” inkasuje 2,5 proc. profitów z „Gwiezdnych wojen”, a dzieło Lucasa pozostaje niedoścignionym wzorem epickiej filmowej baśni.
E.T. (1982)
Zgadza się – lata osiemdziesiąte również należały do Lucasa i Spielberga. Nie dość, że ten pierwszy nadzorował kolejne części „Gwiezdnych wojen”, a razem wykoncypowali „Indianę Jonesa”, to ten drugi pobił kolejny rekord w box-office.
I choć „E.T.” było historią wręcz intymną, wywiedzioną z dziecięcych wspomnień reżysera, a nie rozbuchaną opowieścią napakowaną efektami specjalnymi, zarobiło krocie i przez dziesięć lat cieszyło się mianem najlepiej zarabiającego filmu w historii, aż do czasu premiery...
Park Jurajski (1993)
Tak, Spielberg naprawdę nie dawał nikomu szans. Sam przeskoczył zawieszoną przez siebie poprzeczkę „Parkiem Jurajskim”. Lecz czy film o dinozaurach, będący ziszczeniem młodzieńczej fantazji bodaj każdego chłopca i połowy dziewczynek, mógł odnieść porażkę?
No właśnie. A co najlepsze, oglądany dzisiaj, nie zestarzał się ani o dzień. Zdjęcia do kolejnej, czwartej już odsłony, trwają. Czy pobije ona kolejny rekord? Zobaczymy.
Titanic (1997)
„Titanic” Jamesa Camerona pokonał „Park Jurajski” w pięknym stylu – jako pierwszy film w historii kina przekroczył magiczną barierę miliarda dolarów wpływów, pokazując tym samym, że nie istnieje granica, której nie dałoby się pokonać. Ba, Cameron przekroczył ją ponownie, kręcąc...
Avatar (2010)
...film po dziś dzień pozostający najbardziej kasowym blockbusterem w dziejach. Siłą rzeczy nie mógł zrealizować sequela „Titanica” (tego dokonał kto inny), toteż powrócił do pomysłu, który zrodził się w jego głowie dobrych parę lat wcześniej.
Nie zrealizował go wówczas, bo niedostatecznie zaawansowana technologia nie mogła udźwignąć jego wizji. I nie były to słowa rzucane na wiatr, bo Cameron faktycznie pokazał, jak się robi film w trójwymiarze. Kto odbierze „Avatarowi” koronę?
Avengers (2012)
Spore szanse ma któraś z coraz liczniejszych adaptacji popularnych serii komiksowych. „Avengers” stoi najwyżej na liście najlepiej zarabiających filmów tego typu, lecz dzielnie sekundują dziełu Jossa Whedona trzeci „Iron Man” z tej samej stajni oraz zamykający pierwszą dziesiątkę „Mroczy Rycerz powstaje” od konkurencji.
Dzisiaj kto nie ma licencji na znaną postać komiksową, traci już na starcie grube miliony. Superbohaterowie wydają się przyszłością blockbustera. Przynajmniej tą najbliższą.
Kraina lodu (2013)
Żeby nie było – zarobić krocie (a nawet i Oscara) potrafią również animacje. Szczególnie te z disnejowskim rodowodem.
„Kraina lodu” wpadła widzom nie tylko w oko, ale i w ucho, a „Mam tę moc” w różnych wersjach językowych nadal nuci się pod każdą szerokością geograficzną. Ba, pewna pani w Japonii złożyła papiery rozwodowe, bowiem mąż pozostał na jej ulubiony film ubiegłego roku obojętny niczym, nomen omen, bryła lodu.
Transformers 3 (2011)
Nadal pozostaje zagadką, czemu miliony chcą oglądać filmy z flagowej serii Michaela Baya, lecz z równym skutkiem można by dywagować na temat istnienia potwora z Loch Ness.
Zaś najwięcej zarobiła na dodatek część trzecia, nudna jak flaki z olejem, ale ponoć i tak lepsza od drugiej; ponoć, bo kto by o niej pamiętał. A jeszcze w czerwcu czwarta odsłona cyklu, odświeżona, z Marky Markiem w roli głównej, aczkolwiek nie tytułowej. Tę grają efekty specjalne.
I cała reszta...
...która zarobiła więcej niż wynosi PKB niejednego kraju. „Harry Potter”, „Władca pierścieni”, „Indiana Jones”, „Skyfall” czy „Piraci z Karaibów” niejednemu przyniosły fortunę.
Dość powiedzieć, że w pierwszej dziesiątce najbardziej kasowych blockbusterów znajduje się tylko jeden film z XX wieku, reszta to tytuły, które swoją premierę miały już w nowym tysiącleciu. Jeszcze nigdy hollywoodzka machina nie pracowała na tak dużych obrotach. A co przyniesie nadchodzące lato? Na pewno nie jeden, nie dwa, nie sto, ale kilkaset milionów w box-office. (bc/mf)