Witold Dębicki: wstał, zostawił klucze do mieszkania i nigdy nie wrócił
04.05.2016 | aktual.: 22.03.2017 10:30
Zagrał w kilkudziesięciu filmach, spektaklach telewizyjnych, serialach i praktycznie nie znikał z teatralnej sceny. Wśród widzów ogromną popularność przyniósł mu szczególnie występ w „Siedmiu życzeniach”, gdzie wcielił się w Witolda Tarkowskiego, ojca Darka.
Zagrał w kilkudziesięciu filmach, spektaklach telewizyjnych, serialach i praktycznie nie znikał z teatralnej sceny. Wśród widzów ogromną popularność przyniósł mu szczególnie występ w „Siedmiu życzeniach”, gdzie wcielił się w Witolda Tarkowskiego, ojca Darka.
Krytyka go kochała, publiczność darzyła ogromną sympatią, a reżyserzy chętnie obsadzali zdolnego aktora w swoich kolejnych projektach. Życie prywatne Witolda Dębickiego okazało się jednak o wiele bardziej skomplikowane.
Tak naprawdę niewiele brakowało, a zamiast aktorem zostałby handlowcem. Później długo kursował między dwoma miastami, próbując pogodzić pracę z miłością. Założył rodzinę i przez jakiś czas cieszył się szczęściem domowego ogniska. Aż wreszcie któregoś dnia po prostu wyszedł z domu – i więcej do niego nie wrócił.
Bez planów na przyszłość
Witold Dębicki – urodzony 3 maja 1943 roku – przyznawał, że właściwie wcale nie marzył o aktorstwie, ale szkoła teatralna wydawała mu się najprostszym i najbardziej interesującym możliwym wyborem.
Niestety, na PWST się nie dostał, nie przyjęto go także na ekonomię. Dębicki przyznawał, że w zasadzie się ucieszył, bo pomyślał, że będzie miał rok wolny od nauki.
Nieruchoma warga
Jednak rodzice nie zamierzali patrzeć na to, jak ich syn się obija.
- Mój tatuś zarządził: nie synku, nie będziesz miał wolnego roku, będziesz pracował. No i znalazłem się w „Petrolimpeksie”, instytucji zajmującej się handlem ropą naftową i jej przetworami – wspominał w „Gazecie Mosińsko-Puszczykowskiej”.
Handel nie przypadł mu jednak do gustu i rok później znowu zjawił się w szkole teatralnej. Tym razem się dostał.
- Pytam dziekana: „Panie dziekanie, dlaczego w zeszłym roku nie dostałem się, a w tym jestem na drugiej pozycji wśród zdających?”. A dziekan mówi: „Był pan za młody i miał pan nieruchomą górną wargę”. Więc pytam: „A teraz rusza mi się czy nie rusza?”. „No, wie pan trzeba będzie nad tym popracować…”. I tak pracuję do dzisiaj. Jest tak ruchoma jak była i to wystarcza. Przypuszczam, że dziekan musiał coś wymyślić na poczekaniu.
Różnorodne role
Przed kamerą zadebiutował w połowie lat 60. i później praktycznie nie znikał z ekranu, grywając nawet w kilku produkcjach rocznie. Wystąpił chociażby w „Trzeba zabić tę miłość”, „Czarnych chmurach”, „Najdłuższej wojnie nowoczesnej Europy”, „Alternatywy 4” czy „Panu Kleksie w kosmosie”.
Nie przeszkadzało mu, że często pojawiał się na drugim planie albo jedynie w epizodach.
– Myślę, że wszystkie role, które grałem, coś mi dały – mówił w „Gazecie Mosińsko-Puszczykowskiej”. - Były takie, które lubiłem i takie, których nie znosiłem. Duży też był rozrzut, są takie role, które niosą i takie, które są jakby przeciwko, kiedy człowiek jest źle obsadzony, nie czuje granej postaci i wtedy nie czerpie satysfakcji z pracy.
''Po prostu wyszedłem''
Dębicki w zasadzie niemal całe życie spędził w Warszawie – w Poznaniu znalazł się przez przypadek, kiedy Izabela Cywińska zadzwoniła do niego, prosząc, by przyjechał i zastąpił w spektaklu teatralnym jednego z aktorów. Zgodził się bez wahania. I tak poznał aktorkę Marię Rybarczyk (na zdjęciu).
Wydawało się, że są dla siebie stworzeni. Pobrali się, założyli rodzinę, a Dębicki dzielił czas pomiędzy Poznań i stolicę.
Ale pewnego dnia w ich idealnym życiu pojawiła się rysa.
- Zdarzają się w naszym życiu sytuacje niewytłumaczalne. Człowiek budzi się pewnego ranka i czuje, że musi coś zakończyć. Tak właśnie było w moim przypadku – mówił Dębicki w wywiadzie dla magazynu „Świat i ludzie”. - Wstałem, zostawiłem klucze od mieszkania oraz swoje zdjęcie na biurku i po prostu wyszedłem.
Nowe życie
Dębicki tłumaczył, że nie wie w zasadzie, co popchnęło go do podjęcia tak radykalnej decyzji.
- Żyliśmy z żoną swobodnie, wręcz rozkosznie. Prowadziliśmy bankietowe życie. Wydawać by się mogło, rewelacja! Ale w pewnym momencie przestało mi to odpowiadać* – opowiadał magazynowi „Świat i ludzie”. Przyznawał, że bał się porozmawiać z żoną o ich problemach. *- Zabrakło mi odwagi. Wolałem wstać, zostawić wszystko i zacząć swoje życie od nowa. I tak też się stało. Nie wróciłem.
Później wyznawał, że nie żałował swojego zachowania, choć nieco bał się konsekwencji.
- To było jedyne słuszne rozwiązanie – podkreślał. - Odchodząc od żony, byłem w jakimś totalnym amoku. Doszedłem do wniosku, że to wszystko nie ma najmniejszego sensu. Zrozumiałem, że to była ślepa uliczka. Stwierdziłem, że wolę robić cokolwiek, gdziekolwiek i z kimkolwiek, żeby tylko nie pozostać w tym domu. Wiedziałem, że groziła mi totalna katastrofa. Stoczenie się, zerwanie stosunków z własną córką i fajnymi teściami. Na szczęście w porę zareagowałem.
Nietrafione przeczucie
Dębicki wciąż jest aktywny zawodowo. Jedną ze swoich ostatnich ważniejszych ról zagrał w filmie „Mój rower” z 2012 roku. Zaraz po premierze przyznawał, że jest to dla niego bardzo osobisty obraz.
- On mnie w jakiś sposób odmienił. Mogłem przejrzeć się w postaci Włodka jak w lustrze. Jednocześnie zastanowiłem się nad tym, w którym miejscu aktualnie się znajduję – mówił w magazynie „Świat i ludzie”.
Dodawał również:
Przeczucie, całe szczęście, się nie sprawdziło. Od tamtej pory Dębicki wystąpił w kilku serialach, etiudach i filmach, a w przyszłym roku swoją premierę będzie miał familijny „Dzień czekolady” z jego udziałem. (sm/gk)