Włodzimierz Press - najbardziej zaszufladkowany polski aktor
Jako Grigorij z "Czterej pancernych" zawrócił w głowie niejednej dziewczynie. Ale w jego sercu było miejsce tylko dla dwóch kobiet - żony Renaty i mamy Janiny, która, gdy był jeszcze dzieckiem, dokonała heroicznych czynów, by uratować mu życie.
03.05.2019 | aktual.: 06.05.2019 11:25
Januszowi Gajosowi, Franciszkowi Pieczce i Romanowi Wilhelmiemu po latach udało się odciąć od serialu "Czterej pancerni i pies". Ich kolega nie miał takiego szczęścia. W branży filmowej jest praktycznie niewidzialny, na ekranie pojawia się niezwykle rzadko, a jeśli już, to niemal wyłącznie na drugim planie.
Szybko zainteresowali się nim filmowcy
Press, zachęcany przez nauczycieli, którzy zachwycali się jego talentem aktorskim, po maturze zaczął studia na PWST. Dyplom otrzymał w 1963 r. i od razu trafił na scenę jednego ze stołecznych teatrów. Wkrótce młodym, przystojnym aktorem zainteresowali się też filmowcy. Wtedy przeżył pierwsze bolesne rozczarowanie - zaczął ubiegać się o główną rolę w "Faraonie" Jerzego Kawalerowicza i był przekonany, że angaż ma w kieszeni.
- Ubzdurało mi się nawet, że jest dobrze, iż otrzymam główną rolę. Po zdjęciach próbnych pożegnano się ze mną stwierdzeniem... być może do zobaczenia na planie. Czekałem na telefon. Dopiero z prasy, po jakimś czasie dowiedziałem się, że film jest już realizowany, a odtwórcą głównej roli został Jerzy Zelnik, notabene mój dobry, młodszy kolega z podwórka - powiedział.
Rola w serialu "Czterej pancerni i pies"
Szczęście dopisało mu nieco później, kiedy zaproponowano mu rolę w serialu "Czterej pancerni i pies". Press początkowo się wahał, bowiem zdjęcia kolidowały z jego pracą w teatrze, ale ostatecznie wyraził zgodę, choć uważał, że serial nie odniesie wielkiego sukcesu. - Nie wierzyłem, że coś z tego wyjdzie. Poszedłem raczej dla paru groszy, gdyż wówczas cienko prządłem - wyjawiał w "Angorze".
Był w szoku, kiedy okazało się, że produkcja odniosła wielki sukces, a on i jego koledzy z dnia na dzień stali się gwiazdami. Potem zaś z przerażeniem odnotował, że rola Grigorija przylgnęła do niego na dobre, a dla filmowców praktycznie przestał istnieć. Od tamtej pory powierzano mu role epizodyczne i drugoplanowe, niedające mu szansy ani na wykazanie się talentem, ani na stworzenie nowego, odmiennego aktorskiego wizerunku. Nic dziwnego, że Press wolał realizować się na teatralnej scenie.
Miłość na planie
Mimo to nie żałował występu w serialu - na planie poznał bowiem Renatę, studentkę szkoły plastycznej, która pracowała przy produkcji jako kostiumolog.
- Zakochałem się, pobraliśmy się, na świat przyszedł Grześ. Chyba jedyne dziecko pancernych urodzone na planie. Wszyscy myślą, że imię daliśmy mu na cześć granej przeze mnie postaci, ale tak naprawdę było uczczeniem mojego ojca Grzegorza, którego straciłem jako dziecko - mówił w wywiadzie dla "Przekroju".
Nie zabiegał o nowe role
Press przyznawał, że sam pozwolił zepchnąć się na drugi plan - nie walczył o role, nie zabiegał o sympatię ludzi w branży. Sam siebie nazywał "aktorem użytecznym". Wreszcie, zmartwiony zawodowym zastojem i sytuacja w kraju, wraz z żoną i dziećmi postanowił wyjechać do Paryża, by zaopiekować się chorą matką.
- Wiedząc, że nic mnie nie czeka w teatrze, gdyż nie miałem żadnej artystycznej propozycji, postanowiłem przedłużyć pobyt - dodawał w "Angorze".
Na powrót zdecydował się dopiero w 1987 r. Znów zaczął występować na scenie, pojawiał się w filmowych epizodach i zaangażował się dubbing - to jego głosem mówił między innymi Łasuch w "Smerfach".
Żałuje tego, jak potoczyła się jego kariera
Po latach aktor przyznawał, że nie jest zadowolony z tego, jak potoczyła się jego kariera.
- Nie lubię się narzucać, nie walczę o siebie. Czułem się zawiedziony, ale tłumaczyłem sobie, że może mam to, na co zasłużyłem. Nie buntowałem się jednak, nie złościłem, iż fantastycznego aktora odstawiono na boczny tor. Daleko mi do takiego. Umiem dać z siebie wiele, jestem rzetelny, ale to może za mało. Zdaję sobie sprawę, że nie miałem żadnej propozycji uczestnictwa w jakimkolwiek wydarzeniu polskiej kinematografii. Ani kiedyś, ani dzisiaj. Jeżeli jestem zatem czymś w życiu rozczarowany, to samym sobą, a nie światem - podsumował w "Angorze".