''Victoria'': Najlepszy film mijającego roku? [RECENZJA]
Nie dajcie się zwieść banalnemu tytułowi. „Victorię” łatwo przeoczyć w przeładowanym repertuarze kinowym, ale tym razem wyjątkowo warto poświęcić uwagę niemieckiemu filmowi, który zapisze się w historii kina choćby dlatego, że raz na zawsze definiuje, czym jest „szalona noc w Berlinie”. Ale to tylko jedna z jego zalet. Mocny kandydat do tytułu najlepszego filmu tego roku.
Jedna z najbardziej oryginalnych produkcji 2015 ma na pozór pospolitą fabułę. Ot, młoda Hiszpanka, tytułowa Victoria, wychodzi z berlińskiego klubu. Na ulicy poznaje czterech chłopaków, prawdziwych berlińczyków, jak o sobie mówią. Proponują, że pokażą jej „prawdziwe” oblicze miasta. Dziewczyna się zgadza… i nic specjalnego się nie dzieje. Włóczą się po mieście, omijając szerokim łukiem turystyczny szlak Berlina (większość zdjęć kręcono w mało znanych zakątkach Friedrichshain), ale w pewnym momencie proszą ją o przysługę. Wtedy zaczyna się prawdziwa jazda bez trzymanki. Historia, która początkowo przypomina komedię o wygłupach studentów Erasmusa, w zaskakujący sposób zmienia się w mroczny, sensacyjny thriller obyczajowy, który wbija w fotel.
20.11.2015 18:38
Na czym polega oryginalność tego filmu? Został nakręcony w jednym ujęciu, bez cięć, a mowa o pełnowymiarowej produkcji, trwającej prawie dwie i pół godziny z akcją w różnych lokalizacjach. Kamera została włączona o 4.30, a wyłączona o 6:45.Oczywiście, twórcy robili wcześniej próby, ale sam eksperyment - nagrodzony na wielu festiwalach, w tym na Berlinale - był szalenie trudny, aktorzy w wielu wypadkach musieli improwizować. Widz może nawet nie zauważyć, że „Victoria” jest filmem bez szwów montażowych, ale na pewno odczuje wyjątkową płynność narracji - można odnieść wrażenie, że jest się w środku opowieści, która sama się opowiada.
A przecież film nigdy sam się nie opowiada! Co tu dużo mówić, „Victoria” to wybitna robota operatorska i reżyserska. Dawno nie było w na ekranach filmu tak ambitnego i oryginalnego, a przy tym pozbawionego pretensji - eksperyment jest w pełni uzasadniony, bo potęguje poczucie realizmu, który w połączeniu z naturalnymi dialogami daje fantastyczny efekt. „Victoria” opowiada o młodości i przypadku, o tym, że pragnienie poznania i przygody często wygrywa z rozsądkiem. Gdy zerwie się zakazany owoc, nie ma odwrotu, trzeba ponieść konsekwencje. Niby nic oryginalnego, ale jak to jest opowiedziane!
Dodatkowym atutem „Victorii” jest obsada. Aktorzy zostali postawieni przed niezwykle trudnym zadaniem - scenariusz miał zaledwie 12 stron. Większość poradziła sobie świetnie, czego efektem są wyraziści, pełnokrwiści bohaterowie, ale największe oklaski należą się odtwórczyni głównej roli, czyli Lai Coscie - pełna uroku trzydziestoletnia Hiszpanka zagrała jak z nut. Nie ma wątpliwości, że jeszcze o niej usłyszymy. Film Sebastiana Schippera i jego operatora Sturli Brandtha Grovlena jest błyskotliwym dowodem na to, że kto nie ryzykuje, ten nie wygrywa. Niemieccy twórcy mieli przed sobą wysoko postawioną poprzeczkę. Efekt? Doskonała filmowa robota, którą koniecznie trzeba zobaczyć w kinie, zanim zniknie z ekranów.
Łukasz Knap
Ocena: 8/10