Urszula Sipińska: kiedy zobaczyła na scenie Pazurę, wróciły bolesne wspomnienia
21.10.2016 12:33
Kiedy okazało się, że Radosław Pazura w programie "Twoja twarz brzmi znajomo" ma zaśpiewać piosenkę Urszuli Sipińskiej "Szalalalala zabawa trwa", niektóry byli rozbawieni - w końcu aktor miał się wcielić w kobietę.
Ale on sam podszedł do sprawy bardzo poważnie. Wyznał, że choć nigdy wcześniej nie spotkał piosenkarki, jest mu ona bardzo bliska. Oboje otarli się o śmierć w wypadku samochodowym, a potem długo dochodzili do siebie.
Słowa Pazury wzruszyły publiczność – a zwłaszcza samą Sipińską, która również oglądała program.
Następnego dnia zadzwoniła nawet do aktora, by mu pogratulować i zamienić z nim kilka słów. I choć rozmowa była niezwykle ciepła i miła, to pewnie też trudna. Sipińska znów wróciła myślami do tragedii sprzed lat.
Tragiczny wypadek
24 stycznia 2003 roku Radosław Pazura wraz z Filipem Siejką i Waldemarem Goszczem wracał z Juraty, w której akurat występował, do Warszawy.
- Miałem wracać pociągiem. Ale wybrałem samochód, bo chciałem być szybciej z Dorotą – wspominał w „Vivie!”.
W Miłomłynie doszło do tragicznego wypadku, gdy samochód, w którym jechali aktorzy, zderzył się czołowo z innym pojazdem. Waldemar Goszcz zginął na miejscu, Pazurę, w ciężkim stanie, przewieziono do szpitala. Lekarze nie dawali mu wielkich szans na powrót do zdrowia.
- Mój stan był określany jako niezły, poważny, ale stabilny. Problemy zaczęły się później – dodawał. - Całe szczęście, że przewieziono mnie karetką, nie helikopterem. Bo okazało się, że nie ranna noga jest problemem, tylko płuca. Nie podejmowały pracy.
Na granicy życia i śmierci
Pazura spędził w szpitalu aż cztery miesiące, później przez pół roku uczęszczał na rehabilitację. Jak przyznawał, to właśnie wtedy zaczął się nawracać i wrócił do Kościoła – podobnie jak Chotecka.
*- Byłem na granicy życia i śmierci. Udało mi się z tego wyjść. Wtedy największym wsparciem był Pan Bóg. Wtedy dowiedzieliśmy się razem z żoną, że nic od nas nie zależy. Miało mnie nie być na tym świecie. Jednak dostałem drugie życie *– powiedział w wywiadzie dla jednego z portali internetowych.
- W drastycznym momencie życia obudziła się we mnie na długo uśpiona wiara. Bez niej nie wiem, czy przetrwałabym i wypadek, i wiele późniejszych trudnych sytuacji – dodawała Chotecka w „Gościu Niedzielnym”. - Radek przez wiele miesięcy był nieobecny, milczący, funkcjonował w miarę normalnie dwie–trzy godziny na dobę. Dużo się w takim czasie w człowieku zmienia, przewartościowuje. Zaczyna się naprawdę widzieć i czuć, co jest ważne, a co kompletnie nie ma znaczenia.
Nowe życie
Wypadek zmienił także ich związek. Oboje twierdzili, że tragiczne wydarzenie bardzo scementowało ich uczucie. Gdy Pazura wrócił do zdrowia, natychmiast poprosił Chotecką o rękę. A ona wreszcie powiedziała „tak”.
Pobrali się w jeszcze tego samego roku, w grudniu, w Rzymie. Ich światopogląd zmienił się, ich życie zupełnie się przewartościowało. Nagle najważniejsza stała się dla nich nie kariera, ale małżeństwo, rodzina i religia.
- To był taki moment, gdy pomyślałam o rodzinie. Uświadomiłam sobie, że jest dla mnie czymś najważniejszym. Wcześniej kompletnie nie widziałam siebie jako żony, matki – mówiła Chotecka w „Vivie!”.
* - Gdybym wcześniej wiedziała to, co wiem teraz, po urodzeniu dziecka, gwarantuję, że miałabym z trójkę. Okazuje się, że ja się bardzo spełniam jako mama. I żeby było śmieszniej, to mi w niczym nie przeszkadza, wręcz przeciwnie. Śmiem twierdzić, że jestem dużo lepszą aktorką.*
„Przeczuwałam, że stanie się coś niedobrego”
Wypadek wywrócił również do góry nogami życie Sipińskiej. Artystka na jakiś czas zupełnie zniknęła z branży i przestała pokazywać się publicznie. Do tragedii doszło w 1982 roku.
*- Byliśmy na trasie po NRD. Już siedziałam w samochodzie zapięta pasami. Przypomniało mi się, że gdy dotrzemy do Berlina, restauracje będą pozamykane. Cofnęłam się do bufetu po kanapki. I nagle jakiś niepokój. Przeczuwałam, że stanie się coś niedobrego *- opowiadała w "Gali".
- Zapięłam pasy i mówię: "Jedź ostrożnie". Jurek na to: "Nie denerwuj się, zawsze jadę ostrożnie". Pogoda była dobra, widoczność super. Jechaliśmy autostradą, nagle za zakrętem wpadliśmy w ścianę dymu. Jakiś leśnik wypalał trawy. I od tego ognia zajął się las. Jurek zahamował. Właśnie chcieliśmy uciekać z samochodu, gdy uderzyła w nas łada, w której było dwóch lekarzy i trzy pielęgniarki. Jeden z nich pochylił się na nade mną, poczułam zapach alkoholu.
Zmiażdżone kolano
Sipińską przewieziono do szpitala w Berlinie. Przez dziesięć miesięcy leżała w łóżku.
- Miałam kompletnie roztrzaskane kolano. Operacja w klinice, która specjalizowała się w urazach sportowców, trwała pięć godzin. Profesor Brewka powiedział, że na 90 procent nigdy nie będę normalnie chodzić – opowiadała w „Gali”.
Nie zamierzała się jednak poddawać i dzięki rehabilitacji powoli zaczęła wracać do zdrowia.
- Trenowałam dzień po dniu. I chyba dzięki silnej woli wyzdrowiałam. Przez rok utykałam. Z tą utykającą nogą zaczęłam koncertować - pisała w swojej książce.
„Wielkie brawa”
- Trzeba było z czegoś żyć – mówiła, tłumacząc, dlaczego wróciła do zawodu.
Publiczność była dla niej bardzo wyrozumiała i artystka wspominała, że okazywano jej wielkie wsparcie.
- Pamiętam, jak utykając, pojechałam na męczącą trasę plenerową po NRD – wspominała w „Gali”. - Noga za nogą wchodziłam po drewnianych schodkach na estradę. Publiczność to widziała, a konferansjer obracał w żart: "Dzisiejszy gość z Polski, międzynarodowa gwiazda Urszula Sipińska, zderzyła się z naszym płonącym lasem! Jeszcze trochę kuleje. Ale jesteśmy wdzięczni, że do nas przyjechała! Wielkie brawa".