"Vice". Nowy Frank Underwood? Lepszy, bo prawdziwy
"Vice" to pełna czarnego humoru satyra polityczna, której najlepszym elementem jest Christian Bale. Postarzony, łysiejący, otyły - w roli bezwzględnego wiceprezydenta Dicka Cheneya dał z siebie wszystko.
11.01.2019 | aktual.: 14.01.2019 12:42
Najnowszy film Adama McKaya ma wszystko, czego spodziewaliśmy się po dziele twórcy "Big Short". Zawiłą polityczną intrygę podaną w przystępny sposób, wspaniałe role, zgrabny montaż i zabawne dialogi. A pod niezwykle atrakcyjną opowieścią skrywa mroczną prawdę o swoim bohaterze – najpotężniejszym i najniebezpieczniejszym wiceprezydencie w historii USA.
Dick Cheney, który w latach 2001-2009 pełnił urząd wiceprezydenta w gabinecie George'a Busha, zdobył ogromną władzę w kraju – choć decyzje, które zaważyły na współczesnym obrazie nie tylko USA, ale i świata, podejmował w ukryciu. Twórcy filmu już na początku przyznają, że to postać, którą bardzo trudno przeniknąć (choć "kur**sko się starali"). A na koniec ujawniają, że z okresu jego wiceprezydentury zaginęły miliony maili i listów. Nie sposób dotrzeć do prawdy, mimo że Cheney nadal żyje. Już raz był jedną nogą w grobie, ale w ostatniej chwili znalazło się dla niego nowe serce, w sam raz do przeszczepu.
Gdy poznajemy Dicka, jest młodym, miałkim mężczyzną, który z powodu zamiłowania do kieliszka zaprzepaszcza szansę na ukończenie Yale. Zamiast ciepłej posady za biurkiem, podejmuje się prac fizycznych. Ale jego żona nie chce takiego życia. To kobieta z ambicjami, która sama chętnie poszłaby na studia. Niestety jest tylko kobietą. Dlatego zmusza męża, by się pozbierał i zajął robieniem kariery. Dick bierze sobie jej groźby i prośby do serca. Gdzie najłatwiej zrobić dobrą karierę, jeśli się nie ma wykształcenia? Oczywiście w polityce. Jak to zrobić, pokaże mu Donald Rumsfeld – człowiek bez skrupułów.
Dla Cheneya z "Vice" nie ma znaczenia, w której partii będzie robił karierę. Wybiera Republikanów, bo ujmuje go charyzma Rumsfelda. Chce uczyć się od niego i być jak on. I choć nie dorównuje mu przebojowością – w pewnym momencie zaczyna osiągać większe sukcesy. Najcenniejszą lekcję dostaje, gdy na początku kariery pyta swojego mentora: "w co my właściwie wierzymy?", na co ten wybucha gromkim śmiechem. Wydaje się, że Cheney wziął sobie to do serca. Od tej pory liczą się dla niego tylko sukces i władza.
Choć brzmi to wszystko jak scenariusz "House of Cards", McKay wybiera nieco inną drogę. Cheney mógł zostać przedstawiony jak potwór w ludzkiej skórze, który bez wahania wydaje zezwolenie na stosowanie tortur podczas przesłuchań, a później zrzuca odpowiedzialność na innych. Owszem, to bezwzględny manipulator, który zamiłowanie do alkoholu zamienił na uzależnienie od władzy. Ale to też troskliwy ojciec i dobry mąż spełniający życzenie swojej żony. W końcu, jak każdy konserwatysta, jest piewcą wartości rodzinnych. Ale czy nie jest to tylko fasada?
To wspaniała gra Christiana Bale'a nadała Cheneyowi wielowymiarowości, która sprawia, że choć nie jesteśmy w stanie sympatyzować z tą postacią, nie możemy jej też po prostu nienawidzić. Przyczynili się do tego też aktorzy drugiego planu – doskonały Sam Rockwell, Amy Adams czy Steve Carell. A McKay zaserwował kilka znakomitych scen i ciekawych sztuczek narracyjnych - na przykład w połowie filmu na ekranie pojawiają się napisy sugerujące, że ta historia mogłaby zakończyć się inaczej, gdyby nie pewna decyzja.
Choć "Vice" zdecydowanie potępia politykę Cheneya, nie wszystko jest tu czarno-białe. Scena, w której bohater udzielając wywiadu, tłumaczy, dlaczego podjął takie, a nie inne decyzje, na moment sprawia, że zaczynamy go trochę rozumieć. A może to po prostu kolejny trick zawodowego manipulatora, na który dajemy się nabrać – zupełnie tak, jak przez lata dawali mu się oszukiwać Amerykanie?